0

Developerzy z Ubisoftu to mistrzowie odcinania kuponów, choć mają na swoim koncie też kilka ciekawych, jednorazowych tytułów. Jedną z tych marek, do których Francuzi przywiązali się najbardziej jest bez dwóch zdań Assassin’s Creed. Ta zapoczątkowana w 2007 roku seria trwa aż po dziś dzień i liczy sobie dziesiątki głównych odsłon, spin-off’ów oraz remasterów. Bohater dzisiejszej recenzji, Assassin’s Creed: Mirage, stara się być po trochu każdym z tych trzech. A jak finalnie wyszło? O tym już za chwilę.

Ale to już było i… zasadniczo to wróciło

Jeśli miałbym powiedzieć krótko o Mirage to miałbym do wyboru dwa opisy: “Reboot Assassin’s Creed 1 bez bycia jednoczesnym rebootem” i “Assassin’s Creed 1 z mechanikami znanymi z trylogii Ezio, a to wszystko podane w silnikowym sosie, na którym upieczono najnowsze, te RPG’owe, odsłony”. Dla weteranów serii i fanatyków pierwszych odsłon (Możecie w to wliczyć mnie), to wszystko brzmi jak spełnienie marzeń. Jak część idealna, nieprawdaż? Otóż, rzeczywistość nie jest aż tak wspaniała, jak by się tego chciało. Czy więc to oznacza, że Mirage to nic innego jak słaba gra i rozczarowanie? Cóż, na finalny werdykt musicie jeszcze chwilkę zaczekać.

Pod względem działania i mechanik Mirage sprawuje się wyśmienicie. To kawał porządnego rzemiosła. Widać, że Francuzi zjedli na tej marce niejedne zęby. Co więcej, jawnie nawiązują do jej początków, a w szczególności do pierwszej odsłony. Można wręcz nazwać ten tytuł pięknym hołdem dla klasyki. Wyobraźcie sobie moją dziecięcą radość, gdy w opcjach graficznych oprócz tradycyjnego dla konsol wyboru pomiędzy trybem jakości a płynności, zauważyłem możliwości włączenia stonowanego, niebieskiego filtru, na którym opierała się strona wizualna pierwszej części. Fantastyczny smaczek, na którym można pograć chwilę. Jednak osobiście nie zalecam przechodzić z tym filtrem całej gry. Powód jest prosty, gdyż Bagdad i jego okolice to piękne, przepełnione żywymi kolorami miejsce.

Ubisoft okazał się nie być głuchy na narzekania weteranów, którzy wytykali najnowszym odsłonom coraz większe marginalizowanie wątku Asasynów, skupianie się na RPG’owości i akcji zamiast zabawie skradankowej. Assassin’s Creed: Mirage to bezkompromisowy powrót do korzeni. Autorzy zrezygnowali z oznaczania wrogów i stref mapy poziomami doświadczenia. Ekwipunek i jego dostosowanie zostało ograniczone do minimum. Natomiast otwarta walka wydaje się całkowitą ostatecznością. Jasne, jeśli ktoś jest zdolny może rzucić się w chmarę przeciwników i wyjść z tego zwycięsko, jednak większość graczy może mieć z tym niemały kłopot. Jeśli zostaniemy wykryci przez grupę większą niż 4-5 wrogów najlepszym rozwiązaniem jest ucieczka. Tym bardziej, że przez całą grę nie zauważyłem żadnej opcji zwiększania paska zdrowia. Z jakim zaczynamy, z takim kończymy. W przeciwieństwie do klasycznych odsłon, a podobnie do najnowszych, wrogowie nie czekają na swoją kolej tylko atakują grupą jednoczenie. Z RPG’owych odsłon Mirage wzięło także to jak wrogowie atakują. Tak też mamy szybkie ataki, które możemy sparować, a także silne, oznaczane czerwoną poświatą, na które jedynym panaceum jest unik. A wystarczy otrzymać parę takich celnych ciosów, żeby nasz bohater padł martwy. Trzeba też przyznać, że okienka na parowanie i uniki są dość wąskie i wymagają niemałego wyczucia. Jeśli jednak parowanie się powiedzie, wtedy w większości przypadków można wykonać kontrę, która natychmiastowo zabija przeciwnika. Kontry to jeden z tych elementów pierwszych odsłon, który przynosił frajdę i poczucie potęgi, ale jednocześnie znacząco ułatwiał zabawę. W Mirage udało się osiągnąć kompromis, który przywraca klasyczną mechanikę, jednocześnie nie zatracając wyzwania płynącego ze starć. Warto wspomnieć też, że różnorodność rodzajów wrogów jest znikoma, choć w zupełności wystarczająca. Mamy lekko opancerzonych żołnierzy uzbrojonych w miecze, włócznie i łuki, a także odzianych w ciężkie zbroje potężnych byczków, których jedynym wrażliwym na ataki miejscem są plecy. Korzystają oni z ciężkiej broni dwuręcznej, jednak na późniejszych etapach mogą zostać wyposażeni w miotacze ognia. Jest jeszcze trzeci, rzadki rodzaj przeciwnika, który pojawia się po osiągnięciu najwyższego poziomu niesławy. To elitarni wojownicy, których pokonanie jest wyjątkowo trudne. Wystarczy powiedzieć, że za zabicie takowego jest przyznawane osiągnięcie.

Lecz to wszystko schodzi na dalszy plan, gdy mówimy o podstawowym, cichym podejściu do rozgrywki. Ukryte ostrze ponownie działa tak jak powinno, zabijając natychmiastowo każdego niczego niespodziewającego się wroga. Skradanie się to ta sama wypracowana na przestrzeni wielu lat istnienia marki formuła. Jednak i tutaj wracają klasyczne rozwiązania. Bo oprócz skradania się po krzakach i wysokiej trawie, możemy kryć się w budkach czy przebieralniach. A pamiętacie wtapianie się w tłum ludzi albo siadanie na ławeczkach? Dzięki powrotowi tych mechanik poczułem się jak ten krytyk z końcówki filmu Ratatuj, kiedy to pod wpływem pysznego dania przeżył flashbacki wspaniałego dzieciństwa. I to nie wszystko, co twórcy odkurzyli z klasycznych odsłon. Powróciła kradzież kieszonkowa, a także gadżety, choć w nieco zmienionej formie. Pamiętacie rozsiane po mapach specjalne grupki, które mogliśmy wynająć? W Mirage znaleźli swoje miejsce. Zatrudnionych najemników możemy wysłać do walki, a grajka wynająć, by swoją muzyką odciągnął uwagę strażników. Jeśli chodzi o sam parkour to również przypomina czasy pierwszych Asasynów, choć nie ukrywam, że w tym przypadku można by zrobić wyjątek i zaimplementować system poruszania się znany z Unity. Coś czuję, że zdziałałby cuda, gdyż budynki Bagdadu są rozsiane gęsto, dając masę pola do popisu w szybkim przemieszczaniu się.

Grzechy przeszłości

Największy problem jaki mam z Mirage to fabuła, która choć stara się ze wszystkich sił uniknąć grzechów pierwszej odsłony, tak nie udaje jej się to w pełni. Dlaczego wspomniałem o jedynce? Bo choć historia i wydarzenia są inne, tak konstrukcja obu fabuł jest identyczna. Głównego bohatera Basima poznajemy jako nieco naiwnego, ale mocno idealistycznego młodego mężczyznę trudniącego się, cóż, kradzieżami. Podziwia on jednak Ukrytych (Dawna nazwa Asasynów) i marzy, by do nich dołączyć. Gdy mu się to udaje, zostaje wysłany do Bagdadu. To właśnie tu ma pomóc bractwu w zniszczeniu tutejszej komórki Zakonu (Templariusze). Tak też udajemy się do jednego z kilku biur asasynów rozmieszczonych w różnych dzielnicach miasta, i przyjmujemy zlecenia na poszczególnych Templariuszy. By jednak dostać się do takowego musimy wcześniej zdobyć informacje, gdzie jest, jak do niego trafić i o jego obecnych poczynaniach. Pierwsze Assassin’s Creed, choć intrygowało fabułą, światem i charakterystycznymi bohaterami, bardzo mu się oberwało za tę powtarzalną formułę: Dostajesz cel, wykonujesz podobne aktywności zdobywania informacji, atakujesz cel, powtórz 10 razy, finał, napisy. Na szczęście scenarzyści Mirage zdawali sobie sprawę z mankamentów jedynki i upewnili się, żeby ich nie powtórzyć. W ten sposób zdobywanie informacji składa się z niepowtarzających się aktywności oraz zadań pobocznych. To się twórcom naprawdę chwali. Jednak problem tkwi w samych fundamentach. Taka powtarzalność i przewidywalność w konstrukcji fabuły najzwyczajniej nuży. Nawet, jeśli wykonana dobrze.

I niestety na tym nie kończą się problemy fabuły Mirage. Sprawia wrażenie, jakby była napisana z musu. Coś w stylu “odfajkowane, pora na CS’a”. Całość jest jak najbardziej napisana poprawnie, ale ani nie ciekawi, ani nie intryguje. Jest, bo jest. Sami bohaterowie są nijacy i nie zapadający w pamięć. Końcówka samej gry wydaje mi się bardzo chaotyczna. Tu warto wtrącić, że Basim pojawił się w Assassin’s Creed: Valhalla, a Mirage jest prequelem do tej historii. Z tego też względu znajomość nordyckiej odsłony nie przeszkadza. Sam jeszcze nie zdążyłem nadrobić Valhalli i nie czuje się, jakbym cokolwiek stracił. No chyba, że mówimy o finale, który swoją tajemniczością sprawia wrażenie, jakby albo nawiązywał do Valhalli, albo zapowiadał sequel. Choć rozwiązał pewien niewyjaśniony wątek ciągnący się przez całą fabułę, tak wiele innych rzeczy nie ma sensu lub nawiązuje do wydarzeń z historii Eivora.

A czy wątek współczesnych ma miejsce w Mirage? Otóż nie. Oprócz prologu, w którym w narratora wcielił się na kilka chwil jeden ze znanych serii bohaterów. Tak też myślę, że można bezpiecznie podchodzić do Assassin’s Creed: Mirage na świeżo bez żadnych obaw.

W Mirage można spotkać koty. Czy można je głaskać? Nie. Przytulać? Mordo, oczywiście, że tak. GOTY.

Assassin’s Creed: Mini

Mirage bez dwóch zdań jest mniejszą, poboczną odsłoną serii. Swoimi rozmiarami i zawartością jest czymś pomiędzy dużymi, głównymi częściami a pomniejszymi (Rouge, Liberation, Freedom Cry). Hud i menu zostały żywcem wycięte z RPG’owych odsłon. Podobnie do kilku innych elementów. Ale pokolei.

Mapa Bagdadu i jego okolic rozmiarami przypomina jeden większy rejon z RPG’owych odsłon. Najbardziej przypomina mi się tu Attyka z Assassin’s Creed: Odyssey. To jedne wielkie miasto z otaczającą je dziczą i oddaloną wioską. Równie podobnie świat zapełniony jest znajdźkami. W trakcie eksploracji znajdziemy punkty historyczne zapełniające kodeks, księgi, tajemnicze odłamki, skrzynki z nowymi broniami i ubraniami oraz schematy ulepszeń do nich. Nic, co mogłoby nas zaskoczyć. Przy okazji broni i ubrań trzeba wspomnieć, że nie ma ich zbyt wiele i jedyne czym faktycznie się różnią to oprócz wyglądu pasywne statystyki (np. 25% szans na mniejsze wykrycie, każdy kolejny atak zwiększa obrażenia o 5%, itd.). Innymi słowy, ekwipunek oraz rozwój bohatera to kwestia drugorzędna. Zostały one dodane tylko po to, żeby nie było za pusto oraz, żeby świeży fani serii nie czuli się aż tak zagubieni. W samej rozgrywce liczą się głównie nasze umiejętności jako gracza.

Siłą rzeczy drzewka rozwoju musiały się tu znaleźć. Nie są one duże i skupiają się w głównej mierze wokół umiejętności skrytobójczych, gadżetów i percepcji drona… To znaczy orła! Punkty na rozwój dostajemy za postępy fabularne, a także za bardziej szczegółową eksplorację.

Podobnie do dużych odsłon możemy odwiedzać kupców, ale ich możliwości są bardzo ubogie. U jednego możemy sprzedawać znalezione rupieci i kupować przedmioty jednorazowe (np. Mikstury leczące, noże do rzucania), a także materiały do ulepszeń. Ulepszenia z kolei, po wcześniejszym zdobyciu schematu, możemy zlecać kowalom (broń) i krawcom (ubrania). Dla chętnych jest jeszcze stajnia, gdzie można kupić nowego wielbłąda bądź konia.

Mechaniką, która wróciła z dawnych odsłon jest system niesławy, czy też wykrycia/zaalarmowania. Jest on trzystopniowy. Pierwszy sprawia, że cywile nas rozpoznają i zgłaszają do pobliskich strażników. Przy drugim, dachy zaczynają być patrolowane przez łuczników. Osiągnięcie trzeciego stopnia wysyła za nami elitarnego wojownika, którego pokonanie jest niemałym wyzwaniem. Poziom niesławy możemy redukować poprzez zrywanie rysunków z naszą podobizną albo przekupieniem heroldów Sztonami. Czym są Sztony? To rzadkie i bardzo rzadkie żetony, dzięki którym możemy kupować przysługi, jak wspomniane przekupywanie heroldów, ale też zatrudnianie najemnika/muzyków, a także zmniejszanie cen u kupców. Sztony zdobywamy poprzez kradzież kieszonkową albo wykonywanie zleceń. Zadania te są zazwyczaj krótkie i proste w założeniach. Przykładowo musimy coś ukraść, dokonać skrytobójstwa, a kogoś jeszcze innego odeskortować w bezpieczne miejsce.

Gadżety to żadna nowość dla serii, a w szczególności dla starszych odsłon. Tych w Mirage mamy łącznie 6. Nie zamierzam ich wszystkich wymieniać, jednak warto wspomnieć, że ich głównym zadaniem jest pomoc w naszej skrytobójczej działalności. I tak, jedne są zabójcze, kolejne odwracają uwagę, a jeszcze inne mają pomagać w ucieczce. Każdy gadżet na trzy stopnie ulepszeń, które wykupujemy zdobywanymi materiałami. Dla przykładu, noże do rzucania możemy ulepszyć tak, by po śmierci trafionego rozpuścić jego ciało. Gadżety są fajne, mogą urozmaicić zabawę, ale nie odniosłem wrażenia, żeby były niezbędne do ukończenia gry.

Seria wstaje z kolan?

Assassin’s Creed: Mirage to jedna z niewielu wysokobudżetowych gier, która na premierę nie powinna mieć praktycznie żadnych problemów technicznych. W ciągu 17,5 godziny rozgrywki zobaczyłem tylko jeden bug graficzny, który trwał ledwie dwie sekundy. Wyglądał on tak, że szata randomowego przechodnia oszalała i zakryła cały ekran. Optymalizacja na PlayStation 5 też jest niczego sobie. Przez cały czas miałem stały klatkarz. Tutaj warto wspomnieć raz jeszcze, że tytuł oferuje dwa tryby graficzne – płynności (gorsza grafika, 60 FPS) i jakości (lepsza grafika, 30 FPS). Osobiście proponuje grać na wyższej płynności, gdyż gołym okiem nie byłem w stanie zauważyć żadnych różnic w grafice. Grafice, która zresztą wygląda bardzo ładnie, choć nie jest to topka najlepiej wyglądających gier 2023. Najgorzej prezentują się modele postaci, a w szczególności twarzy i ich animacje. Są obrzydliwe. Jeśli nie mogliście patrzeć na nie w poprzednich odsłonach, tutaj się nic nie zmieniło. Sama muzyka jest w porządku, ale nic ponadto. Niestety, ale powiedziałbym nawet, że jest to jeden z najgorszych i najbardziej skąpych soundtracków z całej serii. Choć powtarzam, i tak jest dobrze.

Assassin’s Creed: Mirage to naprawdę ciekawy twór. To mniejsza odsłona serii, która powinna swoimi rozwiązaniami mechanicznymi zadowolić najstarszych fanów, a jednocześnie być miłą odskocznią dla całkiem świeżych bywalców serii. Niestety fabuła nie należy do najmocniejszy stron produkcji, sprawiając wrażenie napisanej od niechcenia, mimo że cała jest swoistym mrugnięciem oka dla pamiętających jedynkę. Koniec końców, choć zdaję sobie sprawę z istnienia lepszych (i gorszych) “Asasynów”, tak przy Mirage bawiłem się wybornie i jeśli przyjdzie mi kiedyś ponownie przechodzić tę grę, tak zrobię to z przyjemnością.

Recenzja oparta o wersję gry na PlayStation 5.
Kopia gry do recenzji została podarowana przez
wydawcę Ubisoft Polska.

8.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
7.5
Muzyka
7.5
Gameplay
9.0
Fabuła
5.0
Strona techniczna
9.5
Ocena ogólna
8.0
Zalety
  • Fani klasycznych odsłon poczują się tu jak w domu

  • Porządna optymalizacja i bliska zeru liczba bugów

  • Stawia duży akcent na skradanie się i skrytobójstwa

Wady
  • Sprawia wrażenia robionej na siłę

  • Historia jest nijaka, a końcówka chaotyczna

  • Bohaterowie są płascy i bez charakteru

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *