Rok 2024 zapowiada się na rok horrorów. Pierwszy kwartał nawet się nie skończył, a my już otrzymaliśmy kilka niesamowitych, choć niszowych produkcji tego gatunku. A to dopiero początek. W oczekiwaniu na kolejne potencjalnie świetne tytuły, w nasze ręce wpadło Shines Over: The Damned. Jak wyszło? Cóż… Z pewnością czytanie...
Rok 2024 zapowiada się na rok horrorów. Pierwszy kwartał nawet się nie skończył, a my już otrzymaliśmy kilka niesamowitych, choć niszowych produkcji tego gatunku. A to dopiero początek. W oczekiwaniu na kolejne potencjalnie świetne tytuły, w nasze ręce wpadło Shines Over: The Damned. Jak wyszło? Cóż… Z pewnością czytanie niniejszej recenzji zajmie wam więcej czasu niż ukończenie rzeczonego tytułu.
Fabuła? A komu to potrzebne?
Shines Over: The Damned przypomina studencki projekt na zaliczenie, który nigdy nie miał być pełnoprawną grą. Profesor dał kilka wytycznych, kilka elementów, które muszą zostać zawarte w grze, a reszta nie ma już znaczenia. Najlepszym przykładem niech będzie fabuła, którą możemy poznać w 30 minut. Ten czas można nawet zbić o minimum dziesięć kolejnych, jeśli bogini losowości będzie łaskawa przy elementach platformowych.
Na upartego można by powiedzieć, że jest to gra, która opowiada historię poprzez otoczenie i wydarzenia, których jesteśmy świadkami. Jednak, jeśli tak jest, to jest to robione tragicznie. Najlepszymi przykładami gier, które robią to dobrze są produkcje od From Software, Journey, Jusant, Flower… Wymieniać mógłbym naprawdę długo. Niestety, Shines Over: The Damned, nawet jeśli próbuje podążać tą ścieżką, robi to w sposób skandalicznie nieudolny. Otoczenie nie przekazuje nam żadnych istotnych informacji. Wydarzenia, które dzieją się na ekranie nie mają żadnego sensu i ładu. Gra ta pozbawiona jest jakiejkolwiek spójnej fabuły! To jedynie zbiór losowych, nieskorelowanych miejsc i wydarzeń.
Gameplay? Przecież to nieistotne
Gdyby chociaż podstawowe mechaniki i założenia rozgrywki zostały solidnie wykonane. Niestety, nawet w tej kwestii deweloper nie sprostał oczekiwaniom. Postać, którą sterujemy, najprawdopodobniej waży 300 kg, bo inaczej trudno mi wytłumaczyć, dlaczego porusza się tak ociężale jak czołg, a jej skok ogranicza się do zaledwie paru centymetrów. Cała rozgrywka sprowadza się do przechodzenia krótkich, zamkniętych korytarzy z punktu A do punktu B. Czy mamy jakieś urozmaicenia? A i owszem, ale niestety również one okazały się niewypałami.
Zacznijmy może od elementów platformowych. Co jakiś czas natkniemy się na przepaści, które musimy pokonać. By tego dokonać musimy skakać z jednej platformy na drugą. Warto tu dodać, że są one częściowo niewidzialne i pojawiają się dopiero po wylądowaniu na nich. I ok, nie mam nic przeciwko takiemu zabiegowi. Sęk w tym, że jak już wcześniej wspomniałem, sterowanie to czyste nieporozumienie. Jesteście speedrunerami? Uwielbiacie gry zręcznościowo-platformowe? Wierzcie mi, że będziecie się przy tym tytule niesamowicie irytować, gdyż przeskoczenie z jednej skarpy na drugą to kwestia szczęścia, nie umiejętności. Co gorsza, jeśli nie uda nam się wykonać skoku, otrzymujemy ekran informujący o porażce, a następnie jesteśmy cofani do początku etapu. I nie byłoby to nic złego, gdyby nie fakt, że oczekiwanie na to trwa zdecydowanie za długo.
W grze Shines Over: The Damned znalazło się nawet miejsce na dwie zagadki logiczne. Jednakże, słowo “logiczne” może być tu użyte z pewnym przesadzeniem, ponieważ to, co mamy wykonać, sprowadza się do wskoczenia na zapadnię, aby otworzyć drzwi, albo podejścia do świetlistego symbolu, który widnieje na kolejnym zamkniętym przejściu. Największym nieporozumieniem tej produkcji jest etap z łódką, który nie działa poprawnie, a jego ukończenie zależy całkowicie od przypadku. Poziom ten przypomina grę Hugokopter, który co starsi gracze mogą kojarzyć z pradawnego już programu telewizyjnego Hugo. Otóż płyniemy łódką przed siebie po trzech torach i musimy unikać skał oraz ptaków-duchów, przy okazji zbierając świecące kulki. Problem w tym, że nie ważne jak dobrze opanujemy sterowanie tą pancerną łodzią, ta w dowolnych momentach lubi się po prostu zniszczyć sama z siebie, przez co jesteśmy cofani na sam początek etapu. Nie pomaga tu też to, że ta przeklęta łódka płynie z prędkością jednego kilometra na godzinę. Nawet starsza babuszka z chodzikiem idąca po brzegu mogłaby nas wyprzedzić.
A co z elementami grozy? W końcu gra ma być horrorem, nieprawdaż? Na pewno próbuje uchodzić za takowy. Jednakże szczerze mówiąc, już bajeczka o kolorowych, wesołych kucykach dla dzieci potrafi być bardziej przerażająca. a gra nie posiada żadnego klimatu, nie mówiąc już o atmosferze grozy. A czy próbuje straszyć? Owszem, próbuje. Co jakiś czas stara się rzucić jump scare’em czy przemykającym nagle stworem, ale bardziej niż strach, budzi to politowanie. Twórca nie ma pojęcia o budowaniu napięcia.
No nic, najważniejsze, że działa
I tu jest mały problem. Nie działa. A na pewno nie tak jak powinno. Pomijając wszystkie kwestie mechaniczne wspomniane we wcześniejszych fragmentach recenzji, w Shines Over: The Damned nie zaimplementowano nawet najbardziej podstawowych funkcji. Chcecie wstrzymać grę, żeby wyjść do toalety? Wybaczcie, ale nie ma na to szans. Możecie co najwyżej całość wyłączyć. Jednakże, w takim przypadku stracicie wszelki postęp, ponieważ gra w żaden sposób się nie zapisuje. Jeśli raz ją opuścicie, musicie rozpocząć całość od nowa. Przynajmniej gra utrzymuje stałe 30 klatek na sekundę i ani razu nie wyrzuciła mnie do ekranu konsoli, na co szczerze mówiąc, po pewnym czasie byłem już gotowy.
Nasze narzekania na tym się nie kończą. Graficznie mogło być oczywiście gorzej, jednak jest to tytuł, który mocno odbiega od dzisiejszych standardów. Co więcej, nie radzi sobie z oświetleniem, które w horrorach gra często istotną rolę. Gra jest albo za ciemna, przez co nic nie widać, albo za jasna. Animacje, jak można się domyślić, są drewniane i najzwyczajniej w świecie brzydkie. Najlepiej Shines Over: The Damned radzi sobie w kwestii muzyki. Brzmi ona zaskakująco dobrze. Widać, że kompozytor zna się na swojej robocie. Inna sprawa, że jest ona może nie odrealniona, ale nie pasuje do gry i nie podbudowuje klimatu, co powinno być jej najważniejszym zadaniem.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz grałem w tak nieudaną produkcję. O jakimkolwiek elemencie gry byście nie pomyśleli, Shines Over: The Damned robi to w najlepszym przypadku źle. Nie mam pojęcia, czy ten tytuł był jakimś projektem na zaliczenie, czy został stworzony przez 24 godziny na jakimś miejscowym Game Jamie, ale na takowy wygląda. Nie jest to gra godna polecenia.
Recenzja oparta o wersję gry na PlayStation 5. Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę.