0

Myślę, że większość wyjadaczy gier od Telltale Games zgodzi się ze mną, że Tales from the Borderlands to bezapelacyjnie najlepsza przygodówka studia. Developerzy z Gearbox Software stanęli przed niemałym wyzwaniem jakim jest próba stworzenia godnego następcy. Czy udało im się dorównać prawdziwej legendzie? Zdążyłem zapoznać się z opiniami innych graczy, że absolutnie nie! “New Tales from the Borderlands jest beznadziejne!!!!”. Jak brzmi główny argument za takim stanem rzeczy? Bo za produkcję nie odpowiadało Telltale a Gearbox. I jest to najgłupsza rzecz, jaką wyczytałem w internecie w ostatnim czasie.

Stara mechanika nie rdzewieje

Jak już wspomniałem we wstępie za produkcję nie odpowiadali oryginalni twórcy. Muszę się przyznać, że przed pierwszym uruchomieniem gry i zobaczeniem loga 2K i Gearbox nie zdawałem sobie z tego sprawy. Co więcej, nawet w trakcie rozgrywki miałem wątpliwości czy aby Telltale przy tym nie grzebało. Innymi słowy, Gearbox’owi udało się fenomenalnie skopiować styl ojców Talesów, a także innych ich gier narracyjnych. Nie tylko udało im się wiernie oddać każdy aspekt tego stylu rozgrywki, ale i wynieśli je na nowy poziom.

Jeśli mieliście styczność z produkcjami tego typu to wiecie, że charakteryzują się serialowością. Nie inaczej jest z New Tales from the Borderlands. Tytuł składa się łącznie z pięciu epizodów, a każdy trwa około dwóch godzin. W przeciwieństwie jednak do polityki oryginalnych autorów Talesów, dostaliśmy wszystkie epizody od razu na premierę. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, gdyby ktoś chciał “doświadczać” odcinków tego interaktywnego serialu w wybranych przez siebie interwałach. Rozgrywka opiera się na starych założeniach. Oglądamy film, w trakcie którego wybieramy opcję dialogowe i podejmujemy decyzje mogące, ale nie muszące, wpłynąć na dalszą fabułę. Wszystko co jakiś czas przerywane jest sekwencjami QTE (Quick Time Event), a także eksploracją.

Moim skromnym zdaniem podział na odcinki istnieje tylko i wyłącznie na papierze. Owszem, możemy wybierać poszczególne epizody z poziomu menu, a po ich ukończeniu dostajemy standardowe podsumowanie wyborów zestawione z wyborami innych graczy. Sęk w tym, że epizody zaczynają się w tym samym momencie, w którym się skończyły. Ktoś powie, że to świetna decyzja. W końcu możemy kontynuować historie od momentu pojawienia się cliffhangera. I zgodzę się z tym stwierdzeniem. Jednakże brakuje mi tu większej ekspozycji uwydatniającej początek epizodów. I niestety jednej rzeczy nie mogę przeboleć. Braku intro i napisów końcowych. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie czy każda gra od Telltale je posiadała, lecz oryginalne Tales from the Borderlands z pewnością. Brakowało mi tych napisów początkowych z muzyką w tle, która została ze mną aż po dziś dzień. Jest to coś, czego ja nie mogę przeboleć, choć większość osób nawet nie zauważy.

Tym co z pewnością rzuci się w oczy każdemu wyjadaczowi tego rodzaju przygodówek jest bez dwóch zdań zmieniony system eksploracji. We wcześniejszych tego rodzaju produkcjach miały miejsce fragmenty, w których byliśmy wyrzucani z filmu i musieliśmy przeszukiwać lokacje w starym stylu point-and-click. Ta mechanika powraca, jednakże o wiele bardziej rozbudowana i pod jednym aspektem zmieniona. A mianowicie widokiem kamery. Tym razem nie znajduje się ona w jednym miejscu, a podąża bez przerwy za bohaterem. Dobrze czytacie, wprowadzono pełnoprawną perspektywę trzeciej osoby, która została wykonana świetnie. Co za tym idzie przez cały czas widać pełne 3D. Jednym się to spodoba, innym już niekoniecznie.

I don’t got friends, I got family

Pod względem chronologii fabuła gry ma miejsce po wydarzeniach z Borderlands 3. Jeśli nie graliście w żadną odsłonę tego FPS’oweg cyklu ani poprzednie Tales’y, nie bójcie się. Nie potrzebujecie żadnej znajomości uniwersum, by cieszyć się rozgrywką i historią. Ta przyda się tylko i wyłącznie do wychwycenia smaczków takich jak postaci w tle, a także lokacje znane z Borderlands 3. Niemniej, całość jest jak najbardziej kanoniczna.

Cała akcja ma miejsce w mieście Meridan na planecie Promethea. Historia opowiada o losach trójki życiowych przegrywów, którzy muszą jakoś poradzić sobie w trakcie wojny dwóch wielki korporacji, by z czasem stać się trybikami wielkiej intrygi. Anu jest naukowczynią pracującą dla korporacji Atlas. Jest genialną wynalazczynią o poglądach mocno pacyfistycznych. Osoby zaznajomione z uniwersum wiedzą, że jest to podejście, cóż, nieco problematyczne. Pomimo swojego talentu i błyskotliwego umysłu niespecjalnie radzi sobie w społecznych i stresujących sytuacjach. Jest chodzącym zbiorem lęków i paniki. Drugim głównym bohaterem jest Octavio, czyli adoptowany brat Anu. Jest idiotą. Ale idiotą przez gigantyczne “I”. Jest typowym ulicznym kozaczkiem, który gdy przychodzi co do czego piszczy jak mała dziewczynka. Nie ma planu, nie ma przyszłości, a ponad tym wszystkim marzy o zostaniu słynnym i wpływowym celebrytą. Ostatnią, lecz nie mniej ważną protagonistką jest Fran. Gruba kobieta w kwiecie wieku jeżdżąca na futurystycznym wózku inwalidzkim, prowadząca sklep z jogurtami, a przede wszystkim mająca niemałe problemy z własnym gniewem. Jest szefową, a w pewnym sensie też opiekunką Octavia. Cała ta trójka tworzy małą rodzinkę, która staje naprzeciwko całej armii.

Tym co najbardziej wyróżnia fabułę New Tales from the Borderlands jest jej niesamowity humor. Jasne, momentami można poczuć trochę żenady i cringe’u, co nie każdemu może przypaść do gustu. Jednakże ja przez wszystkie pięć epizodów śmiałem się jak oszalały. Co rusz musiałem się zbierać z podłogi i przecierać łzy rozbawienia. Osobiście uważam omawianą produkcję za jedną z najzabawniejszych gier z jakimi miałem do czynienia. Choć muszę ponownie zaznaczyć, że poczucie humoru to kwestia czysto subiektywna. Ten występujący w New Tales obfituje w absurd, groteskę, satyrę, samoświadomość i memy. Wszystko co kocham najbardziej.

Wchodząc w małą dygresję muszę przyznać, że z początku miałem ponarzekać nieco na elementy gore. W końcu to Borderlandsy. Musi być krwiście! A tego mięska z początku nie widziałem za wiele, choć było kilka bardziej brutalnych wydarzeń. Nie ukrywam, że mnie to rozczarowało. Aż w pewnym momencie zrozumiałem jak bardzo się myliłem. Gra jest przyjemnie brutalna i ociekająca posoką, choć bez przesady.

Jeśli zastanawiacie się, czy w New Tales from the Borderlands występują powiadomienia typu: “XYZ zapamięta to…” to moja odpowiedź brzmi, że jak najbardziej. Tylko tym razem są one samoświadome i wyśmiewające całą tę mechanikę. Gra posiada o wiele więcej nawiązań do podobnych zabiegów, a także nagminnie je wyśmiewa. Aczkolwiek o niczym więcej już wspomnę. Fabuła, a także żarty w niej występujące to coś, co powinien każdy doświadczyć samemu. Bo warto, naprawdę warto!

Historia jest dobrze napisana i choć nie posiada jakiejś super intrygi pełnej plot twistów, to śledzi się ją z ciekawością i niemałym bananem na twarzy. W szczególności chciałbym pochwalić finał, bo ten w nawet najlepszej grze bardzo łatwo zepsuć. Podobał mi się, był bardzo dobry, jednak muszę zauważyć, że nie wyjątkowy. A przynajmniej jeśli chodzi o finał i zakończenie, których ja doświadczyłem. Gra jest nieliniowa, a nasze wybory, a w szczególności więź pomiędzy trójką protagonistów to coś co ma wpływ na zakończenie historii. Tak, w grze jest dużo wyborów. Jedne nie mają znaczenia. Kolejne pokazują swoje skutki tylko raz jako smaczek. A jeszcze inne mają faktyczny wpływ na wygląd reszty historii. Oczywiście nie jest to liniowość zmieniająca całą fabułę. Co to to nie!

Nieznaczne, acz wspaniałe

New Tales from the Borderlans wprowdziło kilka nowości i zmian do formuły. Nie są one znaczne, jednak nie mniej znaczące. Szlifują niektóre elementy, a także dodają rzeczy, które urozmaicają rozgrywkę. O przejściu na perspektywę TPP w eksploracji już wspominałem. Drugą rzeczą, która bardzo mi przypadła mi do gustu jest sekundową zapowiedź sekwencji QTE. Co w takim ułatwieniu jest dobrego? W moim przypadku granie w tego typu produkcje wiążą się z wygodnym wyłożeniem się na fotelu/kanapie/łóżku, bezstresowym oglądaniem i trzymaniem pada w jednej ręce, żeby klikać jednym palcem odpowiednie opcje dialogowe. Ta jedna sekunda zapowiedzi daje czas na szybkie chwycenie pada w obie dłonie i gotowość na nagłe QTE.

Większość nowości i dodatkowych trybów zostaje wprowadzonych dopiero w drugim epizodzie. Co jest o tyle dziwne, że pierwszy odcinek jest prologiem i jednoczesnym wprowadzeniem bohaterów. To idealny moment na wprowadzenie nowości.

Pierwszym nowym elementem jest personalizacja postaci przywodząca na myślą tą z głównego cyklu Borderlands. Z poziomu menu, a także w odpowiednich miejscach w trakcie rozgrywki możemy zmienić wygląd naszego bohatera. Skórki musimy wcześniej kupić za zdobytą w trakcie gry walutę.

Drugą nowością są Vaultlanders Battle, czyli pojedynki figurek przedstawiających bohaterów każdej odsłony serii. Zasada takowych walk jest banalna. Nawalamy cały czas na padzie jeden przycisk, by zadawać obrażenia, a w odpowiednim momencie klikamy pojawiające się na ekranie strzałki, by uniknąć wrogiego ataku. W dużym skrócie są to walki polegające QTE. W walkach możemy wziąć udział z poziomu menu albo w wielu opcjonalnych momentach w trakcie fabuły. Rzecz jasna nie posiadamy od początku wszystkich osiemnastu figurek. Te musimy wygrać w uczciwej walki albo odnaleźć w trakcie eksploracji.

Shoot me in the face!!!

Cel-shading, typowy dla gier ze świata Borderlands, to styl graficzny, którego wydaje się, że nie da się ulepszyć. A jednak można. New Tales from the Borderlands sprawiają wrażenie najładniejszego tytułu z tego uniwersum. Istotną rolę ogrywa tutaj światło oraz cienie. Jeśli mowa o oprawie dźwiękowej to jest ona wyrazista i zauważalna. I chociaż nie doświadczymy tutaj ani intro, ani outro, to śpiewane utwory muzyczne znalazły tu swoje miejsce. Gdy się pojawiają możemy przez chwilę zobaczyć na ekranie tytuł i artystów za nie odpowiedzialnych. Miły akcent.

Przechodząc do optymalizacji ta jest na wysokim poziomie. Żadnych spadków płynności. Podobnie z problemami technicznymi. Nie istnieją. Jedynym na co od strony technicznej mogę ponarzekać to mimika twarzy, która momentami dawały mi flashbacki z Mass Effect: Andromeda.

Tak po prawdzie to oprócz mimiki twarzy nie ma nic, do czego mógłbym się przyczepić. Gearbox stanął na wysokości zadania i nie zhańbił tej cudownej marki. New Tales from the Borderlands nie robi praktycznie nic źle. Jest to gra bardzo dobra, wręcz wyśmienita. Jednak nie jest też arcydziełem. Niestety, ale ciężko jest nie porównywać tego tytułu do ideału, jakim były niedoścignione, oryginalne Talesy. Niestety sequel, choć fenomenalny, to nie ma tego czegoś co poprzedniczka. Ale jak to mówią: Bunkrów nie ma, ale i tak jest za***iście.

Recenzja oparta o wersję PC (Steam). Gra została zakupiona przez recenzenta osobiście.

9.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
9.0
Muzyka
9.0
Fabuła
9.0
Gameplay
9.0
Ocena ogólna
9.0
Zalety
  • Dobrze napisane postacie

  • Niezgorsza fabuła z satysfakcjonującym finałem

  • Można się popłakać ze śmiechu

Wady
  • Mimika pozostawia wiele do życzenia

  • Nie przebiła idealnego oryginału

  • Nie wiem… Nie jest tak rozbudowana i otwarta jak gry narracyjne od Quantic Dream?

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *