0

„Z prochów kiepścizny naradza się feniks wysokiej jakości. Bo jak inaczej określić The Stanley Parable: Ultra Deluxe? To rewolucyjny krok naprzód w uwielbianym przez graczy gatunku gier wideo. Dodatki i zmiany zawarte w tej edycji rozszerzonej z pewnością znajdą swoje miejsce na kartach historii. Prawdopodobnie prawdziwe jest stwierdzenie, że żadne błędy nie są na zawsze wyryte w kamieniu, ponieważ kamień, w którym wyryto The Stanley Parable, sam uległ przeobrażeniu, dając promień nadziei tym, którzy kiedykolwiek popełnili błąd w ocenie. Każdy zasługuje na odkupienie. Każdy może się zmienić i stać się czymś więcej niż był wcześniej. Jeśli istnieje jakakolwiek lekcja z The Stanley Parable: Ultra Deluxe to brzmi ona tak: Cóż za zaszczyt, szczęście i radość, które przynosi doświadczenie tegoż tworu. Daje nam ono nadzieje na to, że jako społeczność – jako świat, zawsze jest czas, byśmy stali się najlepszymi wersjami samych siebie. Tak wspaniałymi, o jakich moglibyśmy marzyć tylko w naszych najdzikszych snach i ambitnych wizjach lepszej przyszłości.” – A przynajmniej sama gra prosi, by zrecenzować ją tymi słowami. Czy tak ostatecznie będzie? Lada moment się o tym przekonacie.

Źródło: stanleyparable.com

Oh boi, here we go again!

To nie pierwszy raz, gdy mam okazje grać i oceniać The Stanley Parable. Za pierwszym razem tytuł ten zrobił na mnie niemałe wrażenie i bezapelacyjnie uznałem go za najciekawszego, najoryginalniejszego, a przede wszystkim najlepszego przedstawiciela gatunku tzw. Walking Simulatorów, czyli gier, w których jedynie idziemy przed siebie, poznajemy fabułę i od święta coś klikniemy. Wiem, że brzmi to trochę nudno, ale prawda jest taka, że zrobione dobrze potrafi zaserwować kilka fascynujących godzin. I tak też było z podstawowym The Stanley Parable, które miało swoją pierwotną premierę w październiku 2013 roku. Najbardziej charakterystycznymi cechami produkcji były humor i narrator, który dostosowywał się do tego, co robił gracz i na bieżąco go komentował. Chociaż minęło prawie 10 lat, to wciąż pamiętam, jak wiele śmiechu przyniosła mi ta produkcja. Tak też od razu rzuciłem się na wersję rozszerzoną, gdy ta wystartowała z premierą.

Wielkie rozczarowanie?

I nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak bardzo się rozczarował. Sama gra kosztuje 90zł, a posiadacze podstawki przez kilka dni od premiery dostali zniżkę do 60zł, więc wciąż niemało. Wierzcie mi, że po pierwszych 30 minutach spędzonych z wersją rozszerzoną byłem, lekko mówiąc, wzburzony i miałem już w planach zwrot. Graficznie tytuł prezentuje się znacznie lepiej od oryginału, ale to bez znaczenia, bo gdy wersja z 2013 wyglądała na grę wydaną w latach 2006-2008, tak Ultra Deluxe nie wyniosło się na wyżyny wizualne, a po prostu pokazało nam, jak ta gra powinna wyglądać w tym 2013.

Źródło: stanleyparable.com

No, ale dobrze, bo nie samą oprawą graficzną człowiek żyje. Więc może jakaś nowa zawartość? Nie bardzo. Gram, szukam czegokolwiek nowego i nic. Tak jak było w 2013, tak jest w 2022. Te same plus minus 22 zakończenia. Nie zrozumcie mnie źle, bo po latach wciąż śmiałem się jak głupi i bawiłem niesamowicie dobrze. Sęk w tym, że wydałem praktycznie 60zł za coś, co już posiadałem. Tymczasem wielu innych developerów daje posiadaczom oryginału za darmo ulepszone edycje. Coś nie halo, prawda?

No właśnie wszystko jest halo. To ja byłem idiotą.

The end is never the end is never the end…

Widzicie, na początkowym etapie gry znajdowały się pewne drzwi z napisem „New Content”. Przez całe te 30 minut, o których wam narzekałem, omijałem te drzwi szerokim łukiem, bo chciałem zostawić sobie je na później. I to był mój debilny błąd, bo jak miałem mieć nowy kontent, skoro go nawet nie włączyłem? Jestem zażenowany samym sobą.

Więc przekroczyłem owe drzwi i od razu uderzyła we mnie fala sentymentu, w której kryło się od groma depresyjnego pyłu. Twórcy w kilku prześmiewczych tablicach podsumowali swoje dotychczasowe osiągnięcia i postanowili przedstawić nam nową, rozszerzoną zawartość Ultra Deluxe. I owa zawartość trwała 5 minut i wprowadziła nową, nic nieznaczącą mechanikę, która i tak była bardzo ograniczona. Nowe kontent dobiegł końca, a na moje usta zaczęły cisnąć się dziesiątki przekleństw w stronę twórców, którzy w bezpośredni sposób potraktowali mnie jak idiotę i gąbkę do wyciskania dodatkowych pieniędzy. Nie byłem zadowolony.

Jak widzicie do tej pory tylko narzekam na The Stanley Parable: Ultra Deluxe, ale prawda jest taka, że to wszystko było do tej pory tylko fasadą. Umyślną fasadą, która miała zmamić nas, by po chwili uderzyć w nas falą samych pozytywów. I dlatego od tej pory pozwólcie, że skończę z negatywami i zacznę wypowiadać się o wiele lepiej o tym tytule, gdyż zdecydowanie na to zasługuje.

Źródło: stanleyparable.com

Ekhm! Po ukończeniu „nowego kontentu” i mojemu jeszcze większym niezadowoleniu, okazało się, że to nie był koniec! Gra zabrała nas nieco dalej, prowadząc nas przez swoistą pełną nostalgii i sentymentu podróż. Nie będę przybliżał całej fabuły rozszerzenia, bo wolałbym, żebyście sami ją poznali. Jest ona zaskakująca. Za każdym razem, gdy myślałem, że to już koniec, okazywało się, że jednak nie i gra serwowała nam dalszą fabułę. Po prawie dwóch godzinach dotrwałem do końca. I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że siedziałem z gigantycznym bananem na twarzy. Bawiłem się niesamowicie dobrze i wiecie co w tym wszystkim najlepszego? Że po tych 2 godzinach przeszedłem zaledwie prolog. Tak, dobrze czytacie. Przejście wszystkich zakończeń w podstawowym The Stanley Parable trwało tyle samo, co początek wersji rozszerzonej! Dopiero po ukończeniu prologu odblokowuje się reszta contentu i nagle gra rozszerza się do niebywałych wręcz rozmiarów. Dostajemy nie tylko alternatywne wersje podstawowych zakończeń, ale też wiele nowych. Okazuje się, że Ultra Deluxe ma tak naprawdę dwa, jeśli nie trzy razy więcej zawartości niż oryginał z 2013. To rozszerzenie równie dobrze mogłoby wyjść jako osobna gra. Bądź też sequel, z czego nie raz i nie dwa sami twórcy się śmieją.

Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy zniknęło mi 5 godzin z życia, ale wiem, że spędziłem je znakomicie. W głowie zaś pojawiło mi się słynne „The end is never the end…”. Zacząłem wierzyć, że ta gra nie ma tak naprawdę końca. Za każdym jednym przejściem odkrywałem coś nowego. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy zobaczyłem już wszystko, czy nie. Gra wrzuciła mnie w przekonanie, że nieważne jak wiele zakończeń zobaczę, te nigdy się nie skończą. I nawet teraz po zobaczeniu True Epilogu, wciąż czuję, że nie widziałem wszystkiego.

Łamanie 16 ściany i Companion Bucket

Jest jeszcze parę szczególików, o których muszę powiedzieć. Nie mają one znaczenia w większym spektrum, ale na mnie wywarły na tyle duże wrażenie, że nie mogę o nich nie wspomnieć. Przełamywanie czwartej ściany to nie jest nic nowego i również pojawia się w Ultra Deluxe. Jest ono robione tak dobrze i wiarygodnie, że muszę oddać pokłon twórcom. Można by powiedzieć, że w pewnym sensie rozpoczynamy swoisty dialog z narratorem, twórcami i samą grą. To niesamowite. Samo łamanie czwartej ściany w późniejszych etapach rozwija się tak bardzo, że możem mówić nawet o czwartej ścianie do kwadratu albo szesnastej ścianie. Momentami to było nawet straszne. Serio, w jednym momencie miałem gęsią skórkę.

Drugą rzeczą, którą muszę pochwalić jest Companion Bucket(Wiadro). A przynajmniej ja tak nazwałem ten przedmiot. Nie sądziłem, że porównam tę grę do Portala, ale… Pamiętacie Companion Cube z hitu od Valve? W Ultra Deluxe dostajemy coś podobnego, ale zrobionego jeszcze lepiej i niestety nie mogę nic więcej powiedzieć bez wchodzenia w samą fabułę. Zapamiętajcie tylko, że Bucket to miłość! Bucket to życie!

Źródło: stanleyparable.com

Jak to jest z tym Ultra Deluxe? Dobrze?

A, wie pan, moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi…

A tak na serio to jest dobrze. Jest bardzo dobrze! Początek mnie odrzucił, ale niestety sam byłem sobie winien. Cieszę się, że nie odpuściłem i pozwoliłem wciągnąć się w wir nowej zawartości. Nie żałuje ani grosza i minuty wydanych na ten tytuł, bo bawiłem się fenomenalnie. Z czystym sercem polecam!

A komu? Myślę, że każdemu. Nowi gracze będą mieli szansę zapoznać się z fantastycznym podstawowym The Stanley Parable, a następnie z jeszcze lepszym rozszerzeniem. Nie ma lepszego startu z tą „serią” niż Ultra Deluxe. A starzy wyjadacze? Dostana nostalgią po mordzie, by następnie poczuć się jak w domu i zacząć cieszyć się gigantyczną rozszerzoną zawartością.

Recenzja oparta o kopię gry na PC (Steam). Kopia gry została zakupiona przez recenzenta osobiście.

9.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
7.0
Gameplay
9.0
Optymalizacja
9.5
Fabuła
10.0
Ocena ogólna
9.0
Zalety
  • Companion Bucket.
  • Humor, humor i jeszcze raz humor.
  • Poczucie nieskończonej fabuły.
Wady
  • Grafika kuleje, jak na dzisiejsze standary.
  • Początek może odrzucić starszych wyjadaczy.
  • Mimo wszystko jest parę momentów, przy których można ziewnąć.

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *