0

Seria The Legend of Zelda to jedna z najbardziej ikonicznych i cenionych marek w dorobku Nintendo. Z tym faktem nie da się polemizować. Ale czy zastanawialiście się, jak wyglądałaby, gdyby zupełnie odmienić jej formułę? Co by się stało, gdyby zamienić bohaterów rolami i wprowadzić zupełnie nową mechanikę? Czy coś takiego miałoby w ogóle rację bytu?

Nie będę owijał w bawełnę – seria The Legend of Zelda nigdy mnie specjalnie nie pociągała. Mimo że jestem dumnym posiadaczem Switcha, z pełnym spokojem zignorowałem zarówno dwie główne odsłony, jak i dodatkowe remastery (Skyward Sword) oraz remake’i (Link’s Awakening). Nie skusiły mnie nawet entuzjastyczne recenzje czy oceny wychwalające te tytuły jako jedne z najlepszych gier na Switcha, a może nawet wszech czasów. Co więc sprawiło, że postanowiłem sięgnąć po The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom? Jeśli miałbym wskazać dwa powody, to byłaby to obietnica unikalnej mechaniki rozgrywki oraz alternatywne spojrzenie na znaną historię.

Uno Reverse Card

Fabuła rozpoczyna się w momencie, gdy znany i kochany przez graczy Link dociera do więzionej przez Ganona księżniczki Zeldy. Po zaciętej walce bohater zwycięża, lecz to, co dzieje się później, całkowicie wywraca znany schemat. Otóż pojawia się wyrwa w rzeczywistości, która w momencie triumfu pochłania Linka. W ostatniej chwili bohater wystrzeliwuje strzałę, która uszkadza kryształ więżący Zeldę, umożliwiając jej ucieczkę.

Wkrótce okazuje się, że takie same wyrwy zaczęły pojawiać się w całej krainie, porywając wielu mieszkańców. Samej księżniczce nie dane jest długo cieszyć się wolnością. Zostaje ona oskarżona o tworzenie tychże wyrw. Zmuszona do życia jako banitka, musi odkryć źródło tajemniczych zjawisk, ocalić swoich poddanych i najbliższych, a także zmierzyć się z własnym losem. A pomoże jej w tym niespodziewany sprzymierzeniec – żółty duszek o imieniu Tri.

Żarty się skończyły – dosłownie. The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom to pierwsza gra w serii, w której gracz wciela się w księżniczkę Zeldę od początku do końca. W ciągu 20-25 godzin rozgrywki czeka nas wiele niezapomnianych przygód. Przemierzymy duży, różnorodny otwarty świat, zamieszkany przez liczne unikalne ludy. Każdy z nich wyróżnia się własnymi zwyczajami, kulturą i sposobem życia.

Podczas podróży, której celem jest zamknięcie tajemniczych wyrw i odkrycie prawdy o ich pochodzeniu, będziemy mieli okazję pomagać tym społecznościom w rozwiązywaniu ich problemów – często powiązanych właśnie z wyrwami. Postacie, które spotykamy po drodze, są dobrze napisane i posiadają własne, wyraziste charaktery. Choć niektórym bohaterom przydałoby się więcej czasu ekranowego, by jeszcze bardziej zyskali na autentyczności, wielu z nich z łatwością można polubić i się z nimi zżyć.

The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom to tytuł skierowany przede wszystkim do młodszego odbiorcy. Jak można się spodziewać, gra oferuje lekką i ciepłą atmosferę, pełną przyjaźni, dobroci oraz subtelnie przekazywanych mądrości. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z banalną czy potraktowaną po macoszemu fabułą. Wręcz przeciwnie – scenariusz, choć prosty, został napisany z dużą dbałością oraz z szacunkiem do inteligencji gracza. W przeciwieństwie do wielu innych produkcji o podobnym charakterze, historia nie wywołuje poczucia zażenowania ani nie zmusza do chwytania się za głowę. Nie znajdziemy tu jednak wielkich zaskoczeń czy przełomowych zwrotów akcji – fabuła nie odkrywa nowych narracyjnych horyzontów, a namiastka głębi pojawia się jedynie w kilku wybranych momentach. Ale to w zupełności wystarcza. Historia, mimo swojej przewidywalności, jest dobrze rozplanowana i płynnie poprowadzona, dzięki czemu śledzi się ją z czystą przyjemnością.

Hyrule jak malowane

Hyrule wykreowane przez Nintendo to barwny i zróżnicowany świat, pełen odmiennych krain. Trafimy tu miedzy innymi na gorącą pustynię, gęstą dżunglę, ośnieżone szczyty, a nawet tajemniczy, spowity mgłą las. Wizualnie świat prezentuje się bardzo ładnie, a estetyka cieszy oko. Niestety, sam projekt poziomów pozostawia pewien niedosyt. Nie sprawia wrażenia nieprzemyślanego, ale momentami wygląda, jakby został zrealizowany na szybko i bez większego zaangażowania. Mimo to, eksploracja wciąga, a odkrywanie zakamarków świata przychodzi zupełnie naturalnie. Sam złapałem się na tym, że zamiast skupić się na głównej fabule, spędzałem godziny na eksplorowaniu mapy i sprawdzaniu każdego zaułka. To ciekawy paradoks – projekt mógłby być lepszy, ale mimo to, świat gry aż prosi się, by go zgłębiać. Nintendo udało się stworzyć coś, co angażuje gracza, nawet jeśli pewne elementy mogłyby być bardziej dopracowane.

Po zakończeniu prologu gra wrzuca nas w otwarty świat, który staje przed nami otworem – choć z pewnymi ograniczeniami. Nie do wszystkich miejsc można dotrzeć od razu. Drogę blokują nam wyrwy, których na początku nie jesteśmy w stanie zamknąć, stojący na naszej drodze NPC-e, czy też zwyczajny brak odpowiednich narzędzi potrzebnych do dalszej eksploracji. Sam świat wypełniony jest zawartością poboczną. Czeka na nas masa pobocznych “lochów” i znajdziek. Wiele z nich odkryłem przez zupełny przypadek. Nawet po długich godzinach eksploracji miałem wrażenie, że zobaczyłem zaledwie wierzchołek góry lodowej, którą przygotowali dla nas twórcy. Niestety, w porównaniu do bogactwa samego świata, zadania poboczne wypadają dość rozczarowująco. Większość z nich opiera się na prostych schematach, takich jak pokazanie zleceniodawcy echa jakiegoś przedmiotu lub potwora albo dostarczenie czegoś w wyznaczone miejsce. Choć trafiają się bardziej różnorodne misje, jest ich tak mało, że można je policzyć na palcach jednej ręki. W efekcie, już po kilku takich zadaniach nie za bardzo chce się robić następne.

Master of Puppets

Wykonywanie zadań pobocznych mimo wszystko może się opłacać, ponieważ często nagradzane są one cennymi materiałami do ulepszania broni oraz składnikami do przygotowywania smoothie. Choć przez większość czasu walka przypomina starcia rodem z Pokémonów (o czym opowiem nieco później), gra pozwala nam na krótkie momenty przemienić się w kopię Linka. W tych chwilach możemy samodzielnie atakować wrogów mieczem lub łukiem. Dzięki zdobywanym materiałom możemy zwiększyć obrażenia zadawane przez broń, a także wydłużyć czas trwania przemiany.

Do przygotowania smoothie potrzebujemy dwóch składników, które można zdobyć na kilka sposobów: znajdując je podczas eksploracji, zbierając z pokonanych przeciwników lub wykonując zadania poboczne. Na początku gry nie posiadamy żadnej książki z przepisami, co zmusza nas do eksperymentowania. Metodą prób i błędów odkrywamy kolejne kombinacje, tworząc własne wywary. A jest to zdecydowanie warte wysiłku, ponieważ smoothie mogą niejednokrotnie uratować nam skórę, zwłaszcza podczas walk z bossami. Oprócz przywracania zdrowia czy energii, przygotowane napoje oferują różnorodne bonusy, takie jak szybsze wspinanie, większa odporność na ogień czy inne przydatne wzmocnienia.

Choć z wrogami możemy zmierzyć się w tradycyjny sposób, “waląc z axa”, energia na takie starcia jest ograniczona, dlatego zazwyczaj zostawiamy ją na czarną godzinę. Przez większość czasu będziemy prowadzić walkę bardziej jak generał, stojąc na tyłach i wysyłając swoich “żołnierzy” do boju. Główną mocą Zeldy jest możliwość uczenia się i przyzywania ech, czyli kopii danych przedmiotów, mebli czy potworów. Każdego pokonanego przeciwnika możemy “poznać” i przyzwać, by walczył po naszej stronie. System ten daje nam dużą swobodę w prowadzeniu walki, pozwalając na dostosowanie strategii do sytuacji. Warto jednak pamiętać, że każde przyzwanie pochłania pewną ilość mocy towarzyszącego nam duszka Tri. Jeśli zdecydujemy się przyzwać więcej jednostek, niż nasza energia pozwala, nowe przyzwanie zastąpi wcześniejsze.

W trakcie gry wielokrotnie zmierzymy się z mini-bossami i bossami. Choć nie jest to poziom Dark Soulsów, gdzie śmierć jest nieunikniona, te starcia potrafią podnieść adrenalinę. Schematy ataków bossów są na tyle proste, że można się ich nauczyć, a sama walka nie jest aż tak trudna. Niemniej jednak, wystarczy kilka potknięć, by pożegnać się z życiem, ponieważ wrogowie wiedzą jak zadawać obrażenia. W paru momentach przetrwałem tylko dzięki odpowiedniemu przygotowaniu – zapasowi smoothie oraz gadżetom. Szczególnie chciałbym pochwalić finalną walkę z bossem. Choć nie była ona może najbardziej efektowna pod względem wizualnym, to dostarczała zupełnie nowych emocji, które różniły się od tych, jakie zazwyczaj towarzyszą tak dużym starciom. Niestety, nie mogę zdradzić zbyt wiele, aby nie wchodzić w spoilery, ale z pewnością warto dać się zaskoczyć.

O eksploracji jeszcze słów kilka

Wspomniana moc przyzywania ech nie ogranicza się tylko do wspomagania nas w walce. Częściej będziemy z niej korzystać, by przechodzić elementy zręcznościowe czy rozwiązywać zagadki logiczne, gdyż i jednych, i drugich jest tu naprawdę sporo. Co warte uwagi, wiele przyzywanych ech nie stanowi jedynie fizycznych modeli — każde z nich posiada unikalne właściwości, które często będą niezbędne do rozwiązania danej łamigłówki.

I tak dla przykładu będziemy przyzywać ogniste slime’y, by coś podpalić, łóżka, żeby się w nich przespać i podleczyć, czy żaby wywołujące deszcz. Gra nie podaje nam gotowych wskazówek co do działania tych ech. Wszystko odkrywamy samemu i jest w tym nie lada frajda. Podobnie wygląda kwestia zagadek i etapów zręcznościowych. Nie ma jednego, pewnego rozwiązania. To, jak podejdziemy do danego problemu, zależy od naszej wyobraźni oraz znajomości ech, które już pochłonęliśmy. Odkrywanie tego wszystkiego i ciągłe eksperymentowanie stanowi jedną z największych przyjemności w grze.

The Legend of Link

Najmniej dobrego mogę powiedzieć o stronie technicznej produkcji, co nie oznacza, że jest źle. Optymalizacja gry sprawia pewne problemy, szczególnie gdy chodzi o utrzymanie stałego i komfortowego klatkarzu. Dodatkowo, niezależnie od tego, czy gramy w trybie przenośnym, czy w doku, zauważalne są nierówności graficzne oraz rozpikselizowane krawędzie modeli. Wizualnie widać, że gra chodzi na wiekowym już sprzęcie, który nawet na premierę był mocno w tyle za konkurencją. Choć nie mogę tego w pełni potwierdzić, istnieje duże prawdopodobieństwo, że użyto tutaj tego samego silnika, co w remake’u Link’s Awakening z 2019 roku. Gra wygląda niemal identycznie, z ewentualną, ledwie widoczną poprawą.

Pod względem ścieżki dźwiękowej, nowa Zelda nie wyróżnia się niczym szczególnym, pozostając raczej neutralna i funkcjonalna. Choć muzyka dobrze współgra z odwiedzanymi miejscami i ogólnym tonem gry, nie jest na tyle charakterystyczna, by zostać zapamiętaną na dłużej. Zamiast tego mamy do czynienia z dźwiękami, które po prostu dopełniają atmosferę i nie zakłócają rozgrywki. Muzyka nie jest zła, a w niektórych utworach słyszałem nawet motywy, które kojarzyłem z poprzednich odsłon serii. Niemniej, nie zapadnie mi ona w pamięć na dłużej, a z pewnością nie będę jej słuchał w wolnym czasie.

The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom to gra skupiająca się przede wszystkim na eksploracji oraz odkrywaniu nowych rzeczy, a następnie wykorzystywaniu tego w praktyce. Wszystko to sprawia niesamowitą wręcz frajdę. Ponadto mamy tu całkiem dobrze poprowadzoną prostą historię. Choć gra boryka się z pewnymi problemami, takimi jak niedoskonałe sterowanie czy optymalizacja, co może być frustrujące, tak te drobne niedogodności nie psują zabawy w dłuższej perspektywie. Mimo tych i innych mankamentów, rozgrywka potrafi wciągnąć i sprawić, że aż chce się odkrywać każdy zakamarek w grze.

Choć z pewnością nie jest to najlepsza gra z całej serii, tak bez dwóch zdań jest to bardzo dobra gra, która mimowolnie wciągnęła mnie na długie godziny. Godziny, które spędziłem niezwykle przyjemnie. Jeśli jesteście posiadaczami Switcha, warto dać tej produkcji szansę. Nawet jeśli wcześniej nie mieliście styczności z serią, to Echoes of Wisdom wydaje się być idealnym tytułem, by rozpocząć swoją przygodę z tym uniwersum.

Recenzja oparta o wersję gry na konsolę Nintendo Switch.
Kopia recenzencka została kupiona przez redaktora osobiście.

8.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
7.0
Udźwiękowienie
7.5
Gameplay
9.5
Fabuła
8.0
Optymalizacja
6.5
Ocena ogólna
8.0
Zalety
  • Wciągająca eksploracja

  • Mechanika zbierania i tworzenia ech

  • Ciągle odkrywamy coś nowego

  • Prosta, acz przyjemna fabuła

Wady
  • Muzyka, która nie zapada w pamięć

  • Nieświeża oprawa graficzna

  • Nie najlepsza optymalizacja

  • Sporadyczne, acz frustrujące problemy ze sterowaniem i precyzją

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *