0

Zarzucić można wiele Assassin’s Creed IV: Black Flag, wydanemu w 2013 roku, pod względem słabego nacisku na elementy charakterystyczne dla marki skrytobójców. Mimo to gracze pokochali ten tytuł, zwłaszcza za piracką otoczkę. Ubisoft zauważyło to i jeszcze w tym samym roku rozpoczęło pracę nad samodzielną grą o piratach. Pierwszą zapowiedź mogliśmy obejrzeć na E3 w 2017 roku, a premierę ustalono na rok później, konkretnie na 3/4 kwartał 2018 roku. Jak zauważyliście, plany nie wypaliły. Od pierwotnej daty premiery minęło aż sześć lat, w trakcie których wiele się zmieniało i dochodziło do wielu opóźnień. Niemniej jednak, w końcu się doczekaliśmy! A jak ostatecznie wyszło? O tym za chwilę.

Zostanę Królem Piratów!

Zamysł Skull and Bones jest bardzo prosty: to historia drogi od żebraka do króla. W trakcie gry musimy zwiększać naszą niesławę i siłę, by ostatecznie stać się prawdziwym morskim magnatem, znanym na całym Oceanie Indyjskim. Nim jednak do tego dojdzie, musi minąć kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt nudnych i siermiężnie spędzonych godzin. Dawno już nie doświadczyłem sytuacji, w której gra sprawiała mi nie tylko małą przyjemność, ale wprowadzała w dyskomfort. Ponadto, każda spędzona minuta w tym tytule była niczym pielgrzymka na Jasną Górę z Gdańska wykonana na kolanach, albo jedzenie łyżeczkami całego słoiczka super pikantnego sosu o mocy 10 milionów SHU (Jalapeño ma 3000-8000 SHU), gdy nie ma się wyrobionej żadnej odporności na ostrość. Gra w Skull and Bones była, mówiąc bez ogródek, złym doświadczeniem. Musiałem się zmuszać, aby jak najlepiej zapoznać się z tym tytułem i móc z pełną uczciwością opowiedzieć o nim.

W tym tytule mało co się udało. Zacznijmy od elementów fabularnych. Dostępnych mamy wiele zadań pobocznych, zleceń, a także czegoś co można nazwać główną historią. Są to zadania, które wykonujemy na zlecenie miejscowych magnatów, czyli swego rodzaju królów piratów. Zadania, choć ubrane są w różne słowa i otoczki, tak kończą się na wykonywaniu tych samych czynności w kółko. Co do samej historii – jest nieciekawa, nudna i po prostu kiepsko napisana. Co więcej, dla niektórych może być momentami niesamowicie irytująca.

No dobrze, a co z postaciami pobocznymi? Być może byłyby w porządku, gdyby jakiekolwiek z nich się w tej grze pojawiły. Okej, przesadzam. W całej grze mamy możliwość wymiany kilku zdań z naszym pierwszym oficerem i samymi magnatami. Chociaż określenie “wymienić kilka zdań” jest tu trochę na wyrost, ponieważ nasz awatar jest jak przystało na charyzmatycznego morskiego zawadiakę niemową. Ale wracając do bohaterów niezależnych. Niemożliwością jest ich polubienie czy sympatyzowanie z nimi. Nie spodziewajcie się tu charyzmatycznych piratów jakich mogliście poznać w Assassin’s Creed IV: Black Flag.

Warto poświęcić cały akapit kwestii dialogów i dubbingu, ponieważ są to kolejne elementy, na które trzeba zwrócić uwagę. Czy ktoś z czytających pamięta naszą zeszłoroczną recenzję gry Wanted: Dead, a także legendarny klip przedstawiający poziom dialogów? Może to nie jest ten sam poziom, ale jest niebezpiecznie blisko. Dla tych, którzy nie są zaznajomieni z tematem, już wyjaśniam. Kwestie dialogowe zostały napisane w niesamowicie sztuczny, nieprzekonujący i drewniany sposób, co wręcz obraża inteligencję gracza. Co do tego, jak zostały wypowiedziane… Cóż, powiedzmy, że w przypadku postaci innych niż pierwszy oficer i magnaci, brzmią one tak, jakby nagrały je osoby bez doświadczenia w zawodzie.

Ocean toporności

To może chociaż przemierzanie Oceanu Indyjskiego i zabawa w pirata zostały dobrze wykonane? Zacznijmy od świata i eksploracji. Do samego projektu świata nie mogę się przyczepić. Został on wykonany porządnie. Mapa jest bardzo duża, a przedostanie się z jednego skrajnego punktu do drugiego zajmuje kilkadziesiąt minut, jeśli nie więcej. Całość została podzielona na trzy sektory (cztery, jeśli liczyć przepastny Ocean Indyjski), a każdy prezentuje się nieźle. Wszystkie rejony mają swój charakterystyczny klimat i ukształtowanie terenu. Punkty zainteresowania, które możemy odwiedzać, rozmieszczono w sposób przemyślany. Nie ma tu pustych miejsc. Niestety, nie mogę powiedzieć dobrego słowa na temat tego, jak to wszystko wygląda. Jak na dzisiejsze standardy gier AAA, oprawa graficzna jest po prostu brzydka. To najprawdopodobniej najgorzej wyglądająca gra Ubisoftu, z jaką miałem okazję obcować od lat. Modele postaci, formacje skalne, drzewa – to wszystko i jeszcze więcej wygląda paskudnie, niczym sprzed dwóch generacji konsol. Na szczęście same statki prezentują się całkiem nieźle, więc w tej kwestii nie mogę w żaden sposób się przyczepić.

Chociaż eksploracja świata w znacznej części odbywa się na morzu, to co jakiś czas będziemy mieli okazję zejść na ląd i pospacerować po nim. Niestety, ten element także został zaniedbany. Wysepki, po których możemy się przechadzać, to mało ambitne korytarze, które nie oferują nic ciekawego. Co jakiś czas znajdziemy przedmioty do podniesienia, jakiś porzucony list, handlarza albo pirackie totemy, których zapalenie daje boosty na 20 minut. Eksploracja wysp miała potencjał, jednak została wykonana na całkowite odwal się. Równie dobrze tego elementu mogłoby nie być.

Jednak nie pieszymi wędrówkami pirat żyje. Jak prezentuje się główne danie Skull and Bones, czyli morskie podróże? Nie mogę powiedzieć, żeby sterowanie statkami i przemierzanie nimi świata było niezwykle przyjemnym doświadczeniem. Wręcz nudziło i momentami było irytująco toporne. Ten element został znacznie lepiej zaimplementowany w wspomnianym już niejednokrotnie Assassin’s Creed IV: Black Flag. Jednak nie oznacza to, że pływanie statkami zostało kompletnie skopane. Działa poprawnie i czuć wagę każdego statku. Żeglowanie jest w porządku, aczkolwiek można było to zrobić lepiej.

A jak wypadają bitwy morskie? Będę się powtarzał, ale ponownie sprawiały mi więcej zabawy i satysfakcji w czwartej odsłonie o Asasynach. Mechanika bitew została całkowicie przebudowana, ponieważ do użytku dostaliśmy nie jeden, a wiele różnych elementów uzbrojenia, z których korzysta się odmiennie, co jest na duży plus. Nauka systemu walki jest prosta, szybka i bezbolesna. Nie zmienia to jednak faktu, że bitwy morskie są niesamowicie toporne. Niezależnie od tego, jak dobre wyposażenie posiadamy, wrogie statki to pływające gąbki na pociski. Nawet trafienie w wrażliwe punkty lub nałożenie niekorzystnych stanów (np. podpalenie) nie zmienia tego faktu. Bitwy nie sprawiają żadnej satysfakcji. Co gorsza, jedna z najciekawszych mechanik została tu uproszczona do granic możliwości. Mam na myśli abordaże. W Skull and Bones występują, jednak polegają na kliknięciu przycisku od abordażu, a jeśli liny z hakami dobrze trafią, dostajemy krótką animację, a także podsumowanie zdobytych towarów. Jeśli liczycie na jakąkolwiek walkę wręcz na szable i pistolety, to srogo się rozczarujecie.

Ja kończyłem piractwo, a nie ekonomię!

System ulepszania statku u podstaw nie jest zły. Jednak twórcy chyba cały czas kierowali się założeniem, że muszą utrudnić wszystko jak tylko się da. I to tak bardzo, by gracz zaczynał wątpić w swoją poczytalność, a przynajmniej w swoje dalsze chęci kontynuowania gry. Nasza siła reprezentowana jest poprzez poziomy. Poziomy podnoszą się wraz z lepszym montowanym na naszym statku uzbrojeniem, pancerzem oraz dodatkowym ekwipunkiem. Proste, prawda? No to teraz się czegoś trzymajcie. Sprzęt tworzymy u kowala. By jednak go odblokować, musimy wcześniej posiadać projekt. Projekty zdobywamy przez postępy fabularne, podnoszenia rangi niesławy, u handlarzy, etc. Większość porządniejszych projektów kupujemy u handlarzy. I tu zaczynają się schody, ponieważ gra posiada dziesiątki różnych walut. Musicie ogarniać wszystkie te waluty i sposoby, jak je zdobywać, by cokolwiek dopiero odblokować. Dla przykładu, niektóre projekty są dostępne u handlarzy na czarnym rynku. Ich walutę zdobywamy wykonując powtarzalne, długie, ciągnące się misje. Żeby odblokować jeden projekt musimy wykonać daną misję kilkadziesiąt razy. Poza tym, czy wspominałem, że ta gra posiada walutę premium, którą możemy kupować za prawdziwą gotówkę? W każdym razie! Gdy posiadamy projekt, nasza tułaczka się nie kończy, gdyż do ich stworzenia musimy zdobyć wymaganą ilość monet, a także odpowiednich materiałów, które są rozsiane po całej mapie. Najczęściej, jak chcemy zdobyć lepsze uzbrojenie to musimy udać się po materiały na tereny o wyższym poziomie niż nasz własny. Lepiej nawet, bo niektóre możemy zdobyć tylko poprzez ataki na statki i twierdze, które mogą nas zdmuchnąć z powierzchni ziemi jednym pociskiem. Nie chcę nic sugerować, ale mechanika ulepszania naszego statku nie do końca została dobrze zaprojektowana.

Wspomniałem wcześniej o czarnym rynku. Jest on zaledwie wierzchołkiem góry lodowej zwanej kręgiem. To jedna z mechanik z największym potencjałem na rozwój w przyszłości, choć na chwilę obecną nie prezentuje się okazale. Krąg, w uproszczeniu, to nic innego jak tworzenie swojego morskiego imperium. Zaczynamy od prostych zadań jak przemyt towaru czy atak na konkurenta, a kończymy na zdobywaniu terenów pod swoje imperium. Pomysł jest ciekawy, jednak na chwilę obecną zbyt ubogi i na dłuższą metę nużący.

Osoby uwielbiające dostosowywanie wyglądu postaci i statku do swoich gustów będą tutaj zadowolone. Już teraz oddano w nasze ręce wiele elementów zmiany wyglądu. W przypadku postaci możemy modyfikować nakrycia głowy, spodnie, płaszcze, buty, akcesoria… Jest tego sporo, zarówno pod względem rodzajowym, jak i ilościowym. Podobnie sprawa się ma ze statkami. Bez problemu udało mi się wykreować łajbę dokładnie taką, jaką sobie wyobraziłem. Niestety, i tutaj wszystko kryje się za dziesiątkami walut, w tym tej premium.

Trafiony, zatopiony

Pod względem technicznym Skull and Bones prezentuje się równie źle. Pomijam już fakt, że ta gra korzysta z rozwiązań znanych jeszcze z dawnych konsol i nie wygląda, choćby pod względem animacji związanych z otoczeniem, jak tytuł godny miana gry wydanej w 2024 roku. Skull and Bones to gra, która jest wylęgarnią błędów. Niejednokrotnie gra zmuszała mnie do wyjścia do menu i ponownego wejścia do gry, bo coś się zablokowało i nie chciało działać. Najbardziej irytujący błąd, praktycznie blokujący dalszą rozgrywkę, wystąpił przy okazji walki ze statkiem-bossem. Po jego pokonaniu okazało się, że misja się zrestartowała i boss pojawił się znikąd z pełnym zdrowiem. A chciałbym zauważyć, że choć pod względem mocy ataków nie był to najsilniejszy przeciwnik, to zbijanie jego paska zdrowia zajęło mi 15-30 minut. Jednak się nie poddałem i ponownie go pokonałem. Co wtedy? Ten sam przeklęty błąd! Boss się znikąd pojawił z całym paskiem wytrzymałości. Dopiero na następny dzień, za którymś razem błąd się nie powtórzył, i mogłem ukończyć misję. Na tym jednak błędy się kończą, gdyż stabilność serwerów to nieporozumienie. Nieważne czy gracie na jakimś super Wi-Fi 5G czy po kablu, infrastruktura sieciowa leży i powoduje masę błędów.

Skull and Bones nie jestem w stanie polecić nikomu. Jeśli chcecie zagrać w dobrą grę o piratach, proponuję wrócić do wydanego lata temu Assassin’s Creed IV: Black Flag. To naprawdę ciekawe, że gra wydana po 11 latach od rozpoczęcia prac i po 7 latach od zapowiedzi ostatecznie okazała się gorsza i bardziej prymitywna niż starszy tytuł, który był jej inspiracją. Niestety, ale w Skull and Bones nie wyszło praktycznie nic. To tytuł niekompletny, pełen błędów i złych decyzji. Granie w niego było dla mnie drogą przez mękę. Być może nie jest to najgorsza gra jaką dostaliśmy i dostaniemy w tym roku, aczkolwiek wciąż jest to tytuł słaby, choć przede wszystkim rozczarowujący.

Recenzja oparta o wersję gry na PlayStation 5.
Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę.

3.5

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika i Muzyka
4.0
Zawartość
4.0
Gameplay
4.0
Fabuła
3.0
Strona techniczna
3.0
Ocena ogólna
3.5
Zalety
  • Szanty są w porządku

  • Żegluga nie jest aż taka tragiczna

Wady
  • Kilkadziesiąt kroków wstecz względem AC IV: Black Flag

  • Nudna

  • Techniczna tragedia

  • Fabuła pisana na kolanie

  • Brzydka graficznie

  • Ekonomia niepotrzebnie przekombinowana

  • Toporny rozwój

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *