2

Czy jest ktoś, kto nie słyszał o Call of Duty? Ta legendarna seria pierwszoosobowych strzelanek towarzyszy graczom już od ponad 20 lat, niemal co roku dostarczając nową odsłonę. Czy Black Ops 6 wnosi powiew świeżości do cyklu, czy może to jedynie kolejny „odgrzewany kotlet”? Sprawdźmy!

Panteon głupoty

Call of Duty: Black Ops 6 pozwala nam na zabawę w trzech trybach rozgrywki: kampanii dla pojedynczego gracza, trybie multiplayer oraz zombie. Fabuła przenosi nas do roku 1991, gdzie wcielamy się w rolę Williama “Case’a” Calderona, agenta specjalnego CIA. Wraz z grupą innych agentów Case trafia na trop tajemniczej, militarnej organizacji znanej jako Panteon. Gdy pojawiają się podejrzenia, że Panteon ma wtyki wewnątrz CIA, główny bohater wraz z grupą towarzyszy decyduje się opuścić szeregi agencji, by samodzielnie rozwiązać nadciągający kryzys. Kampania oferuje od 6 do 8 godzin rozgrywki, choć czas ten może się wydłużyć, jeśli zdecydujemy się eksplorować wszystkie zakątki mapy.

Osobiście bardzo polubiłem ekipę, z którą przychodzi nam działać. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że zaraz obok klasycznego Modern Warfare oraz Vanguard, dostaliśmy tu najlepiej napisanych bohaterów, których trudno nie polubić. Trzeba jednak zaznaczyć, że opinie wśród graczy są podzielone, więc warto podejść do tego z dystansem. Co warte wspomnienia otrzymujemy tu zupełnie nowych bohaterów, jednak z kilkoma starymi twarzami jak chociażby Woods czy Adler.

Dla jednych będzie to powód do radości, dla innych źródłem rozczarowania: aby zagrać w Black Ops 6, nie trzeba znać żadnej z poprzednich odsłon. Gra oferuje zupełnie nową historię. Owszem, pojawiają się znane twarze oraz kilka subtelnych nawiązań do wydarzeń z wcześniejszych części, jednak fabuła nie jest bezpośrednio związana z poprzednimi odsłonami Black Ops. Dla mnie jako fana tej podserii jest to sporym zawodem, gdyż ostatnio dostaliśmy wiele pytań i cliffhangerów, na które odpowiedzi najwidoczniej już nie dostaniemy.

Podobnie jak w Call of Duty: Black Ops – Cold War, także tutaj mamy dostęp do kryjówki, którą możemy eksplorować pomiędzy misjami i gdzie możemy przygotować się do kolejnych zadań. Tradycyjnie dla tej podserii, poza główną rozgrywką mamy możliwość odkrycia i rozwiązania ukrytych zagadek w kryjówce. Ich projekt jest ciekawy i przypomina nieco escape roomy. Choć nie były one obowiązkowe, z chęcią poświęciłem im czas i czerpałem przyjemność z ich rozwiązywania. Jedynym mankamentem jest to, że zagadki wydają się nieco prostsze niż w poprzednich częściach. W kryjówce możemy również ulepszać statystyki naszej postaci, broni i gadżetów – na przykład zwiększać ilość zdrowia, zmniejszać rozrzut przy strzelaniu z biodra czy zwiększać liczbę przenoszonych gadżetów. Ulepszenia kupujemy za gotówkę rozrzuconą po świecie gry. Warto więc eksplorować i badać każdy kąt.

Tryb fabularny budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony mamy tu doskonałe wykonanie, dbałość o najmniejsze detale oraz niezwykłą różnorodność w rozgrywce. Misje przypominają zbiór największych hitów serii, zapewniając ogrom rozrywki. Bez zdradzania zbyt wiele – co tylko przyjdzie wam na myśl, tutaj to znajdziecie. Szalona jazda czołgiem? Jest. Liniowy poziom pełen skryptów? Również. A może bardziej otwarta mapa, z licznymi celami, do których możemy podejść w dowolny sposób? Jak najbardziej. Misja skradankowa? No oczywiście, że tak! Każdy z tych poziomów jest dopracowany do perfekcji, tworząc całość, która nie tylko zachwyca różnorodnością, ale przede wszystkim dostarcza wiele świetnej zabawy. Dodajmy do tego znakomity angielski dubbing oraz niesamowicie realistyczną mimikę twarzy, a otrzymujemy grę, którą ogląda się i gra z niebywałą przyjemnością. To tytuł, do którego na pewno będę wracać wielokrotnie.

Problem pojawia się jednak przy samej historii, która towarzyszy tym gameplay’owym szczytom – jest słaba, nielogiczna i sprawia wrażenie dodanej na siłę. Wygląda, jakby twórcy starali się upchnąć jak najwięcej elementów i zrobili to z klasą, ale kosztem dobrej historii. Można odnieść wrażenie, że fabułę opracowano później, by jako tako dopasować ją do wcześniej zaprojektowanych poziomów. Efekt jest niestety przeciętny, co tym bardziej szkoda przy tak dopracowanej rozgrywce.

Rozumiem, że Call of Duty raczej nie powróci już do realistycznych klimatów, w których jesteśmy jednym z wielu żołnierzy na polu bitwy. Przyzwyczailiśmy się już do roli superagentów – niemal aniołów śmierci – walczących z innymi elitarnymi agentami, żołnierzami uzbrojonymi po zęby czy nawet posługującymi się minigunami. Mimo to trudno mi nie zauważyć, że w tym militarnym fantasy jest coraz więcej elementów „fantasy” niż militariów. Seria od dawna zawierała wątki ze zwidami, halucynacjami czy głosami w głowie – wystarczy wspomnieć Black Ops 3; ale w Black Ops 6 jest to podkręcone do zupełnie nowego poziomu.

Jako fan horrorów doceniam wykonanie tych elementów, ale nie tego oczekuję od gry akcji w militarnych klimatach. Kilkukrotnie w grze trafiamy na poziomy pełne niepokoju, a nawet przerażające do tego stopnia, że momentami gra zamienia się w podnoszący ciśnienie horror z zombie, manekinami i jump scare’ami. Przyznaję, te misje są świetnie wykonane i pełne nawiązań do klasyki horroru, ale czy były naprawdę potrzebne? Różnorodność rozgrywki to plus, ale gdy staje się nadmierna i towarzyszy jej nijaka fabuła, gra zaczyna tracić na tożsamości.

Całą kampanię dla pojedynczego gracza można opisać jako wypad do opery, w której wzruszamy się do łez poprzez muzykę i piękną choreografię. Praktycznie przeżywamy najlepsze chwile naszego życia. Mimo to, nie możemy pozbyć się wrażenia, że coś tutaj jest nie tak. W końcu uświadamiamy sobie, że z ust śpiewaka wydobywa się jeden wielki bełkot, pozbawiony głębi, złożoności czy chęci przekazania porządnej historii. Momentami zamiast słów słyszymy jedynie nieartykułowane dźwięki, które nie mają nic wspólnego z ludzką mową. A mimo to, na tym przedstawieniu bawimy się świetnie. To doskonały przykład tzw. „kolejki górskiej”, czyli emocjonującej zabawy, w której nie ma miejsca na głębsze przemyślenia.

Świt żywych trupów

Drugim podstawowym trybem jest tryb zombie, który Treyarch po raz pierwszy zaprezentował w 2008 roku wraz z odsłoną World at War. Od tego czasu każda odsłona cyklu wydanego przez to studio zawiera ten popularny tryb. Ponownie możemy stawić czoła hordom nieumarłych, grając zarówno w trybie kooperacji, jak i solo. W przypadku rozgrywki solo mamy możliwość zatrzymania gry w dowolnym momencie, co pozwala nam na powrót do niej w późniejszym czasie.

Na start deweloperzy oddali w nasze ręce dwie mapy: Terminus oraz Liberty Falls, które klimatem mocno między sobą kontrastują. Obie mapy są całkiem spore i rozbudowane, prezentując się nie tylko dobrze wizualnie, ale i pod względem rozgrywki. Tradycyjnie dla tego trybu, wypełnione są one masą smaczków i easter eggów, które gracze wciąż odkrywają. Szkoda jednak, że na początku otrzymujemy tylko dwie mapy, a kolejne najprawdopodobniej będą dostępne za dodatkową opłatą.

Rozgrywka w trybie zombie czerpie z rozwiązań znanych z Cold War, jednak są one bardziej dopracowane, a niektóre nieco przerobione. Zasady pozostają jednak niezmienne: solo lub w grupie stajemy naprzeciw coraz to bardziej nasilających się fal zombie, a czasami nawet i innych wynaturzeń. Każdy pokonany zombiak zasila nasze konto punktami, które możemy wykorzystać na nowe bronie, amunicję, gadżety, a nawet losowe bronie z tajemniczych skrzynek. Każda kolejna fala staje się coraz liczniejsza i niebezpieczniejsza. To tryb, który przynosi ze sobą sporo dobrej zabawy – zarówno dla przeciętnych graczy, którzy chcą po prostu postrzelać do zombie w towarzystwie znajomych, jak i dla tych, którzy szukają easter eggów i ukrytej historii.

To co z tym multi?

Tryb wieloosobowy to dla wielu fanów Call of Duty jeden z najważniejszych aspektów gry, a często to właśnie dla niego decydują się na zakup całej produkcji. I nic w tym dziwnego. Choć seria wielokrotnie eksperymentowała z różnymi rozwiązaniami (i nie zapowiada się, żeby to miało się zmienić), nie można jej odmówić, że przez większość odsłon oferuje znakomite wykonanie. Szybka, dynamiczna rozgrywka przyciąga graczy i dostarcza wielu emocji.

Nie inaczej jest z Black Ops 6. Twórcy na premierę wypuścili aż 16 map, 10 standardowych trybów, 4 tryby alternatywne i 8 hardcore’owych. Ponownie pokierujemy operatorami, w skład których wchodzą między innymi postacie znane z serii. Całe nasze uzbrojeniem możemy ulepszać oraz rozwijać. Klasyczna formuła, która wciąż sprawdza się wyśmienicie. Gameplay jest naprawdę przyjemny – poruszanie się jest dynamiczne, a strzelanie bronią sprawia satysfakcję.

Jedynym elementem, do którego mogę się przyczepić, jest TTK (Time-to-kill), który wydaje się nierówny. Czasami wystarczy kilka strzałów, aby wyeliminować przeciwnika, innym razem potrzebnych jest kilkanaście. Mam też mieszane uczucia co do najnowszych map. Są to niewielkie areny, na których prowadzone są walki zazwyczaj w starciach 6 na 6 graczy. Osobiście grało mi się na większości z nich dobrze. Jednak patrząc wstecz, nie mogę nie odnieść wrażenia, że w porównaniu do map z poprzednich odsłon cyklu, najnowsze prezentują się w najlepszym wypadku nijako. Niemniej, świetnie bawiłem się w trybie wieloosobowym najnowszego Call of Duty i być może będzie to pierwsza gra od czasów Black Ops 3, przy której zostanę na dłużej.

Idealnie odgrzany kotlet

Oprawa audio-wizualna stoi na bardzo wysokim poziomie. Gra wygląda świetnie, zwłaszcza w ciemniejszych i mrocznych miejscach, gdzie oświetlenie oraz elementy cząsteczkowe wybijają się wyraźnie. To z pewnością ładny tytuł, choć nie widać praktycznie żadnego skoku jakościowego względem poprzednich odsłon cyklu.

Szczególnie muszę pochwalić strefę dźwiękową produkcji. Udźwiękowienie jest fantastyczne. Czy to mówimy o zwykłych efektach, odgłosach prowadzonych bitew czy zwykłych dźwiękach interfejsu. Największe uznanie należy się muzyce – choć nie nazwałbym jej Legendarnym Soundtrackiem, jest to prawdopodobnie jedna z najlepszych w całej serii. Najbardziej do gustu przypadły mi utwory muzyczne rozgrywane w trakcie kampanii dla pojedynczego gracza, zwłaszcza te w trakcie dynamicznych starć oraz walk z bossami. Co chwilę miałem skojarzenia z takimi tytułami jak Payday 2, Cyberpunk 2077, a nawet można było usłyszeć kilka metalowych utworów. Mimo sporego rozstrzału gatunkowego, wszystko wpasowuje się idealnie i naturalnie, a przede wszystkim słucha się tego bardzo dobrze.

Strona techniczna również zasługuje na krótką wzmiankę. Przede wszystkim muszę pochwalić dobrą optymalizację oraz niezgorszy stan techniczny produkcji. Warto także zwrócić uwagę na to, że twórcy zdecydowali się przebudować menu główne, które przy poprzednich odsłonach spotkało się z liczną krytyką wśród graczy, w tym również z mojej strony. Tym razem jest ono prostsze, bardziej przejrzyste, co sprawia, że nawigacja po nim jest łatwiejsza i znacznie przyjemniejsza.

Niestety, nie ma gier idealnych, i Call of Duty: Black Ops 6 nie jest tu wyjątkiem. Twórcy wciąż wymagają od nas stałego połączenia z internetem w trakcie rozgrywki singleplayer. Nie jest to nic nowego dla branży gier. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to coś niedopuszczalnego. To niesamowicie irytujące, gdy nagle w środku rozgrywki fabularnej, czy to w trakcie strzelania, czy scenek przerywnikowych, gra decyduje się wyrzucić cię całkowicie z gry. Nie jestem pewien, czy to wina serwerów gry, czy mojego połączenia z siecią Wi-Fi, ale fakt pozostaje niezmienny: coś takiego nie powinno mieć miejsca! Dodatkowo dziwi decyzja twórców o domyślnym włączeniu funkcji, która podświetla sojuszników na niebiesko, a wrogów na czerwono, co znacznie wpływa na czytelność gry. Wygląda to nieestetycznie i mocno zaburza immersję. Trzeba specjalnie wejść do ustawień gry i przeszukać je, by to wyłączyć. Rozumiem, że ta opcja dostępności może być pomocna dla osób z niepełnosprawnościami, jednak prawda jest taka, że zdecydowana większość graczy nie potrzebuje jej aktywnej od samego początku.

Call of Duty: Black Ops 6 dalekie jest od miana najlepszej odsłony serii, ale również nie można go uznać za najgorszą czy nawet złą. To solidny FPS, przy którym można się wybornie bawić, jednak trzeba pamiętać, że nie jest to produkcja doskonała, a jej wady są dostrzegalne. Kampania fabularna jest pięknie wykonana, szczegółowa i oferująca mnóstwo świetnej zabawy, podczas gdy historia pozostawia wiele do życzenia. Tryb zombie jest przyjemny, choć brakuje tutaj większej liczby map. Z kolei tryb multiplayer na nowo obudził we mnie chęć do rozgrywania meczu za meczem. Jednak tym samym nie mamy tu wielu nowości, a mapy nieco odstają od tych z poprzednich odsłon.

Koniec końców bawiłem się przy tej grze wybornie i chętnie będę do niej wracał. Polecam ten tytuł, ale tylko jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na wymienione wyżej problemy. W końcu nie mówimy tu o taniej grze, a o produkcie kosztującym aż 350 złotych za najbardziej podstawową wersję.

Recenzja oparta o wersję gry na Xbox Series X.
Kopia recenzencka została podarowana przez polskiego wydawcę Cenega.

8.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
9.5
Udźwiękowienie
9.0
Gameplay
8.0
Fabuła i zawartość
6.0
Strona Techniczna
8.0
Ocena ogólna
8.0
Zalety
  • Graficznie wciąż daje radę

  • Świetne udźwiękowienie oraz utwory muzyczne

  • Oferuje sporo dobrej zabawy

  • Bohaterowie, których można polubić

  • Przywiązanie do szczegółów w kampanii singleplayer

  • Przebudowane, nareszcie czytelne menu główne

Wady
  • Głupia, kiepsko napisana historia

  • Mapy multiplayer odstające jakością od poprzednich odsłon

  • Brak wyraźnych rewolucji czy nawet ewolucji w formule

  • Utrzymywanie wymogu połączenia z siecią w trakcie gry singleplayer

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *