Copycat to tytuł, który pojawił się niemal znikąd i ma szansę stać się czarnym koniem tego roku. Czy symulator chodzenia z kotem w roli głównej to najlepsza niezależna gra, o której mało kto słyszał? Z pewnością jest to jedno z największych pozytywnych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Ale zacznijmy od początku....
Copycat to tytuł, który pojawił się niemal znikąd i ma szansę stać się czarnym koniem tego roku. Czy symulator chodzenia z kotem w roli głównej to najlepsza niezależna gra, o której mało kto słyszał? Z pewnością jest to jedno z największych pozytywnych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Ale zacznijmy od początku.
Zwierzęta to nie są zabawki!
Gra opowiada historię przygarniętej ze schroniska kotki o imieniu Dawn. Całą fabułę śledzimy z jej perspektywy, obserwując świat jej oczami. Początkowo nieufna i wrogo nastawiona do otoczenia, Dawn stopniowo przekonuje się do nowego domu. Niestety, ta sielanka kończy się, gdy na horyzoncie pojawia się konkurentka – kotka o identycznym wyglądzie, która postanawia zająć miejsce Dawn.
Copycat to gra z gatunku symulatorów chodzenia, w której fabuła została przedstawiona w filmowym stylu. Historia opowiadana jest za pomocą dziesiątek przerywników filmowych, dialogów między postaciami, komentarzy nieustannie towarzyszącego nam narratora, a także myśli samej kotki, które pojawiają się jako białe napisy nałożone na otaczający świat.
Fabuła gry to jej najsilniejszy atut. Historia porusza wiele istotnych tematów, takich jak samotność, poczucie przynależności, a przede wszystkim etyka i moralność związana z przygarnianiem zwierząt. Gra wywołuje mnóstwo emocji, choć niekoniecznie takich, jakich można by się spodziewać, a to, co je wywołuje, może zaskoczyć. Nie przypuszczałem, że ta krótka, trwająca zaledwie trzy godziny gra, która pojawiła się praktycznie znikąd, zrobi na mnie tak wielkie wrażenie i pozostawi bolesne piętno. Niewiele gier potrafi w tak umiejętny sposób wzbudzać emocje, a jednocześnie uczyć czegoś niezwykle ważnego.
Takie już kocie życie
Jak przystało na typowy symulator chodzenia, naszym zadaniem jest przemieszczanie się od jednego punktu do drugiego i śledzenie rozwijającej się fabuły. Twórcy jednak wzbogacili to doświadczenie o kilka mini-gier, które przy pierwszym podejściu mogą bawić, ale przy kolejnym tracą na świeżości. Niestety, mini-gry te powtarzają się i poza zmieniającym się otoczeniem nie oferują nic nowego, co może prowadzić do znużenia i wprowadzić w nieprzyjemną monotonię. Na uwagę zasługuje jednak fakt, jak dobrze twórcy rozumieją naturę kotów i ich codzienne rytuały. Każdy kociarz uśmiechnie się pod nosem, gdy zobaczy, jak naszym zadaniem jest upolowanie ptaka dla naszego człowieka, ostrzenie pazurków na kanapie czy zwalanie rzeczy z półek i tworzenie bałaganu totalnego.
Dawn, którą sterujemy, ma swój własny głos. Nie jest bezmyślną, bezwolną galaretą – podejmuje decyzje i ma coś do powiedzenia. Oczywiście, klasycznych dialogów między kotem a człowiekiem tutaj nie uświadczymy. Jednak Dawn często ma do wyboru dwie opcje wypowiedzi, a to, że po ich wyborze słyszymy jedynie miauknięcie, to już inna sprawa. Warto również wspomnieć, że w grze pojawiają się wybory. Większość z nich nie wpływa na liniową fabułę, ale pozwala lepiej wczuć się w rolę sterowanego kota. Mimo to, niektóre z naszych decyzji mogą zmienić pewne szczegóły, które towarzyszą nam do końca gry, a jedna z nich może nawet wpłynąć na jej zakończenie.
Największy zarzut mam prawdopodobnie do etapów związanych ze snami Dawn. W wierzeniach celtyckich, bodajże też egipskich oraz w niektórych współczesnych wierzeniach ezoterycznych, istnieje pogląd, że koty podczas snu mogą podróżować do innych wymiarów, światów astralnych czy krain duchowych. Kiedy nasza bohaterka zasypia, trafiamy do krainy snów, gdzie pod postacią czarnej pumy najczęściej biegamy po rozległej sawannie. Niestety, podczas tych etapów większość czasu spędzamy na bezcelowym bieganiu, słuchając dialogów rozgrywających się w tle. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby tego typu sekwencje pojawiły się raz lub dwa razy, jednak powtarzają się one na tyle często, że z każdą kolejną sesją odczuwamy coraz większą irytację i znużenie. Z pewnością opowiadaną w trakcie tych snów historię można było przedstawić w inny sposób lub przynajmniej bardziej urozmaicić same sny.
Czarny ko(t/ń) tego roku?
Pod względem oprawy audiowizualnej tytuł prezentuje się po prostu przyzwoicie. Nie jest to grafika nowej generacji, nie uświadczymy tu wizualnych fajerwerków, jednak też nie poczujemy się tą oprawą obrzydzeni. Jak na swój, zapewne niewielki, budżet twórcy dali radę. Muzyka również spełnia swoje zadanie – dobrze współgra z fabułą i pasuje do klimatu gry. Mam jednak dwa zarzuty. Po pierwsze, brakuje tu wyrazistego utworu, który zapadłby w pamięć i stał się rozpoznawalny jako charakterystyczny motyw tej produkcji. Po drugie, niektóre utwory są odtwarzane zbyt często i trwają zbyt długo, co może prowadzić, dosłownie, do bólu głowy. Pod względem technicznym jest całkiem nieźle – gra działa płynnie. Niemniej jednak, jak na grę o takiej grafice i małych rozmiarach, można by oczekiwać nieco wyższej liczby klatek na sekundę. Napotkałem też pojedynczy problem z interfejsem, który zamiast wyświetlać przyciski od pada, pokazał jeden wielki biały kwadrat.
Copycat to bez wątpienia jedno z największych zaskoczeń roku 2024. Gra, która pojawiła się znikąd, skradła moje serce i przypomniała mi metalowym obuchem o istotnych życiowych wartościach, które zawsze powinniśmy mieć na uwadze. W momencie pisania tej recenzji cena gry nie jest jeszcze znana, ale nawet bez tej informacji gorąco polecam sięgnąć po ten tytuł i samemu doświadczyć emocjonującej historii kotki Dawn.
Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam). Kopia recenzencka została podarowana przez wydawcę Neverland Entertainment.