0

O One Piece’ie słyszał każdy, kto interesuje się mangą i anime. A czy wszyscy członkowie tejże subkultury widzieli to dzieło? Niekoniecznie. Próg wejścia jest zbyt duży. W końcu One Piece to japońska Moda na Sukces. Ilość rozdziałów mangi i odcinków anime można liczyć w tysiącach, a do finału jeszcze daleka droga. Za stworzenie owego legendarnego tasiemca odpowiada Eiichiro Oda. Nic więc dziwnego, że na wieść o tym, że on sam będzie odpowiadał w znaczącej części za produkcje gry, fani marki oszaleli. Pytanie tylko, czy to wystarczy, by One Piece: Odyssey wybiło się na tle dziesiątek innych gier i filmów z uniwersum?

Nim jednak przejdziemy do samej recenzji, wymagane jest przybliżenie świata i kierunku historii. Świat One Piece’a pokrywają oceany. Na tych to ocenach znajdują się setki, jeśli nie tysiące mniejszych bądź większych wysp. Przez równik planety przechodzi niedostępny dla normalnych ludzi pas zwany jako Grand Line. Historia opowiada o losach chłopaka imieniem Monkey D. Luffy, który zjadł owoc dający mu właściwości człowieka-gumy. Marzeniem naszego Luffy’ego jest zostanie królem piratów, czyli zasadniczo największym żeglarzem na świecie, a tym samym człowiekiem o największej wolności. Naszemu Luffy’emu towarzyszy jego załoga Słomianego Kapelusza złożona z wyjątkowych osób. I tak też podróżują przez Grand Line, a ich celem jest ostatnia wyspa, na której ukryty jest tytułowy skarb One Piece, którego zdobycie praktycznie gwarantuje tytuł króla Piratów. Fabuła prosta jak budowa cepa i nie będę kłamał, że w ciągu całej historii nie ma zbyt wielu zaskoczeń i dramatów rodem z greckich tragedii. Jednak mimo to One Piece jest ultra popularny i uważany często za najlepszą anime-Modę na Sukces.

One Piece pełną gębą

Odyssey to najprawdopodobniej najbardziej One Piece’owa gra w jaką przyszło mi grać. Już od pierwszych minut czuć, że nad produkcją czuwał Eiichiro Oda, a pozostali twórcy wiedzieli z jaką legendą mieli do czynienia, więc podeszli do gry z szacunkiem. Czuć to niemal w każdym aspekcie Odyssey. Niestety nawet w tych negatywnych.

Na specjalną uwagę zasługuje praca i serce z jakim podeszli do gry aktorzy głosowi. Rzecz jasna, ci sami, co w wersji animowanej. Nie poszli na łatwiznę i odwalili kawał dobrej roboty. Dali z siebie całe 100%. Jeśli wyciąć dźwięk z anime i z gry, i porównać je ze sobą to nie uświadczycie żadnej różnicy. Podobnie jest tutaj z cut-scenkami animowanymi, które choć na silniku gry, to wyglądają, jakby wycięto je z anime. Wszystko za sprawą świetnej reżyserii. Historia jest banalna, prosta i boleśnie przewidywalna, jednak to absolutnie nie jest nic złego. Z tej właśnie prostoty i dosadności One Piece słynie. Widać, że Oda czuwał nad scenariuszem. Ostatnim gigantycznym podobieństwem jest coś, o czym z pewnością wspomnę dłużej w następnym akapicie. A mowa tu o bolesnym rozciągnięciu historii do maksymalnego, ostatecznie wielkie i dłużącego się w nieskończoność ciągłego i rozwlekłego nie widzącego swojego końca… Hmm, chyba zgubiłem wątek.

Nie bez przyczyny “Odyssey” znalazło się w tytule

Tak, ta gra jest prawdziwą Odyseją. Chyba coś jest z grami z tym podtytułem (Patrzę na ciebie francuski gigancie), bo każda jest rozciągnięta do bolesnych granic możliwości. Sprawia to, że aż nie chce się w daną grę dalej grać. Całe szczęście, że mechanika walki w One Piece Odyssey jest fenomenalna, bo to właśnie ona powstrzymuje nas przed usunięciem gry. Ale wracając do fabuły. Unikając wszystkich starć i biegnąc bez opamiętania od punktu A do punktu B, grę można ukończyć w około 20 godzin. Jeśli chcemy zrobić wszystkie zadania poboczne i aktywności, a także zebrać i wymaksować wszystko co się da, trzeba liczyć, że czas ten skoczy blisko do 100 godzin.

Czasowo fabuła gry ma miejsce pomiędzy sagą o wyspie Whole Cake a obecnie rozgrywającą się sagą w Wano. Nasi bohaterowie dostrzegają na horyzoncie nową wyspę. Po zbliżeniu się do niej doszło do nieprzyjemnych wydarzeń, które uziemiły statek oraz całą załogę. Niedługo po wkroczeniu w głąb wyspy bohaterowie spotykają tajemniczą dziewczynę o imieniu Lim, która odbiera im wszystkie zdolności i związane z nimi wspomnienia. I w ten sposób załoga Słomianego Kapelusza musi nie tylko naprawić swój statek, by uciec z wyspy, ale i odzyskać utracone moce. By to zrobić muszą pokonać występujące na wyspie wszystkie cztery kolosy, które odpowiadają żywiołom ognia, wiatru, błyskawicy i wody/lodu. Jednak to nie koniec, gdyż po przebyciu świątyń i pokonaniu tych potężnych wrogów, bohaterowie muszą ponownie przeżyć związane ze zdolnościami wspomnienia. I tak też będziemy musieli przeżyć ponownie 5 znanych każdemu fanowi historii. Jest to o tyle irytujące, gdyż obiecano, że Odyssey będzie czymś innym niż będąca adaptacją mangi i anime seria Pirate Warriors i zaoferuje zupełnie nową fabułę. Jasne, ogólna historia jest nowa i na poziomie filmów pełnometrażowych, ale to bez znaczenia, gdyż rozdziały wspominkowe to lwia część całej gry. Od razu zdradzę, że wspomnienia mają taki sam koniec jak to było w oryginale. W końcu to wspomnienia. Jednakże nasi bohaterowie mimo, iż osłabieni, to są bardziej doświadczeni niż onegdaj, więc przebieg wielu wydarzeń nieco różni się od tego co znamy. Niemniej, ma się już dosyć oglądania tych samych historii po raz n-ty.

Bieg historii jest rozwleczony i rozciągnięty do granic możliwość. Gdyby nie to, całą grę można by zamknąć w 4-7 godzin. Już wam tłumaczę na wymyślonym przykładzie na czym to rozwleczenie polega. Załóżmy, że bohaterowie muszą przejść z punktu A do punktu B. Na ich drodze jest bezdenny kanion. Więc, żeby go przebyć muszą znaleźć statek powietrzny. Podobno ktoś posiada taki statek. Bohaterowie trafiają w miejsce, gdzie ten ktoś miał być. Jednak jego tam już nie ma. Idą w kolejne miejsce, i w kolejne miejsce i w kolejne… W końcu go spotykają. On natomiast mówi, że ten statek sprzedał Maryli Rodowicz. Idziemy do Maryli, a ta mówi, że da nam statek, jak damy jej gitarę, bo dom wzięła sobie sama. Idziemy do Krawczyka po gitarę. Ten natomiast za gitarę chce dziesięć uncji metamfetaminy. Idziemy więc pokonać Człowieka z Blizną, żeby zdobyć jego towar. Robimy wszystko co wszyscy chcą. Dostajemy statek i co? Statek nie ma paliwa. Więc doświadczamy podobnych zadań przez kolejną godzinę, żeby tylko przelecieć nad wąwozem. Całe 20 speedrunerskich godzin rozgrywki składa się z tego schematu. Jednak pomijając to wszystko historia potrafi przywiązać nas do bohaterów, a nawet poruszyć, a walki wyglądają świetnie.

Jeśli mowa o eksploracji, mamy tu do czynienia z otwartym światem. Jednak nie tak otwartym, jak to jest chociażby w Wiedźminie 3 czy Assassin’s Creed. Zwiedzać możemy kilka krain, które z kolei składają się z kilku sektorów zbudowanych z zamkniętych korytarzy. Z jednej strony znacznie ułatwia to odnalezienie i wymaksowanie wszystkiego. Z drugiej, duża szkoda. Nasz bohater jest całkiem elastyczny i może dostać się praktycznie w każdy zakamarek. W pełni otwarty świat pozwoliłby na wykorzystanie wszystkich jego gumowych atrybutów. To tak jakby pozbawić Supermana latania i kazać mu przemieszczać się tylko na piechotę. Dziwna, lecz z punktu finansowego zrozumiała decyzja.

Lubje szypko, ale lubje też wolmo

Twórcy musieli z czegoś zrezygnować, żeby dopracować coś innego. A mam tu na myśli walkę.

Mogłoby się wydawać, że One Piece jest grą na tyle dynamiczną, że pasują do niej jedynie takie gatunki jak Slasher, Beat ’em up albo – najpowszechniejsze w tej serii – Musou. Dlatego nigdy nie pomyślałbym, że to tak naprawdę powolna i stawiająca na myślenie wersja One Piece’a będzie tą nie tylko najbardziej dynamiczną, ale też najlepiej wyglądającą. Podejście turowe było ryzykownym, lecz niezwykle trafionym ruchem.

Z początku mechanika walki może przytłaczać, jednak wystarczy trochę zaangażowania, żeby zrozumieć z czym się ona je. W ciągu jednej rundy możemy zrobić tylko cztery tury. Jedna tura na jednego bohatera, którego możemy wybrać według własnego widzimisię. Sęk w tym, że raz po wykorzystaniu bohatera, nie możemy skorzystać z niego do początku nowej rundy. Tak też musimy kombinować kogo i w jakiej kolejności użyć. Jest to o tyle ważne, że podobnie do Pokemonów czy Persony mamy tu styczność z zasadami Papier-Kamień-Nożyce. Każdy bohater przedstawia jeden typ. Zadaje większe obrażenia słabszemu typowi i mniejsze silniejszemu. W trakcie tury mamy pięć opcji do wyboru: skorzystać z przedmiotu, zaatakować szybko, skorzystać z wymagających TP (odpowiednik many) umiejętności, wykonać specjalny drużynowy atak (Odblokowywane są one w trakcie zadań pobocznych), a także skorzystać z taktyk, które pozwalają m.in. na podmianę jednego bohatera na innego. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze strefy postaci/wrogów, ataki w starciu/na dystans, przygwożdżenia, cele dodatkowe, statusy jak chociażby krwawienie czy oszołomienie… No, jest tego dużo.

Jako, że One Piece Odyssey jest również przedstawicielem gatunku RPG tak obok takiego craftingu, handlu etc., mamy levelowanie postaci. Jest ono całkowicie pozbawione sensu, gdyż wrogowie rosną w siłę razem z nami. Czy jesteśmy na pierwszym poziomie, czy na siedemdziesiątym będziemy zadawać takie same obrażenia. Już większy sens mają tutaj przedmioty, które przydzielamy bohaterom, i które autentycznie wpływają na nasze statystyki. Jednak ich celem nie jest sprawienie byśmy pokonywali wrogów jednym uderzeniem, a to, żebyśmy my nie umierali od byle splunięcia. Mimo, że jest to RPG, to elementy RPG nie mają tu sensu i znaczenia.

Czy jest dobrze? Well yes, but actually no

Ocena One Piece Odyssey nie należy do najłatwiejszych. Zdecydowanie nie jest to słaba gra. Arcydzieło też nie. I nie jestem w stanie nazwać tego tytułu średniakiem. To gra, która ma tyle jasnych stron, co ciemnych. Polska wersja kinowa stoi na całkiem przyzwoitym poziomie, choć miewa kilka małych błędów. Ścieżka dźwiękowa chociaż składa się z paru zapętlonych utworów, jest na tyle dobra, że nie nudzi się nawet po kilkudziesięciu godzinach. Początkowo bolała mnie animacja ruchów postaci, a także synchronizacja głosów z ruchem warg, jednak z czasem te problemy przestały być widoczne. Nawet zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle miały miejsce. Pod względem oprawy graficznej, można by ją przyrównać do wczesnych lat PlayStation 4/Xbox One. Jednak to nie jest nic złego. Na przestrzeni wielu lat zdążyłem zauważyć, że gradaptacje anime rzadko stoją ładną oprawą graficzną. Jest to oczywiście związane z trudnością przełożenia animacji 2D na gry 3D. I chociaż Odyssey nie stoi na najwyższym ogólnym poziomie graficznym, tak jak na przedstawiciela gry anime jest to najwyższa półka.

One Piece Odyssey to gra specyficzna, którą fani mangi i anime powinni docenić. Każdy element stoi tu na skrajności. Fabuła jest powtarzalna, przewidywalna i często przynudza, a mimo to emocjonuje i sprawia, że aż chce się zobaczyć zakończenie. Turowa walka jest powolna, z początku skomplikowana, a mimo to dzięki świetnie zaanimowanym umiejętnościom, czuć dynamizm i epickość. Podobnie sprawa tyczy się oprawy graficznej i dźwiękowej, które nie oszałamiają, ale są naprawdę przyjemne. Jedyne rzeczy, które naprawdę się tutaj nie udały i mogły zostać zrobione lepiej są elementy RPG’owe, do bólu rozciągnięta fabuła, a także miałki otwarty świat. Czy polecam? Niby tak, ale też nie do końca. Bawiłem się dobrze, ale też momentami miałem dość. Nie jestem też w stanie powiedzieć komu mogę Odyssey polecić. Obecni fani One Piece’a poznają poprawnie napisaną fabułę przeplecioną dziesiątkami godzin znanych już historii. Nowy narybek natomiast zginie w gąszczu lore i postaci. Ostatecznie, myślę, że One Piece Odyssey to gra, którą trzeba dawkować, żeby ją docenić. To naprawdę dobry i obszerny tytuł, którego granie sprawia przyjemność, lecz w dużych i częstych dawkach może źle się skończyć.

Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam).
Kopia gry do recenzji została zakupiona przez recenzenta.

7.5

Ocena autora

Podsumowanie

Audio-Wideo
8.0
Gameplay
8.5
Fabuła
5.0
Optymalizacja
7.5
Ocena ogólna
7.5
Zalety
  • Walka turowa sprawdza się tutaj świetnie

  • Ładna oprawa graficzna i fajna ścieżka dźwiękowa

  • Prawdopodobnie to najlepsza gra ze świata One Piece

Wady
  • Do bólu rozciągnięta

  • Dziwne problemy ze śledzeniem kamery, które z czasem powinny zostać załatane

  • Nijaki i na jedno kopyto otwarty świat

Komentarze
  • Mariusz1

    25 stycznia, 2023

    To zaskakujące że minusem gry o One Piece, jeśt taki sobie otwarty świat. To co fani One Piece’a najbardziej w nim lubią to właśnie world building i wrzucane raz na jakiś czas mroczne tajemnice, które potrafią zostać zapomniane nawet na ponad 300 odcinków, by w odpowiednim momencie przypomnieć o sobie wraz ze zwielokrotnioną mocą.

    Odpowiedz

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *