Siedzę patrząc w migoczące piksele ekranu komputera. “Vengeance of Mr. Peppermint” – obietnica zemsty i krwi. Czy twórcy sprostają moim oczekiwaniom? Elektroniczna postać w białym garniturze z niepohamowanym gniewem na twarzy obiecuje coś więcej, coś mrocznego. Gotowy jestem wbić palce w klawiaturę i wymierzyć sprawiedliwość w wirtualnych korytarzach, gdzie...
Siedzę patrząc w migoczące piksele ekranu komputera. “Vengeance of Mr. Peppermint” – obietnica zemsty i krwi. Czy twórcy sprostają moim oczekiwaniom? Elektroniczna postać w białym garniturze z niepohamowanym gniewem na twarzy obiecuje coś więcej, coś mrocznego. Gotowy jestem wbić palce w klawiaturę i wymierzyć sprawiedliwość w wirtualnych korytarzach, gdzie reguły są tak umowne jak płynny asfalt. Czy ta gra zaspokoi moje pragnienie mrocznej przyjemności? Już niebawem odkryjemy, czy Mr. Peppermint dostarczy tę słodką dawkę zemsty, czy po prostu zniknie w cyfrowej mgle.
Historia pana Pepperminta
Fabuła produkcji to nic innego jak najstarsza znana światu klisza – zemsta. Nasz bohater w brutalny sposób poszukuje zemsty na organizacji przestępczej, która zamordowała mu za młodu rodzinę. Oczywiście w kliszach nie ma nic złego, o ile zostaną wykonane i poprowadzone dobrze. Niestety w Zemście Pana Pepperminta tego nie doświadczymy. Fabuła już nawet nie jest nudna. Ona jest irytująca. Wszystkie dialogi i narrację śledzi się z trudem. I gdyby nie dziennikarski obowiązek i rzetelność, chętnie pominąłbym wszystko co się da. Scenarzysta próbuje do tego typowego kina zemsty dodać wątki okultyzmu i mrocznych rytuałów. I to się mu chwali. Tego typu nieco Lovecraftowskie wątki zawsze są na plus. Sęk w tym, że są one tu dodane na siłę. Historia kompletnie nic nie straciłaby na tym, gdyby je wyciąć. A być może nawet zyskałaby na tym.
Wiem, że często powtarzam to przy okazji omawiania słabych fabuł, ale coś musi być na rzeczy. Historia Vengeance of Mr. Peppermint brzmi i jest poprowadzona w taki sposób, jakby napisała ją pierwsza lepsza, darmowa sztuczna inteligencja. Autor wpisał parę linijek komendy, poprosił o scenariusz z dialogami i tyle. Nawet nie pokusił się o to, by sprawdzić co AI wypluło i poprawić wszelkie niedociągnięcia i błędy fabularne. Najpewniej w procesie produkcyjnym nie brała udział sztuczna inteligencja, aczkolwiek to tylko utwierdza mnie w smutnym przekonaniu o niskich umiejętnościach pisarskich scenarzysty. Tym bardziej, że wychwyciłem przynajmniej dwa teksty z literówkami. Na szczęście całość jest zwięzła i przejście jej zajmuje 2-2,5 godziny.
Zakrwawione pięści pana Pepperminta
Vengeance of Mr. Peppermint to Beat ’em up w klasycznym 2D wydaniu. Idziemy cały czas w prawo, obijamy mordy każdemu, kto stanie na naszej drogi, raz na jakiś czas korzystając z napotykanych przedmiotów oraz elementów otoczenia. Gdy jeszcze do tego dodać, że mechanika walki opiera się na wyprowadzaniu kombosów, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z naprawdę ciekawie zaprojektowanym tytułem. No nie do końca. Być może gra miała potencjał, lecz ten nie został wykorzystany, a tytuł, który dostaliśmy męczy zamiast bawić. Dosłownie zmuszałem się, żeby dotrwać do końca, a pragnę przypomnieć, że gra jest niezwykle krótka.
A co nie wyszło? Zacznijmy od poziomu trudności. Nie mam nic przeciwko trudnym grom. W końcu zjadłem zęby na niejednym soul-like’u i klasycznym automatowym Beat ’em upie. Tutaj wysoki poziom trudności wynika ze złych decyzji podjętych w trakcie tworzenia gry. Przede wszystkim mówię tu o drewnianym i mało płynnym sterowaniu. Dalej mamy wrogów, którzy mogą wyjść poza mapę i stamtąd nas atakować. A wierzcie mi, że przy przeciwnikach atakujących z dystansu jest to dosyć nieznośne. Skrypty wrogów też są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Otóż w większości poziomów na dane miejsce mamy przydzieloną ilość i rodzaj przeciwników. Normalne. Problem w tym, że ci przeciwnicy co wczytanie gry pojawiają się w różnych konfiguracjach. Raz może na nas wyjść dwóch przeciwników, a pozostałych dziesięciu zaczekać za rogiem. Gdy innym razem cała dwunastka respi się po jednej, jak i drugiej stronie ekranu. I tu przechodzimy do kolejnego mankamentu, czyli skumulowani wrogowie w jednym miejscu mogą nas zablokować, uniemożliwiając nam wykonanie jakiejkolwiek akcji. Nie mamy w takim wypadku żadnego okienka do wykorzystania i ucieczki z nawałnicy ataków. Atak nas powala. Postać nie jest w stanie do końca zakończyć animacji podnoszenia się, a tu kolejny cios posyła nas na deski.
Ale to też nie tak, że gameplay to totalna klapa. Gra oferuje parę ciekawych pomysłów, które są w stanie sprawiać frajdę. A to, że rzadko działają tak dobrze, jak by mogły to już zupełnie inna kwestia. Weźmy na ten przykład wspomniene wcześniej przedmioty do podnoszenia i interaktywne elementy otoczenia. Fajnie jest podnieść taki młotek i zabić nim przeciwnika. Albo powiesić takiego jegomościa na haku na mięso. To są dobre pomysły, które działają, a wykonywane w płynnej animacji dają sporo frajdy. Szkoda więc, że takowych elementów jest bardzo mało. Zwiększenie ich ilości na pewno wyszłoby grze na dobre. Tym bardziej, że nierzadko atakują nas całe armie przeciwników na raz. Skoro jestem przy temacie brutalności wspomnę co nieco o wykończeniach. Po ogłuszeniu przeciwnika, możemy go wykończyć w widowiskowy sposób. Animacje mordowania są dopracowane i miło się je ogląda.
Na jednoczesną pochwałę i potępienie zasługuje mechanika pasku Vengeance. Wypełnienie go wprowadza nas w swego rodzaju rage mode. Wtedy to nasze zdrowie się regeneruje, a my zadajemy spore obrażenia. Fajna sprawa, jednakże gra w żaden sposób nie wyjaśnia w jakis sposób owy pasek się zapełnia. Musimy sami do tego dojść w trakcie rozgrywki. Podobna sprawa ma się z mechaniką nazwaną Intermission. Po uruchomieniu jej, gra zatrzymuje się w miejscu, jakby to była przerwa w filmie. Oprócz każdorazowego odzyskania zdrowia możemy wybrać jeden z trzech bonusów: pojawienie się jednorazowego młotka, który zabija natychmiastowo, ogłuszenie losowego przeciwnika, a także przestraszenie całej grupki wrogów. Fajny pomysł, jednak tu pojawia się ten sam problem, jak w przypadku omówionego już paska Vengeance. Bóg jeden wie na jakiej zasadzie owe przerwy są przyznawane i odbierane.
Podsumowanie pana Pepperminta
Najjaśniejszym punktem produkcji jest bez dwóch zdań oprawa audio-wizualna. Muzyka jest klimatyczna, dobrze zaprojektowana, nie męczy, a przede wszystkim miło się jej słucha. Pixel-artowa strona graficzna także zasługuje na pochwałę. Jest ładna, a towarzyszące jej animacje płynne. Niestety produkcja cierpi na kilka błędów. Vengeance of Mr. Peppermint potrafiło mi się zaciąć w menu pauzy oraz menu Intermission, zmuszając mnie do całkowitego restartu. Gra działa cały czas w niezmienialnym trybie borderless. Nie byłoby to nic złego, gdyby nie to, że ciosy wyprowadzamy przyciskami myszki. Wystarczy wyjechać kursorem poza obszar gry, by wszystko się zminimalizowało. Nie zliczę ile razy mi się to zdarzyło.
Ostatecznie nie jestem w stanie ocenić pozytywnie Vengeance of Mr. Peppermint, a także polecić tej gry komukolwiek. Tym bardziej, że warto zauważyć, że gra obecnie kosztuje na Steam 91,99zł, co wydaje się mocno zawyżoną ceną. Gra jest krótka, oferuje słabą fabułę, a także niedopracowany gameplay. Rozgrywka mnie wymęczyła i raczej nigdy do tego tytułu nie powrócę. Jedynie oprawa audio-wizualna, a także widoczny potencjał na coś więcej ratuje tę produkcję przed całkowitym potępieniem.
Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam). Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę.
5.0
Ocena autora
Podsumowanie
Grafika
7.5
Muzyka
9.0
Gameplay
3.0
Fabuła
3.0
Strona techniczna
6.0
Ocena ogólna
5.0
Zalety
Nieźle wyglądający pixel-art
Bardzo dobra muzyka
Wady
Model walki to katastrofa
Kiepsko napisana fabuła
Błędy zmuszające do wczytania poprzedniego punktu kontrolnego