0

Są takie serie gier, które mają wiele odsłon na koncie i ani jednej słabej. A na pewno nie poniżej pewnej ustalonej średniej. I to nie ma znaczenia czy każda kolejna odsłona jest tym samym, czy miewa wiele gatunkowych skoków w bok. Jak się już zapewne domyślacie przykładem takiej marki jest DOOM.

O pierwszych dwóch odsłonach i ich legendarnych soundtrackach rozpisywałem się rok temu. Warto przypomnieć, że choć początków tej marki możemy doszukiwać się aż 30 lat temu, to DOOM nie był pierwszym FPS’em. Jednak nie bez przyczyny stał się strzelanką kultową, która nawet po tak wielu latach sprawia masę retro frajdy. Jeśli mowa o bohaterze naszej dzisiejszej opowieści to jego pojawienia się nastąpiło w 2016 roku. Miało miejsce wiele sprzecznych ze sobą informacji oraz dyskusji na forach fanów czy unowocześniona wersja klasyka to reboot serii czy jednak sequel, choć w całkiem nowych szatach. Pewne jest na pewno to, że DOOM w okresie swojej premiery był pewnego rodzaju powiewem świeżości oraz początkiem renesansu arcade’owych strzelanek pierwszoosobowych.

Jasne, w 2016 roku i latach wcześniejszych wychodziły arcade’owe FPS’y, jednak niemal żaden nie przebił się do szerszej publiki ani nie zdobył takiego rozgłosu jak nowiutki DOOM. W tamtych czasach strzelanki, które znajdowały się w mainstreamie (W sumie nawet dziś w nim są) i miały praktycznie cały tort dla siebie były te stawiające na umowny realizm. Mówię tu chociażby o takich gigantach jak Call of Duty czy Battlefield. Nadejście DOOM’a było niczym pojawienie się szefa kuchni, który w świecie opanowanym przez wszędobylskie pizzerie i kebabownie postanowił odkopać stary przepis na schabowego i mizzerię, a następnie owo danie sprzedawać. Tego wszyscy potrzebowaliśmy. DOOM nie pie… Ekhm! Nie cackał się w tańcu. Poruszanie się było dynamiczne, a strzelanie soczyste. Autoregeneracja zdrowia odeszła do lamusa na rzecz powrotu do apteczek i pancerza. Natomiast świat był krwawy, brutalny i mięsisty. Dosłownie. I nie możemy też zapomnieć o to muzyce. Tej wspaniałej muzyce pełnej gniewu, agresji i piły spalinowej.

No tak. Piły spalinowej i nie mam tutaj na myśli broni z samej gry. Mick Gordon, twórca soundtracku, do produkcji muzyki używał nie tylko zwykłych instrumentów oraz możliwości komputerów, ale i wszystkich przedmiotów, które jego zdaniem swoim brzmieniem uwydatniłyby surowy charakter całej produkcji. Można wiele mówić o samym kompozytorze i pewnej nie tak odległej aferze z nim związanej, ale nie można mu odmówić talentu i umiejętności. Soundtrack DOOM’a ma w sobie to coś, co wpływa na nasze ciało i psychikę. Ambientowe, groźne mruczenie utrzymuje nas cały czas w stanie gotowości do natychmiastowego ataku. Za to ta mocna, dynamiczna metalowa muzyka przy okazji walk nie tylko podnosi nam ciśnienie, ale sprawia, że czujemy się jak prawdziwa maszyna zagłady. Nie… To my jesteśmy ZAGŁADĄ!

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *