Uwielbiam gry z serii Pokémon i mógłbym w nie grać godzinami, ciesząc się jak małe dziecko. Niestety, najnowsza odsłona cyklu, Pokémon Scarlet/Violet, mimo kilku interesujących pomysłów, ostatecznie mnie zawiodła. Ukończenie jej było dla mnie smutnym obowiązkiem, a mój apetyt na kolejną, dobrą część serii nie malał. Co zatem zrobić,...
Uwielbiam gry z serii Pokémon i mógłbym w nie grać godzinami, ciesząc się jak małe dziecko. Niestety, najnowsza odsłona cyklu, Pokémon Scarlet/Violet, mimo kilku interesujących pomysłów, ostatecznie mnie zawiodła. Ukończenie jej było dla mnie smutnym obowiązkiem, a mój apetyt na kolejną, dobrą część serii nie malał. Co zatem zrobić, gdy na następną oficjalną grę trzeba jeszcze długo czekać? Teoretycznie można wrócić do klasyków takich jak Fire Red, Emerald, Black/White czy [Tu, drogi czytelniku, wstaw swój ulubiony tytuł]. Oczywiście, taki powrót zapewni mnóstwo dobrej zabawy, ale… Czy nie ma możliwości spróbowania czegoś nowego bez zbędnego czekania?
Zadając sobie to pytanie, przypomniałem sobie o kilku fanowskich produkcjach, które kiedyś obiły mi się o uszy. Nie mówię tutaj o grach inspirowanych serią, takich jak Temtem czy Palworld, ale o prawdziwych grach Pokémon stworzonych przez fanów. Gdy zacząłem zgłębiać temat, odkryłem prawdziwą skarbnicę. Liczba istniejących fanowskich gier Pokémon jest oszałamiająca. Aby przejść je wszystkie, potrzebne byłoby drugie życie. Zebrałem blisko 151 polecanych fanowskich gier, które naprawdę warto poznać.
W niniejszym artykule opowiem o pięciu pierwszych przetestowanych tytułach, które wybrałem drogą losowania. Wszystkie omówione przeze mnie gry są w pełni darmowe i dostępne w sieci. Oczywiście, o ile Nintendo nie postanowiło zrobić kolejnej krucjaty przeciwko fanowskiej twórczości (co swoją drogą jest świetnym tematem na inny artykuł). Niemniej jednak, zachęcam do wsparcia deweloperów odpowiedzialnych za oryginalne produkcje z Pokémonami w roli głównej. Bez nich, żadna z fanowskich gier nigdy by nie powstała.
Na sam koniec każda gra dostanie jedną z pięciu ocen: Trzymać się z daleka > Szkoda czasu > Można Sprawdzić > Warta polecenia > W to trzeba zagrać!.
Pokémon FireRed: Rocket Edition
Naszą podróż przez fanowskie gry zaczniemy od Pokémon Fire Red: Team Rocket Edition, które, jak sama nazwa wskazuje, pozwala nam wcielić się w członka tytułowej organizacji przestępczej. Gra powstała na silniku odświeżonej pierwszej generacji, czyli uwielbianego przez najstarszych fanów serii Fire Red. Twórcy postarali się o nowe mechaniki nieznane w oryginale.
Jedną z najbardziej interesujących nowości jest możliwość kradzieży Pokémonów i ich sprzedaży. Choć w początkowej fazie gry spotykamy głównie stworki z pierwszej generacji, w późniejszych etapach możemy natknąć się na Pokémony także z drugiej.
Podoba mi się sposób, w jaki twórcy podeszli do budowania drużyny Pokémonów. Oczywiście, możemy chodzić po dziczy i łapać je w Pokéballe, ale te urządzenia są rzadkie i trudne do zdobycia. Jako przestępca, nie możemy liczyć na obsługę w szanujących się sklepach. Szansa na złapanie dzikiego Pokémona została drastycznie obniżona – w ciągu całej, kilkudziesięciogodzinnej rozgrywki, udało mi się złapać zaledwie dwa stworki.
Podobnie jest z podnoszeniem poziomów, które trwa znacznie dłużej niż w oryginalnej grze. Jak więc sobie radzić? Bardzo prosto – wystarczy pokonać trenera i ukraść jego Pokémona. Jeśli jest silniejszy, a często tak jest, zamieniamy go na któregoś z obecnych w naszej drużynie. W praktyce jesteśmy zmuszeni do ciągłej rotacji Pokémonów, aby poradzić sobie w tym brutalnym świecie.
Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło, była fabuła. Ta prosta fanowska gra posiada lepszą historię niż wszystkie oficjalne gry Pokémon razem wzięte. Po raz pierwszy w życiu grałem w Pokemony nie po to, aby stworzyć idealny zespół czy “złapać je wszystkie”. To historia przykuła mnie do ekranu na dziesiątki godzin.
Zaczyna się dość niepozornie. Jesteśmy świeżo upieczonym członkiem Team Rocket, który właśnie ukończył swoją pierwszą odprawę i otrzymał Rattatę. Niczym w GTA czy Mafii, zaczynamy od prostych zleceń i drobnych prac, ale z czasem dostajemy coraz trudniejsze zadania i pniemy się po szczeblach przestępczej kariery. Akcja toczy się równocześnie z wydarzeniami z oryginalnej pierwszej generacji, lecz tym razem poznajemy ją z perspektywy “tych złych”.
Szybko okazuje się, że nic nie jest tutaj tak jednowymiarowe i czarno-białe, jak wcześniej się wydawało. Twórcy wzięli na warsztat wszystkie niespójności i nielogiczne elementy oryginalnych gier, a następnie postanowili je wyjaśnić, tworząc przy tym ciekawą i wciągającą opowieść. Historia jest podana w brudnym, śmierdzącym, a momentami wręcz odrażającym sosie. Team Rocket Edition jest dla Pokémonów tym, czym było The Boys dla obu słynnych uniwersów komiksowych – dekonstrukcją świata oraz znanych bohaterów, wywracającą wszystko na drugą stronę. Całość jest na tyle dobrze przedstawiona, że wsiąkamy w tę historię bez reszty.
Werdykt:Gra warta polecenia. Jeśli szukasz fanowskiej produkcji z interesują fabułą dla starszego odbiorcy, w której dodatkowo możesz wcielić się w tego złego – Team Rocket Edition jest dla ciebie.
Pokémon Troll
Drugą fanowską produkcją, którą omówimy, jest Pokémon Troll, oparta na grze Pokémon Ruby. Omawiany tytuł jest w zasadzie podstawową wersją gry, w której zmieniono jedynie grafikę startową, startery oraz niektóre nazwy Pokémonów i imiona postaci.
Podchodząc do tej produkcji, spodziewałem się ciągłych żartów i trollowania na każdym kroku. Niestety, jedyne, co otrzymałem, to Pokémon Ruby, gdzie Metapod został przemianowany na… Penisa. Wszystkie zmiany nazw nie są ani trochę zabawne. Jest to humor na poziomie dzieciaków z podstawówki, których śmieszą słowa takie jak “penis” czy “wagina”. W ten sposób, produkcja rzeczywiście mnie “strollowała”. Liczyłem na zabawną przygodę, a otrzymałem Pokémon Ruby z okazjonalnie pojawiającymi się żenującymi nazwami.
Werdykt:Radzę odpuścić sobie tę produkcję. Jeśli podstawowe Pokémon Ruby wam się znudziło i szukacie czegoś nowego, jakiegoś urozmaicenia znanej formuły, to szukajcie dalej. Pokémon Troll nie wprowadza żadnych ciekawych zmian, a te nieliczne, które są obecne, sprawiają, że chwytasz się za głowę z zażenowania.
Animon (wersja 1.11)
Animon to gra równie dobra, co zła. Sprawia świetne pierwsze wrażenie, ale im dalej w las, tym więcej dostrzegasz niedoróbek i lenistwa autorów.
Ale po kolei. Ten fanowski tytuł powstał na bazie Pokémon Fire Red. Trafiamy w nim do zupełnie nowego regionu, który nie przypomina żadnego z oficjalnych gier. Twórcy stworzyli całą mapę od podstaw, a prezentuje się ona naprawdę dobrze. Główna, liniowa ścieżka prowadzi nas od miasta do miasta, jednak często natrafiamy na odnogi, na końcu których czekają legendarne stworki do złapania.
Niestety, nie ma róży bez kolców. 99% budynków to kopie znanych budynków z oryginalnych Fire Red, bez większych zmian. Co gorsza, do większości z nich nie możemy nawet wejść. Projekt miast również jest bardzo nierówny. Raz odwiedzamy ładnie zaprojektowane miejscowości, gdy innym razem trafiamy na obrzydliwe, niedbale wykonane osady, które sprawiają wrażenie zrobionych na kolanie w trzy minuty. Dodatkowo, mini-mapka nie oddaje dokładnie świata gry, a im dłużej gramy, tym bardziej się ona psuje. W pewnym momencie otwieranie jej może wręcz zepsuć całą grę.
To, co wyróżnia ten tytuł, to całkowity brak Pokémonów (poza Pikachu może). Zamiast nich, gracze łapią, rozwijają i walczą Animonami – postaciami znanymi z anime. W grze znajdziemy około 170 Animonów, w tym postacie znane z tak popularnych serii jak Dragon Ball, Naruto czy My Hero Academia. Oczywiście, nie doświadczymy wszystkich postaci, ale znajdziemy te najbardziej znane.
Czy w tej fanowskiej odsłonie są ewolucje? Oczywiście! Jak wielu fanów japońskiej animacji wie, bohaterowie z biegiem swoich historii stają się silniejsi, często zyskując nowe formy i postacie. Na przykład Goku z Dragon Ball zaczyna jako dziecko, później staje się dorosłym, a na końcu przemienia się w Super Saiyanina. Jednak w grze można dostrzec pewne faworyzowanie lub lenistwo, ponieważ niektóre postacie mają nawet po 5 ewolucji, podczas gdy inne rozwijają się tylko o 1 lub 2 formy. Same sprite’y Animonów są dosyć nierówne. Niektóre wyglądają całkiem dobrze, podczas gdy inne są po prostu paskudne.
Niemniej jednak, grając w tę grę ponownie poczułem radość ze “zbierania ich wszystkich”. Co ciekawe, autorzy dodali większości Animonom przynajmniej po jednym z ich charakterystycznych ataków. Niestety są one na tyle skromne, że pozostawiają jedynie poczucie niedosytu.
Fabuła Animonów jest podobna do każdej innej gry z Pokémonami w roli głównej. Musimy pokonać 8 liderów sal, zdobyć ich odznaki, przejść przez elitarną czwórkę i zmierzyć się z czempionem, aby na końcu samemu się nim stać. W tle rozgrywa się też inna historia, ale skróćmy do tego, że jest bardzo źle i nieciekawie napisana. Zasadniczo jest ona tylko wymówką dla fan service’u skierowanego do fanów anime. Sporo jest odniesień do wielu słynnych scen z ekranów telewizorów. Wszystkie postaci jakie spotkamy to postaci z anime. Spotkamy między innymi Lucy (“Fairy Tail”), Lighta (“Death Note”) czy Erwina (“Attack on Titan”).
Niestety, Animon to produkcja przepełniona błędami i niedociągnięciami, która aż prosi się o kilka istotnych łatek. Autorzy zdają się być niekonsekwentni w wielu elementach i pomysłach. Wprowadzają coś, czego nie rozwijają do końca, albo wykonują na pół gwizdka. Przykładowo, oprócz wspomnianych już elementów, na początku gry słyszymy demake piosenki z anime, która zastępuje oryginalny motyw muzyczny. Niestety, zmiany w oprawie dźwiękowej kończą się na tym. Z wieloma NPC nie można podjąć żadnej, nawet krótkiej interakcji. Same teksty, zarówno dialogi, jak i interfejs, są tylko częściowo dostosowane do fanowskiej gry. Często spotkamy nazwy i zdania, które odnoszą się tylko i wyłącznie do wydarzeń i elementów oryginalnej gry Pokémon Fire Red.
Największym problemem Animon jest jego brak balansu. Ukończenie tej fanowskiej gry zajęło mi 78 godzin, z czego połowa to mozolne grindowanie. Oczywiście, grindowanie nie jest niczym nowym w serii Pokémon, ale tutaj zostało to wyniesione na zupełnie nowy poziom. Różnica w poziomach między moimi Animonami a chociażby gym leaderami czy elitarną czwórką jest ogromna. Oczywiście, mówimy tu o swego rodzaju mini-bossach, którzy powinni być silni. Ale nie aż tak! Walka z nimi jest po prostu nieuczciwa. Jednak to wciąż nic w porównaniu z ostatnim z elitarnej czwórki, który nasyła na nas Animona, którego zranić prawie się nie da, a zabija jednym atakiem. Musiałem spędzić godziny na wygrindowaniu wszystkich Animonów do 100 poziomu, żeby w ogóle próbować wygrać. A i tak było to o włos.
Chciałbym teraz porozmawiać o tym, jak dziwnie twórcy podeszli do balansu Animonów. Podejrzewam, że ich myślenie polegało na jak najlepszym odwzorowaniu mocy postaci z anime. Jednak to się nie sprawdza dobrze. Wyobraźcie sobie, że macie Venusaura na 40 poziomie, a przeciw wam rzucany jest Magikarp na 19 poziomie, i ta rybka zwycięża bez problemu, bo tak, bo taki jest balans. Poza tym, levelowanie naszych Animonów działa bardzo dziwnie. Każdy z nich zdobywa poziomy w zupełnie różnym tempie. Dla przykładu, mamy dwa Animony na poziomie 5. Pokonują one te same dzikie Animony, ale pierwszy potrzebuje 5 pokonanych przeciwników, żeby zdobyć 6 poziom, podczas gdy drugi potrzebuje aż 30. Proszę, niech mi ktoś powie, jaki w tym sens?
Zbliżamy się już ku końcowi, więc pozwólcie mi ponarzekać na jeszcze jedną rzecz. Kto odpowiadał za częstotliwość pojawiania się starć dzikich animonów? Bo to naprawdę spaprano. W niektórych rejonach w wysokiej trawie czy w zbiornikach wodnych nie pojawia się zupełnie nic, niezależnie jak długo byśmy po nich chodzili. Gdy innym razem, te pojawiają się dosłownie co dwa przebyte pola. Bez odstraszaczy ani rusz!
Werdykt: Na bezrybiu i rak ryba. Jeśli marzysz o łapaniu i walce ulubionymi postaciami z anime, możesz rozważyć tę fanowską produkcję. Należy jednak pamiętać, że jest to tytuł niedokończony, pełen uciążliwego grindowania. Osobiście bawiłem się przy tej grze całkiem nieźle, nawet pomimo tego, że czuć od niej, że jest skończona ledwie w połowie.
Pokémon CAWPS
Pokémon CAWPS to gra oparta na Pokémon Emerald, która zabiera nas z powrotem do regionu Hoenn z minimalnymi zmianami. Wcielamy się w postać młodzika, który zamiast wybrać drogę trenera, decyduje się na karierę gliniarza w najbardziej zdeprawowanym i brutalnym regionie świata. Fabuła nie jest wciągająca ani interesująca, a czasami jest tak chaotycznie prowadzona, że trudno nam zrozumieć, co powinniśmy robić dalej. Plątamy się po całym Hoenn, licząc na to, że przypadkiem wywołamy jakąś interakcję. Jednak na uwagę zasługują finalne starcia, które były równie wymagające co przyjemne.
Pokémon CAWPS wyróżnia się swoim czarnym, wulgarnym humorem, przypominającym miejscami “South Parka”. Gra skupia się na tematyce śmierci i przemocy, często pozbawionej sensu i głębszego znaczenia. Pełna jest cringu i momentów edgy, co na początku może wywoływać uśmiech na twarzy, ale im dłużej się w nią gra, tym bardziej można odczuwać przesyt i irytację. Otoczka humorystyczna staje się męcząca, a dialogi zaczynają nudzić.
Najlepszym sposobem kosztowania tej fanowskiej produkcji jest jest dawkowanie w trakcie przerw pomiędzy innymi grami. W samej grze jest paru nowych NPC’ów, a każdy z kim rozmawiamy ma własne kwestie dialogowe skupione wobec klimatu całej produkcji. Spotkamy również bohaterów z podstawowych gier, którzy nieco się różnią od tego jak ich zapamiętaliśmy. To psychopaci, mordercy, gwałciciele i narkomani. Prawdziwa śmietanka towarzyska. Czy oprócz kontrowersyjnego klimatu gra wyróżnia się czymś jeszcze? Niespecjalnie. To wciąż Pokémony 3 Generacji, ale z własną, nieciekawą historią i humorem, który szybko się przejada.
Werdykt: Pokémon CAWPS to zabawna produkcja, której można dać szansę w przerwach pomiędzy innymi produkcjami. Choć ma swój unikalny humor i podejście, istnieje wiele lepszych i bardziej interesujących fanowskich produkcji.
Pokémon Ash Gray (wersja Beta 4.6)
Na sam koniec zostawiłem najprawdopodobniej jedną z ciekawszych produkcji, która powinna połechtać nostalgię wielu starszych graczy. Mowa o Pokémon Ash Gray, gdzie wcielamy się w postać tytułowego Asha, znanego z popularnego anime o Pokémonach. Dla wielu fanów serii, zwłaszcza starszych, ta kreskówka stanowi część ich dzieciństwa. W samej grze przeżyjemy przygody Asha, które znaliśmy z ekranów telewizorów. Tak też zobaczymy początkowy konflikt Asha z Pikachu, pomożemy samotnemu Charmanderowi czy skonfrontujemy się z gangiem Squirtle’i. Rzecz jasna nasze drogi niejednokrotnie skrzyżują się z Jessie, Jamesem i Meowth, czyli legendarną drużyną Zespołu R. Ostatni raz miałem styczność z serialem jako dziecko, więc moja pamięć może być trochę zamglona. Nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jak wierna gra jest wydarzeniom z serialu, ale wiele momentów wywoływało nostalgiczne flashbacki, sprawiając, że uśmiech nie schodził mi z twarzy.
W Pokémon Ash Gray panuje zaskakująco duża swoboda fabularna. Choć niektóre wydarzenia są nieuniknione, wiele “odcinków” można ominąć. Dla przykładu, dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że przegapiłem fragment z adopcją Bulbasaura albo z wypuszczeniem Butterfree na wolność. Świat, który przemierzamy tylko pod względem realiów jest zbliżony do tego znanego z gier. Twórcy postarali się o stworzenie całej mapy od podstaw, by jak najbardziej nie tylko pasowała, ale sensownie łączyła całą podróż Asha w spójną całość. Tu muszę zauważyć, że choć twórcy dodali kilka rzeczy od siebie, np. inaczej wyglądające budynki Poké Center, tak w większości korzystali z istniejących już assetów.
Pod względem łapania i rozwoju Pokémonów gra nie różni się specjalnie od innych tytułów z tego świata. Proces łapania stworków, ich rozwój oraz dostosowywanie drużyny nie uległy żadnym zmianom. Nie ma tu większych limitów narzuconych przez fabułę, które mógłbym zauważyć. No, może poza jednym. Dzikie Pokémony ograniczają się tylko do tych, które Ash spotkał w trakcie swoich przygód.
Niestety, nie wszystko złoto, co się świeci. Od samego początku widać, ile w stworzenie Pokémon Ash Gray włożono serca. Jednakże to nie wystarczyło, aby uchronić ten tytuł od wad. Przede wszystkim prawie żadnemu wątkowi z serialu nie dano porządnie wybrzmieć. Większość sprawia wrażenie wrzuconych po to, żeby po prostu były – kilka wymian zdań i koniec. Choć widać, że się starano, czuć wyraźne braki w umiejętnym prowadzeniu historii. Doprowadza to do tego, że mimo nawrotu nostalgii, która kusiła, żeby odświeżyć sobie serial, nie czułem przyjemności z doświadczanej historii.
Najbardziej jednak boli mnie to, że nie dane mi było skończenie tej fanowskiej gry. Czy to dlatego, że twórcy jej nie ukończyli? Nie w tym rzecz. W pewnym, konkretnym momencie historii gra się zawiesza i wyrzuca błąd. Nie wiem, czy to wina obecnej wersji gry, czy błąd używanego oprogramowania, na którym działało Pokémon Ash Gray. Przeglądając gameplaye w internecie, zauważyłem, że większość graczy nie miała takiego problemu i mogła grać dalej. A ja? Niestety, z wielkim żalem musiałem odpuścić sobie dalszą grę po kilkudziesięciu godzinach. Szkoda, bo bardzo chciałem ukończyć ten tytuł.
Werdykt: Pokémon Ash Gray to gra, która z pewnością zainteresuje tych, którzy w dzieciństwie oglądali serial. Jednak poza odświeżeniem wspomnień i uderzeniem nostalgii, nie należy oczekiwać zbyt wiele. Historia jest poprowadzona w sposób mało ciekawy i niezbyt angażujący. Dodatkowo, doznany softlock pozostawił po sobie niesmak. Warto zaznaczyć, że nie u każdego może się on zdarzyć i może być to jedyny taki przypadek. Niemniej, choć fajnie było wrócić do przygód Asha, tak z pewnością znajdziemy dziesiątki lepszych fanowskich produkcji.
Podsumowanie
W powyższym artykule mogliście przeczytać o pięciu sprawdzonych przez nas fanowskich grach o Pokémonach. Jedne były lepsze, gdy innym daleko było do nazwania ich dobrymi. Jednak niezależnie od poziomu wykonania i jakości, każda z nich udowadnia, że w społeczności kryją się kreatywne bestie z masą pomysłów, które, lepiej lub gorzej, potrafią przekuć w rzeczywistość.
Druga część przeglądu fanowskich gier o Pokémonach z pewnością powstanie, ale zanim do tego dojdzie, pewnie minie kilka miesięcy. Po przetestowaniu pięciu wyżej omawianych produkcji wiem dwie rzeczy. Po pierwsze, wybór oprogramowania do odtwarzania gier ma duże znaczenie. Po drugie, kolejne gry nie będą wybierane losowo, a będę kierował się głosem społeczności. Jestem ciekawy, jak daleko sięga kreatywność potworkowej społeczności. Przekonajmy się!
phonki1
wer porn mod?