Zręcznościowe poziomy platformowe! Dynamiczna akcja! I różne pukawki! Oto składniki, które wybrano do stworzenia idealnego dynamicznego Bullet Hell FPS’a! Jednak deweloper Broadside Games przypadkowo dodał do mieszanki jeszcze jeden składnik – Humor. I tak narodziło się Bears in Space! Świadome swojej absurdalności i infantylności, postanowiło rozbawiać nas do łez....
Zręcznościowe poziomy platformowe! Dynamiczna akcja! I różne pukawki! Oto składniki, które wybrano do stworzenia idealnego dynamicznego Bullet Hell FPS’a! Jednak deweloper Broadside Games przypadkowo dodał do mieszanki jeszcze jeden składnik – Humor. I tak narodziło się Bears in Space! Świadome swojej absurdalności i infantylności, postanowiło rozbawiać nas do łez.
Miodna bezsensowność
Szczerze mówiąc, nawet nie wiem od czego powinienem zacząć. To gra, w której nie cel ma znaczenie a podróż. Historia zaczyna się w momencie, w którym statek, na którym służy jeden z głównych bohaterów – Maksymilian Atom – zostaje zaatakowany. W dużym skrócie, Maks zespala się w jeden organizm z więźniarką, niedźwiedzicą Misią. Ich celem jest dotarcie na Ziemię, gdzie Misia będzie mogła odsiedzieć resztę wyroku, a Maks przejdzie na zasłużoną emeryturę. Ale to wszystko to zaledwie wymówka do akcji i humorystycznych scenek. Sama gra zdaje sobie z tego sprawę i sama się z tego śmieje. Najlepszym określeniem dla tego produkcji byłaby parodia i satyra. Ale czego? Cóż… Wszystkiego co się da.
Ta gra to jeden wielki mem, który nie zna granic i nie wie, kiedy się zatrzymać. Chociaż tutaj zrobię małe wtrącenie, ponieważ Bears in Space to gra dla całej rodziny. Nie spodziewajcie się po niej brutalności, przekleństw, podtekstów czy jakichkolwiek obleśnych i obrzydliwych żartów. Niemniej, to wszystko nawet nie było potrzebne. Tytuł ten w błyskotliwy sposób wyśmiewa wszystkie klisze fabularne w dziełach popkultury w ogóle, podkreślając je i podkręcając je kilkukrotnie. W sposób niebezpośredni przełamuje czwartą ścianę, prowadząc z nami cichy dialog. Co więcej, ta gra parodiuje każdy twór jaki się da. Metal Gear Solid? Jasne. Seria Fast & Furious? Czemu nie. TikTokerzy/YouTuberzy robiący wszystko dla wyświetleń? No ba. Przez bite 9 godzin rozgrywki siedziałem z wielkim bananem na twarzy. Ta gra jest tak absurdalnie groteskowa i infantylna w swoim humorze, że nie można przejść obok niej obojętnie.
Twórcy od samego początku nie wypierają się inspiracji innymi grami wideo. Co więcej, sami się tym szczycą. A jak to przekłada się na samą rozgrywkę? Otóż bardzo dobrze. Już od samego początku widać wpływ takich gier Doom Eternal czy Postal: Brain Damaged. Bears in Space to dynamiczna, arcade’owa strzelanka z arenami, armiami przeciwników i dziesiątkami różnych broni. Nie dodaje do gatunku nic nowego czy odkrywczego. Wszystko to już widzieliśmy w wielu innych, podobnych tytułach. Jednak każda zaimplementowana mechanika została wykonana bardzo dobrze. Poruszanie się jest szybkie i precyzyjne, a strzelanie do wrogich robotów jest za każdym razem równie satysfakcjonujące.
Na różnorodność wrogów też nie można narzekać. Rodzajów przeciwników jest od zatrzęsienia, a z kolejnymi poziomami zawsze dochodzi kilku nowych. Każdy ma inny zestaw ataków i zachowań. Pochwalić też muszę bossów, których ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu jest niesamowicie dużo. Praktycznie każda taka walka zapada w pamięć. Design bossów jest świetny, a ich możliwości bardzo pomysłowe. W niektórych takich starciach musimy wykazać się niemałą zręcznością, by uniknąć przynajmniej części wycelowanych w nas ataków.
Nieco wcześniej wspomniałem, że w rzeczywistości mamy tutaj dwójkę bohaterów: prawie-emerytowanego zawadiakę, a także niedźwiedzice z przeszłością. Przez większość czynimy krzywdę poprzez ludzką połowę “bohatera”. To on pociąga za spust. Dosłownie. Jednak co jakiś czas natkniemy się na słoik miodu, który pozwala Misi trochę poszaleć. Najlepiej przyrównać ten tryb do tryb wściekłości z Doom’a. Na krótką, fabularną chwilę porzucamy broń palną i rzucamy się z niedźwiedzimi łapami na przerażone roboty, zadając gargantuiczne obrażenia. Z biegiem historii, liczba możliwości w trakcie trybu misia wzrasta, pozwalając nam na wykonywanie takich sztuczek Bear Fu czy Kuma No Ken, które jest jawnym nawiązaniem do pewnego ataku z Street Fightera. Tryb misia jest fajnym dodatkiem, jednak w porównaniu do takiego Dooma, w jego trakcie nie czułem ani satysfakcji, ani poczucia posiadania wielkiej, niepowstrzymanej siły.
Warto także wspomnieć, że Bears in Space to nie tylko strzelanka. Gra uwielbia romansować z innymi gatunkami. W ten sposób zagramy w rail shootera, klasycznego bullet hella, izometryczną strzelankę, a nawet… w koszykówkę? Jestem pod sporym wrażeniem, w jak ciekawy, a przede wszystkim udany sposób twórcy podeszli do urozmaicenia rozgrywki.
Trasa widokowa
W trakcie naszej około 9-godzinnej zabawy przyjdzie nam “dezaktywować” tysiące robotów, zniszczyć miliony skrzynek, a także wykonać dziesiątki zadań pobocznych. Za to wszystko otrzymujemy gotówkę, którą możemy wydawać w sklepie Vica – bardzo chciwego i zachłannego robociego handlarzyny. W swoim asortymencie posiada takie podstawy jak uzupełnienie amunicji, zdrowia czy pancerza, ale możemy też zakupić nowe rodzaje broni, których nie nabędziemy w żaden inny sposób, a także możliwość ulepszenia już posiadanych, co zasadniczo skupia się tylko i wyłącznie do powiększenia limitu noszonej amunicji. Niestety, gotówki zawsze jest za mało i niemożliwością jest wykupienie wszystkiego przy pierwszym podejściu. Dlatego też warto przemyśleć każdy zakup. A wybór jest niesamowicie trudny. Broń jest na tyle różnorodna i groteskowa, że ciężko jest cokolwiek wybrać. Momentami przypominał mi się arsenał z Ratchet & Clank, lecz w Bears in Space jest on o wiele bardziej absurdalny. W co takiego możemy się uzbroić? Oprócz klasyków jak strzelba czy karabin automatyczny? Wyrzutnie kowadeł, pistolet na wodę, podgrzewacz, czarną dziurę, a także odpowiednik Doom’owego BFG, czyli… SFG – bardzo mały pistolecik, ale zadający chore obrażenia. Warto się rozglądać, a także wykonywać zadania poboczne, gdyż nigdy nie wiadomo, gdzie może kryć się nowa giwera.
Większość posiadanych pukawek można ulepszać. I nie mówię tu tylko o możliwości zwiększenia limitu amunicji u handlarza. Niektóre bronie ulepszane są z biegiem fabuły i wykonywanych całych linii zadań pobocznych. Jednak zdecydowana większość wzmacniana jest w trakcie walk. Używając broni do eksterminacji robotów, jej poziom się zwiększa. Po osiągnięciu odpowiedniego pułapu, dzieją się dwie rzeczy. Po pierwsze, wygląd broni ulega zmianie. Po drugie, zwiększają się obrażenia, a czasami nawet rodzaj prowadzonego ognia. Jestem pod niemałym wrażeniem, jak bardzo twórcy przyłożyli się do projektu arsenału. Z każdej broni korzysta się inaczej i zawsze jest to przyjemne. Spluwy są unikalne i, co więcej, jest ich od zatrzęsienia!
Projekt poziomów to kolejny element, w który twórcy włożyli masę serca. Każda mapa ma swój unikalny klimat i stylistykę. Odwiedzimy stacje kosmiczne, pustynie, średniowieczne miasteczka… Motywów przewodnich jest tu bardzo dużo. I, podobnie jak do elementów fabularnych-komediowych, twórcy nie ograniczali się ani trochę. Nie obchodziło ich czy cokolwiek ma sens. Dla nich istniała jedna zasada: rule of cool. Innymi słowy, jeśli coś wygląda fajnie i sprawia masę frajdy, to musi się w tej produkcji znaleźć.
Można by odnieść wrażenie, że Bears in Space jest grą niezwykle liniową i korytarzową. I pod względem fabuły jest to jak najbardziej prawda. Jednak, jeśli chodzi o projekt poziomów, to masa jest tu odnóg i ukrytych smaczków. Warto eksplorować, gdyż niemal za każdym razem zostaniemy za to nagrodzeni. Czasami są to takie podstawowe rzeczy jak przedmioty kolekcjonerskie oraz skarby pełne pięknych monet. Jednak niejednokrotnie zbaczanie ze ścieżki nagradza nas zadaniami pobocznymi, często równie, jeśli nie bardziej absurdalnymi jak reszta gry, nowymi giwerami, a nawet dodatkowymi bossami. Mało wam? Jeśli jesteście fanami lizania ścian, w grze jest poukrywana masa sekretów jak za czasów starych, dobrych arcade’owych strzelanek.
Pozwolę sobie wspomnieć jeszcze o elementach platformowo-zręcznościowych. Znaczna część map składa się właśnie z nich. Pod względem różnorodności prezentują się nadzwyczaj skromnie. Ot mamy platformy (często ruchome), po których musimy skakać, wyrzutnie (jump pady), a co jakiś czas pojawią się magnesy, przy pomocy których musimy się bujać niczym tarzan na lianach. Warto patrzeć wtedy pod nogi, gdyż niejednokrotnie podłoga to przysłowiowa lawa. Jednak w tej całej prostocie tkwi piękno. Wszystkie sekcje platformowe są proste, nieskomplikowane i łatwe (poza tymi ukrytymi, prowadzącymi do sekretów), lecz pokonuje się je z niemałą przyjemnością.
Do zobaczenia w 3 DLC!
Oprawa graficzna, mimo że stylizowana na bajkową, nie prezentuje się najlepiej. Z pewnością nie jest to poziom godny produkcji 2024 roku. Niemniej, warto pamiętać, że Bears in Space to wciąż niszowa produkcja stworzona przez garstkę osób. Czy optymalizacja nadrabia nad niezachwycającą stroną wizualną? Przez większość czasu, jak najbardziej. To płynnie działająca produkcja z niebywale niskimi wymaganiami sprzętowymi. Niestety, ale nie zawsze działa idealnie. Byłem świadkiem kilku niefortunnych, trwających wiele sekund spadków w klatkarzu schodzących do granicy grywalności. Nie jest to jednak rzecz, której patche nie naprawią. Podobnie do nielicznych błędów, takich jak klasyczne zapadanie się pod tekstury lub wchodzenie w ściany.
Ścieżka dźwiękowa nieźle dopasowuje się do klimatu poziomów, a starciom dodaje potrzebnego dynamizmu. Niestety ani na moment nie próbuje być czymś więcej jak zwykłym, zrobionym z musu tłem do akcji. Co gorsza, po pewnym czasie słyszane utwory zaczynają grać na nerwach. Winnymi tego stanu rzeczy są częste pętle oraz drażniące uszy melodie. Warto jednak wspomnieć o bardzo dobrze wykonanym angielskim dubbingu. Co ciekawe, Bears in Space posiada polską kinową wersję językową, która zaskakująco dobrze poradziła sobie z wieloma żartami i grami słownymi.
Bears in Space to gra, którą mogę z czystym sercem polecić. Ta stworzona przez garstkę osób produkcja prezentuje się lepiej i bardziej okazale niż niejeden wysokobudżetowy tytuł stworzony przez całe zastępy ludzi. A co w tym wszystkim najzabawniejsze? Za te minimum 9 godzin świetnej zabawy zapłacimy zaledwie 69 złotych. To produkcja czerpiąca garściami z takich legend jak Doom Eternal, High on Life, Borderlands, Ratchet & Clank oraz Postal: Brain Damaged, jednak podana w bardziej kolorowej i przystępnej dla całych rodzin stylistyce. To przepełniona humorem i akcją gra, przy której dobrze bawić się będzie każdy. A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zapytać: Drodzy deweloperzy, kiedy obiecane trzecie DLC?
Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam). Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę.