Życie jest doprawdy zaskakujące i pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jednego dnia człowiek siedzi i męczy się z grą zaczynającą się od litery F, a następnego dowiaduje się znienacka o wcześniej nieogłaszanym, ale premierującym tytule łączącym elementy slashera oraz gry rytmicznej. Tym samym słyszy, że za produkcje odpowiada studio mające...
Życie jest doprawdy zaskakujące i pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jednego dnia człowiek siedzi i męczy się z grą zaczynającą się od litery F, a następnego dowiaduje się znienacka o wcześniej nieogłaszanym, ale premierującym tytule łączącym elementy slashera oraz gry rytmicznej. Tym samym słyszy, że za produkcje odpowiada studio mające na swoim koncie średniaki pokroju Ghostwire: Tokyo oraz gry z serii The Evil Within. To z automatu sprawia, że mimo wszystko podchodzisz do nowej premiery z dystansem. Pytanie więc, czy developerzy z Tango Gameworks znowu zaserwowali nam średniaka? A może tym razem coś lepszego? Sprawdźmy!
Rytmiczne Devil May Cry
Nie ujmując nic poprzednim odsłonom, jedną z moich ulubionych gier wszechczasów jest Devil May Cry V. Miło mi więc oznajmić, że Hi-Fi Rush to prawdziwie duchowy spadkobierca tejże serii. Tak po prawdzie ta kreskówkowa gra łączy moje dwa ulubione gatunki gier: slashery oraz muzyczne gry rytmiczne.
Muzyka i rytm są tutaj wszystkim. Każdy cios, unik, interakcję musimy robić do bitu. Jednak w przeciwieństwie do takiego Crypt of the NecroDancer albo Metal: Hellsinger, nie mamy na ekranie niczego, co pokazywałoby nam, kiedy trafiać w rytm. Co prawda w ustawieniach jest opcja, by takową pomoc włączyć, jednak jest ona zbyteczna. O samych opcjach jeszcze opowiem później, bo zasługują na swoje parę zdań. Wracając. Często wskaźnik rytmu odwracał uwage gracza od tego, co działo się na ekranie. Nie ma wskaźnika, nie ma problemu z widocznością. W jaki więc sposób trafić w bit, jeśli nie jesteśmy w stanie wsłuchiwać się w muzykę albo nie mamy poczucia rytmu? To proste. Cały świat reaguje do rytmu. Ruchy naszego bohatera, przeciwników, a nawet samo otoczenie i interfejs poruszają się do niego. Dużym plusem jest tutaj większy margines błędu trafienia niż w chociażby dwóch wcześniej wymienionych grach, więc irytacja, że coś nie wyszło jest znacznie mniejsza. Warto zauważyć, że nieważne co zrobimy, i tak będziemy atakować. To znaczy, że klikanie i reagowanie do rytmu zwiększa zadawane obrażenia. Możemy zrobić kombinacje poza rytmem, a ta i tak zostanie wyprowadzona.
A skoro już poruszyłem temat kombinacji ataków. Kombosów jest bardzo dużo i nauczenie się ich wszystkich wymaga czasu. Na szczęście w kryjówce pomiędzy misjami mamy dostęp do sali treningowej, gdzie możemy do woli je ćwiczyć. Jednak na kombosach protagonisty się nie kończy, gdyż te tyczą się też naszych przyjaciół. A wierzcie mi, że kombosy drużynowe wyglądają świetnie. Za każdym razem przyjemnie się je ogląda; nawet, jeśli widzieliśmy je już tysiąc razy. A no tak, możemy w trakcie przygód przyzywać na krótką chwilę naszych przyjaciół, którzy m.in. zniszczą pancerz albo barierę ochronną, albo swoimi zdolnościami wspomogą nas w bezpośredniej walce, pomagając chociaż w podtrzymaniu mnożnika punktów. Bo tak, w Hi-Fi Rush występuje mnożnik punktów, który ocenia nasze zdolności literkami od D do S. Bywalcy slasherów wiedzą, o czym mówię. Sama walka wygląda fenomenalnie. Oglądanie jej z boku, to jak oglądanie nie tyle gry, co świetnie wyreżyserowanej walki. Dodajmy jeszcze do tego genialną oryginalną ścieżkę dźwiękową i jeszcze lepszą muzykę licencjonowaną (Nine Inch Nails, The Prodigy), a twoje ciało automatycznie zaczyna bujać się do rytmu.
Na pochwałę zasługują też walki z bossami, które nie są takie, jakimi mogłyby się wydawać. Jasne, mamy nawet z samego początku walkę z wielkim robotem, która polega na naparzaniu się i zbijaniu paska zdrowia. Jednak im dalej w las, tym walki są bardziej pomysłowe i oryginalne. Niech tutaj przykładem będzie walka, która polega nie tyle na biciu się z przeciwnikiem, a sprawieniu, żeby… zbankrutował. Szczytem walk jest ta finałowa, która ma wszystko, co doskonała walka z bossem potrzebuje. Idealnie wyważona i zaprojektowana. Nie pozostawia niedosytu.
Od strony technicznej to górna półka. Na platformie testowej, na którą składa się i7 8700K i RTX 2070, gra chodziła na najwyższych ustawieniach graficznych w 4K i utrzymywała bez żadnych spadków 144 fps’ów. Na uwagę zasługują też opcje dostępności, które pozwalają osobom niepełnosprawnym w pełni cieszyć się tą dynamiczną grę, jednocześnie nie będąc zbyt mocnymi cheatami, jak to było w Forspoken.
Po zobaczeniu napisów końcowych gra się nie kończy. Od tego momentu możemy wracać do wcześniej ogranych poziomów, by je wymaksować i odwiedzić miejsca, które wcześniej były dla nas niedostępne. Co więcej, pojawia się masa nowych wyzwań, osiągnięć i mniejszych zadań. Nie spodziewałem się tak dużego endgame’u w tak zamkniętej i niewielkiej produkcji. Bardzo pozytywne zaskoczenie, które sprawi, że gra zostanie na dysku na dłużej.
Prosta, lecz angażująca
Historia Hi-Fi Rush jest super prosta, bezpośrednia i niesamowicie sztampowa. Wcielamy się w Chaia, młodego chłopaka, który marzy o zostaniu gwiazdą rocka. Nasz Chai do inteligentnych i rozważnych nie należy. To głośny chłopak, pełen wyluzowania i pozytywnego podejścia do życia. Poznajemy go, gdy postanawia wziąć udział w Projekcie Armstrong prowadzonym przez korporację Vandelay. W trakcie operacji wymiany jego martwej ręki na robotyczne ramię coś jednak nie wyszło. Korporacja nie lubi porażek, więc postanowiła chłopaka usunąć. Po uratowaniu siebie, szybko zrozumieliśmy, że w korporacji źle się dzieje. I wygląda na to, że szefostwo firmy tak zasadniczo to chce przejąć władzę nad światem i umysłami ludzi. Jak więc widzicie historia to totalny standard. Jest ona lekka i skrajnie przewidywalna (Poza jednym fragmentem pod sam koniec), jednak nie możemy patrzeć na to jak na coś złego. Wręcz przeciwnie. Na przestrzeni lat nauczyłem się, że historia nie musi być ciężka, skomplikowana i nieprzewidywalna, żeby być dobrą. Czasami nawet takie przedobrzenie może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego (Tak, cały czas na ciebie się patrzę Forspoken). Tym, co się najbardziej liczy w opowiadanych historiach jest to, by angażowała i grała na emocjach. A Hi-Fi Rush robi obie te rzeczy doskonale. Historia jest świetnie poprowadzona. A otatnie 1,5 godziny to majstersztyk. To praktycznie jeden wielki, bezbłędny teledysk. Co warto też dodać, gra świetnie balansuje pomiędzy cutscenkami, elementami platformowymi oraz walkami, dzięki czemu żaden z tych elementów się nie przejada, ale też nie czuje się, że jest ich za mało.
Mówiąc o dobrej historii nie możemy nie powiedzieć o fenomenalnych postaciach, które to właśnie ją ciągną. Antagoniści, choć równie typowi co sama fabuła, tak są niezwykle wyraziści ze swoimi dziwactwami. Niech tu za przykład zrobi kierownik działu badań, który jest egoistycznym, ekscentrycznym maniakiem, dla którego badania są wszystkim. A tak poza tym to bez przerwy robi pozy z legendarnego anime JoJo. Jeśli mowa o głównych bohaterach to są to jedne z najlepszych projektów postaci. I nie mówię już tylko o świetnym wizualnym designie, który nadaje każdemu charakteru i indywizudalizmu. Od razu wspomnę, że głosów użyczają jedni z najlepszych voice actorów. Warto tutaj wymienić Rogera Craig Smitha (Ezio Auditore da Firenze, seria “Assassin’s Creed”), a także Ericę Lindbeck (Loona – “Helluva Boss”, Emira Blight – “The Owl House”). Główni bohaterowie to paczka różnych, na pozór nie pasujących do siebie osób, których łączy jeden cel – obalenie korporacji. W trakcie 12-godzinnej rozgrywki nie tylko poznajemy ich samych, ale też doświadczamy jak przechodzą wewnętrzne przemiany, a ich więzi się zaciśniają, tworząc paczkę prawdziwych przyjaciół. To wszystko przedstawiane jest z takim wyczuciem, delikatnością i nieinwazyjnością, że aż ciężko w to nie uwierzyć.
Bez dwóch zdań fabuła i postaci Hi-Fi Rush to jest coś obok czego nie da się przejść obojętnie. Jasne, pojawiają się też banały, a także motywy w stylu “siła przyjaźni”, jednak boże kochany, jak one tu dobrze działają i się prezentują. Historia porusza, a sama końcówka ociepla serducho oraz sprowadza dreszczyk i zwilgotniałe oczy. To też produkcja, która przynosi masę uśmiechu. Nie tylko wspomnianymi ciepłymi momentami, ale i świetnym humorem. Hi-Fi Rush jest produkcją zwariowaną, nieco prześmiewczą, a także pełną głupkowatego, lecz niegłupiego humoru.
Praktycznie cała gra wygląda jak żywy serial animowany. Kreska, animacja i ekspresja na twarzach sprawia, że ogląda się to jak jakieś show z ekranu telewizora. Najlepiej to widać w trakcie przerywników, których reżyseria jest ekstra. Wyglądają nawet lepiej niż niejedna współczesna animacja komputerowa 3D. Natomiast przejścia pomiędzy wspomnianymi filmikami a rozgrwyką są doskonale płynne. Ta gra aż prosi się o własną adaptację w postaci serialu animowanego.
Is this a GOTY reference?
Hi-Fi Rush to gra, której każdy element jest idealny. To tytuł praktycznie bez wad. Jednak mimo to, musiałem spojrzeć krytycznym okiem na całość. Potrzebowałem choćby jednego minusa, jednej nieścisłości, która odciągnie mnie od wystawienia pełnej dychy. A wszystko za sprawą dziwnego uczucia, które pojawiało się czasami. Nawet nie jestem w stanie go nazwać. Na szczęście, nie ważne jak bardzo bym próbował, nie byłem znaleźć żadnego problemu z tą produkcją. Bez żalu i żadnych przeciwskazań wystawiam pierwszą (I być może ostatnią) dyszkę w 2023. Jednak czy będzie to gra roku? Wątlipwe. Niemniej, z pewnością to jedno z największych zaskoczeń. Gra znikąd, która szturmem podbiła internet i moje serce. Nie ma takiej opcji, żebym ją usunął z dysku komputera. Modlę się do bogów gamingu, by powstało rozszerzenie fabularne albo nawet kontynuacja.
Ostateczny werdykt to perfekcyjna nota 10 na 10, a także gigantyczna polecajka. Nie można przejść obok tego tytułu obojętnie. Tym bardziej, że znajduje się on w ofercie abonamentu Xbox Game Pass. Jeśli jednak kogoś nie interesują takie rozwiązanie, gra jest dostępna do zakupu za śmieszne 130zł. Ta cena jest więcej niż uczciwa. Zasadniczo jest ona nawet zaniżona. A na pewno w porównaniu do pewnego tytułu, który nie wyszedł najlepiej, a żądał od nas absurdalnych 340zł.
Na sam koniec pozwólcie, że wykonam pewien apel. Drogie korporacje, wciąż nie rozumiem waszego niezrozumienia. Gra nie musi mieć otwartego świata, być nieskończoną grą usługą, mieć tysięcy mikropłatności i contentu na miliony godzin, by zadowolić obie strony. Jakie obie strony? Tak graczy, jak i was, drogie korpo. Gracze się cieszą, gdyż dostają fenomenalną grę, a wy liczycie pieniążki, gdyż koszty produkcji były niskie w porównaniu do tych dużych gier, a i sprzedaż szaleje. Każdy wygrywa.
Recenzja oparta o wersję gry na PC (Xbox App) Recenzent użył kopii gry w ramach subskrybcji Xbox Game Pass.