0

Wiele osób ma mieszane uczucia wobec Electronic Arts, ale trudno zaprzeczyć, że seria EA Originals co rusz dostarcza nam wyjątkowych tytułów. Wystarczy wspomnieć chociażby o tak cenionych grach jak A Way Out czy obsypanym masą nagród It Takes Two. Tales of Kenzera: Zau to kolejna produkcja pod szyldem tej serii. Czy metroidvania osadzona w świecie afrykańskich mitów i legend może odnieść sukces? O tym dowiecie się już za moment.

Żałoba Zau

Fabuła Tales of Kenzera: Zau miała ogromny potencjał do przedstawienia nie tylko interesującej, ale także istotnej historii, która poruszałaby tematy żałoby, radzenia sobie z nią oraz relacji rodzic-dziecko. Chociaż ostateczny rezultat nie był zły, można było wyczuć, że opowieść mogła być napisana i poprowadzona lepiej. Gra miała potencjał, by wywołać u gracza głębokie emocje i zmusić go do refleksji nad życiem. Niestety, ale żadnej z tych rzeczy nie udało się osiągnąć. Jednak zacznijmy od początku.

Gra rozpoczyna się od poznania Zubariego, młodego chłopaka, który właśnie stracił swojego chorego ojca. Przepełniony żalem i nie mogący pogodzić się ze stratą, otrzymuje od matki książkę, którą jego ojciec napisał specjalnie dla niego tuż przed swoim odejściem. Po przewróceniu pierwszej strony od razu zostajemy wrzuceni do świata spisanej historii. To w niej spędzimy praktycznie cały czas gry aż do finału. Osobiście lubię zabiegi, które umożliwiają nam doświadczenie historii wewnątrz historii, i tutaj nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Podoba mi się pomysł, że zmarły ojciec poprzez swoją ostatnią książkę chciał pomóc synowi w nadchodzącej żałobie. Tutaj scenarzystom należy się pochwała za ich błyskotliwość w przedstawieniu historii. Mimo, że ów zabieg nie jest niczym aż tak oryginalnym.

Niestety, nie jestem w stanie w pełni wychwalać reszty historii. Nie jest to jednakże fabuła całkowicie nieudana czy fatalna. W istocie, prezentuje się całkiem dobrze. Problemem jest tu główny bohater książki imieniem Zau. To młody szaman, który znalazł się w tym samym położeniu co Zubari. Nie mogąc się pogodzić ze śmiercią ojca, wzywa on Boga śmierci Kalungę, z którym dobija targu. W zamian za przywrócenie ojca do życia, Zau zobowiązuje się pokonać i wysłać do zaświatów na zasłużony odpoczynek trzy wielkie duchy Kenzery. I tak też podróżujemy po całej krainie, poznając lepiej Zau oraz towarzyszącego mu Boga śmierci, a także spotykając po drodze kilku intrygujących bohaterów niezależnych. Wątki tych postaci są naprawdę interesujące, a ich poznawanie sprawia przyjemność. Choć żadna nie zagościła na ekranie dłużej, tak zdążyłem polubić każdą z nich. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o głównym bohaterze. Rozumiem, że przeżywa ogromny ból po stracie ojca, ale to nie usprawiedliwia jego często irracjonalnego i nielogicznego zachowania.

Można być osobą o gorącym temperamencie i impulsywną, co może tłumaczyć wiele pochopnych i nieprzemyślanych decyzji. Jednak nie uzasadnia to absurdalnych, nagłych zmian charakteru. Na przykład, bez zdradzania zbyt wiele, w jednej chwili nasz Zau opowiada o swoim ojcu z pełną powagą, a w następnej jego zachowanie oraz dialogi zaczynają brzmieć zupełnie inaczej – albo są zabawne, albo pełne wrogości. To wybija z rytmu i zakłóca immersję. Przez chwilę miałem nadzieję, że scenarzyści chcieli jeszcze bardziej zabłysnąć, pokazując, jak Zau przechodzi przez wszystkie pięć etapów żałoby w trakcie podróży. Niestety, im dalej w historię, tym bardziej upewniałem się, że to nie w tym rzecz. Jeśli jednak taki był ich plan, to niestety zawiedli na całej linii. Muszę również wspomnieć o relacji między Zau a Kalungą. Nie podobało mi się, jak często chłopak nie okazywał żadnego szacunku Bogu śmierci, towarzyszącemu mu w podróży. Bywał krytyczny, czasem wręcz szyderczy, a innym razem traktował go jak ziomala spod bloku. Nie znam afrykańskich podań, jednak wydaje mi się, że niezależnie od rejonu świata, na bogów wszędzie patrzono tak samo. Jak nie z szacunkiem, to na pewno ze strachem i bojaźnią. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć poufałość między bohaterami w późniejszych etapach gry, po wielu wspólnych przeżytych przygodach. Niestety, ta zaczyna się już na wczesnym etapie historii.

Fabuła Tales of Kenzera: Zau jest naprawdę niezła, jednocześnie zawodząc na wielu polach.

Metroidvania w szamańskim stylu

Jeśli chodzi o projekt świata, poziomów oraz mechanikę poruszania się, Tales of Kenzera: Zau to pełnoprawna metroidvania, bardzo przypominająca tegoroczne Prince of Persia: The Lost Crown czy uwielbiane przeze mnie gry z serii Ori od Moon Studios. Oczywiście, ani Ori, ani inne podobne metroidvanie nie mają wyłącznych praw do konkretnych mechanik, jednak przez cały czas rozgrywki nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gram w reskin produkcji od giganta z Redmond. Niemniej jednak, Tales of Kenzera: Zau posiada kilka wyjątkowych mechaniki, których nie przypominam sobie, żebym widział w innych produkcjach tego gatunku, ale reszta to już znajome elementy. Czy to coś złego? Osobiście nie widzę w tym problemu, zwłaszcza że poruszanie się po świecie to czysta przyjemność.

Kenzera to kraina pełna malowniczych widoków. W trakcie naszych podróży odwiedzimy kopalnie pełne kryształów, trujące bagna, skąpane w słońcu pustynie, a nawet wejdziemy w głąb wulkanu. Jest na czym zawiesić oko. Trzeba przyznać, że artyści stanęli na wysokości zadania. Niestety, sama oprawa graficzna nieco odstaje od dzisiejszych standardów. Gra wygląda, jakby miała swoją premierę 5-10 lat temu. Jednak rozumiem taką decyzję, ponieważ mimo mniej imponującej grafiki, gra zyskuje na optymalizacji. Na leciwym już komputerze, na którym testowano omawianą produkcję, na najwyższych ustawieniach w rozdzielczości 1080p, działała w płynnych 120 klatkach na sekundę. Z otwartymi ramionami przyjmuje kompromis nieco niższej jakości grafiki w zamian za doskonałą optymalizację. Tym bardziej, że, jak już wspomniałem, krainy Kenzery są przepiękne i wyjątkowo miło się na nie patrzy.

Etapy zręcznościowo-platformowe, jakie przyjdzie nam pokonać, zostały zaprojektowane z niesamowitą starannością. Przechodzenie przez nie to czysta przyjemność. Wpływ na to mają dobrze przemyślane poziomy, odblokowywane zdolności oraz przede wszystkim responsywne i precyzyjne sterowanie postacią. Osobiście najbardziej przypadły mi do gustu sekcje pościgowe, w których musimy uciekać przed pewną niepowstrzymaną siłą. Wtedy to właśnie elementy platformowe błyszczą najbardziej. Akcja jest płynna i dynamiczna. Pełna emocji, mimo że…

…Poziom trudności rozczarowuje. Tales of Kenzera: Zau to jedna z najłatwiejszych metroidvanii, z jakimi miałem styczność. Z tego też powodu myślę, że jest to bardzo dobra produkcja dla osób, które chciałyby zacząć swoją przygodę z gatunkiem. Zarówno starcia z przeciwnikami, jak i elementy platformowe, a nawet opcjonalne wyzwania, nie należą do najtrudniejszych. Ta gra najzwyczajniej w świecie nie wymaga nie wiadomo jak wielkich umiejętności od gracza. Jednakże pragnę zaznaczyć, że nie mówię tu o graczach niedzielnych, którzy pada widzieli tylko na zdjęciach.

Aczkolwiek skłamałbym mówiąc, że Tales of Kenzera: Zau nie sprawiło mi żadnych problemów. Zdarzyło mi się zginąć w trakcie pierwszej i finalnej walki z bossami. Ale mimo to wciąż udało mi się ich pokonać przy 2-3 podejściu. Prawdziwym wyzwaniem, które sprawiło, że musiałem sięgnąć po rozszerzony słownik przekleństw, był ostatni dostępny etap pościgu. Potrzebowałem dziesiątek prób, aby nie tylko nauczyć się trasy na pamięć, ale i w pełni ją opanować. Warto zauważyć, że sekwencje ucieczek nie zawierają checkpointów. Wystarczy, że raz się potkniesz, a musisz zaczynać wszystko od nowa. Szkoda, że nie było więcej tak wymagających poziomów. Niemniej, nawet pomimo niezbyt wyśrubowanego poziomu trudności, nadal bawiłem się świetnie.

Harmonia słońca i księżyca

W walce Zau wykorzystuje dwie maski: niebieską maskę księżyca, która specjalizuje się w atakach dystansowych, oraz pomarańczową maskę słońca, która sprawdza się w walce wręcz. Cały model walki opiera się na płynnym przełączaniu się między nimi w locie, wykorzystując ich unikalne zdolności. Choć przeciwników nie jest zbyt wielu, są na tyle zróżnicowani, że do każdego trzeba podejść w inny sposób. Całość utrudnia fakt, że w pewnym momencie pojawiają się wrogowie, których można zranić tylko jednym rodzajem maski. Walka, choć prosta, jest dynamiczna i dostarcza sporo frajdy. Z jednej strony, w tej prostocie tkwi swoiste piękno. Z drugiej, czuć, że można było dodać tu coś jeszcze. Coś, co mogłoby całość znacznie bardziej urozmaicić.

Przez całą grę spotkamy zaledwie czterech bossów. Nie jest ich wielu, jednak ich projekt rekompensuje niewielką liczbę. Każdy z tych przeciwników jest imponująco masywny, a ich wygląd sugeruje, że mamy do czynienia z naprawdę potężnymi istotami, z którymi nie będzie łatwo się zmierzyć. Utwierdzać nas w tym starają się również unikalne, mające rozmach ataki. Rozczarowujący jest więc fakt, że takowe walki nie należą do wyjątkowo wymagających. Nie ma tu mowy o męczeniu się z jednym przeciwnikiem przez godziny. Przynajmniej starcia te wyglądają niezwykle widowiskowo.

Aby uniknąć uczucia pustki, twórcy zaimplementowali możliwość zdobywania trinketów oraz rozwijania postaci. Te pierwsze otrzymujemy po wykonaniu określonego wyzwania na mapie. Trinkety pozwalają nam cieszyć się różnymi bonusami, takimi jak większe odzyskiwanie energii magicznej przy trafieniu bądź większa odporność na ataki dystansowe. Jeśli niepokoi was niski poziom zdrowia, zawsze można go zwiększyć po odnalezieniu i interakcji ze świętym drzewem. Za wygrane walki oraz zniszczenie fioletowych siedlisk, zdobywamy doświadczenie, które z kolei przekłada się na punkty zdolności. Te możemy wydawać w dwóch skromnych drzewkach – księżyca i słońca. Dzięki wykupieniom zyskujemy nowe ataki, większe obrażenia od ataków specjalnych, a także pasywne efekty. Choć opcji nie jest wiele, to jednak jak na tak niewielką grę, w zupełności wystarczają.

Kenzera na zawsze w moim sercu

Muzyka w Tales of Kenzera: Zau również zasługuje na wyróżnienie. Chociaż nie sądzę, żeby zapisała się w annałach Legendarnych Soundtracków, tak jest klimatyczna i świetnie oddaje widoczną na ekranie akcję. W głównej mierze mamy tu do czynienia z takimi plemiennymi, afrykańskimi brzmieniami, ale w bardziej współczesnej i epickiej aranżacji, nierzadko z dodatkami muzyki elektronicznej.

Jak wspomniałem wcześniej, optymalizacja w grze Tales of Kenzera: Zau stoi na bardzo wysokim poziomie. Niemniej jednak, nie jest to produkcja pozbawiona wad. Na niechlubne wyróżnienie zasługuje tutaj chociażby praca kamery, której zdarza się działać kapryśnie. Albo nie nadąża za głównym bohaterem, przez co wychodzi on poza ekran, albo zasięg widzenia jest tak wąski, że nierzadko nieświadomie wskakujemy w gąszcz wrogów albo przepaść bez dna. Ale to nie koniec problemów technicznych. Zdarzało mi się wejść w ścianę, nie będącą do tego przeznaczoną. Choć dla speedrunnerów taka sytuacja może być okazją do popisu, to jednak dla zwykłych graczy jest to uciążliwe. Są to jednak sporadyczne błędy, które nie przeszkadzały aż tak bardzo w rozgrywce. Byłoby jednak wskazane, aby deweloperzy zajęli się nimi w najbliższym czasie.

Podsumowując, Tales of Kenzera: Zau to porządny kawałek metroidvaniowego kodu, który możemy dostać już za 89 złotych. Patrząc na dzisiejsze ceny gier, sięgające nawet 300 złotych i więcej, oferta ta jest więcej niż świetna. Ostateczny produkt to solidna metroidvania, która zapewnia od 7 do 10 godzin bardzo dobrej zabawy. Nie jest to jednak tytuł idealny. Niemal w każdej kategorii ma jakąś skazę. Niemniej, plusy definitywnie przeważają nad minusami. Ta gra jest niczym diament, jednak pełen niedoskonałości i braku szlifów. Osobiście świetnie się bawiłem przy tej produkcji. Pomiędzy sesjami gry nie mogłem się doczekać, aż znowu wcielę się w postać Zau. Jeśli powstaną kolejne Opowieści z Kenzery, z ogromną chęcią po nie sięgnę.

Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam).
Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę Electronic Arts.

7.5

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
7.0
Fabuła
6.5
Muzyka
9.0
Gameplay
8.5
Strona techniczna
8.0
Ocena ogólna
7.5
Zalety
  • Świetna, klimatyczna muzyka

  • Ładny i przemyślany projekt świata

  • Przyjemne elementy platformówkowo-zręcznościowe

  • Prosta, acz sprawiająca mnóstwo frajdy mechanika walki

  • Satysfakcjonujące etapu pościgów

Wady
  • Dla wyjadaczy gatunku przez 99% czasu może okazać się zbyt łatwa

  • Sporadyczne błędy zmuszające do wczytania wcześniejszego zapisu gry

  • Kamera lubi nie nadążać za postacią

  • Kiepsko poprowadzony główny bohater

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *