0

Niektóre ptaszki ćwierkają, że tytuł gry roku dla najnowszej Zeldy nie jest już taki oczywisty, gdyż pojawił się nowy pretendent, którego historia jest równie długa, a ilości wydanych gier z serii podobnie niezliczona. Jednak czy najnowsze Final Fantasy z numerkiem 16 faktycznie jest grą idealną, zasługującą na wszelki pochwały, a także tytuł najlepszej gry roku 2023? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej recenzji.

Stara marka nie rdzewieje

Początków Final Fantasy możemy doszukiwać się w roku 1987 na legendarnym NES-ie. Od tego czasu marka doczekała się wielu odsłon, gdzie każda miała osobną historię i inny świat, chociaż z masą wspólnych elementów. Niektóre części doczekały się nawet swoich kontynuacji i rozszerzeń pod postacią DLC. Nie można też zapomnieć o wielu pobocznych tytułach i wielkim, udanym MMO, które zostało włączone do głównego nurtu z cyferką 14. Przybliżone kalkulacje dają nam łączną liczbę 126 tytułów, choć trzeba pamiętać, że uwzględnione zostały tu remake’i oraz konwersje na platformy mobilne. Niemniej, Final Fantasy to bez dwóch zdań największa marka jRPG na świecie i to nie ulega żadnym wątpliwościom.

Czy seria ta zasługuje na swoją sławę? Niestety, ale jestem ostatnią osobą, której powinno zadać się to pytanie. Podchodziłem do wielu odsłon Final Fantasy: III, IX, XIII, a także XIV A Realm Reborn (Dwukrotnie!), jednak z różnych powodów nie byłem w stanie ukończyć ani jednej. Miesiąc temu nawet nie planowałem grać i recenzować XVI. Zmieniło się to po długich namowach i elaboratach od przyjaciela będącego niejako fanem serii. Tak też postanowiłem dać szansę najnowszej Ostatecznej Fantastyce i nie żałuję. Do diabła, nie żałuję! Final Fantasy XVI skradło mi serce, stając się bez dwóch zdań jedną z moich ulubionych gier wszechczasów. Ale jak do tego doszło i czy jest to gra bez skazy?

Gra o Tron

Zacząć muszę od tego, jak świat został tu wykreowany. Większość gier z serii mało kiedy ma miejsce w tym samym uniwersum. Jasne, są wspólne elementy, jednak to zawsze inne miejsca i realia. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju multiwersum. I tak też świat, który wykreowano na potrzeby XVI jest śmierdzącym powiewem świeżości w serii. Dlaczego śmierdzącym? Nowe Finał Fantasy to od początku do końca czyste high fantasy, jednak jest to świat brudny, pełen brutalności, niesprawiedliwości i nienawiści. Pełen zdrad, spisków, śmierci, wulgarności i seksu. Jest to mroczne fantasy, które, wybaczcie mój język, nie pierdoli się w tańcu. Pokuszę się nawet na stwierdzenie, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju Grą o Tron produkcji japońskiej. Niech przykładem będzie tu wątek niewolnictwa, na którym (Oprócz ratowania świata) praktycznie opiera się cała motywacja głównych bohaterów. W świecie 16-stki jedyną rasą jaka istnieje są ludzie, a ci z kolei są dzieleni na trzy kolejne kategorie: zwykłych ludzi, nosicieli i dominantów. Ci pierwsi rządzą światem. Nie mają w sobie magii, a jedyny sposób, by korzystać z czarów to sięganie po magiczne kryształy. Z drugiej strony mamy też dominantów, których może być tylko ośmiu jednocześnie. Każdy ma w sobie Eikona, istotę będącą uosobieniem danego żywiołu. W dużym skrócie są oni najsilniejszymi jednostkami na świecie. To jak są postrzegani i traktowani zależy od tego w jakim kraju przyszło im żyć. Na samym, szarym końcu mamy nosicieli. Są to ludzie, którzy mają mniejsze bądź większe zdolności magiczne. W najlepszym przypadku traktowani są jak podludzie, a w najgorszym… Nawet nie chcecie wiedzieć. To niewolnicy, których traktuje się jak zużywalne narzędzia. Dowodów i przykładów tego dostajemy przez całą grę na pęczki. W pewnym zadaniu pobocznym mała dziewczynka prosi nas, byśmy odnaleźli jej pupila. Po wysłuchanie jej ruszamy na poszukiwanie zaginionego zwierzaka. Gdy jednak docieramy do celu odnajdujemy nie psa, a zwłoki małej, obdartej dziewczynki. To właśnie ten “pupilek”. A co na nasze odkrycie zlecająca zadanie młódka? Mówi nam ze stoickim spokojem: “Muszę poprosić tatę, żeby kupiła mi nową Chloe, bo ta się zepsuła”. W tamtym momencie już miałem pewność, że Final Fantasy XVI to jedna z cięższych i mroczniejszych historii od dawna. A tak? Jakie jeszcze wątki czekają na nas w tym brudnym świecie? Mordowanie własnych dzieci i rodziców. Podrzynania gardeł. Wyrzucanie dzieci od razu po porodzie, bo urodziły się nosicielami. Polityczne intrygi nie gorsze niż w takim Wiedźminie czy Grze o Tron. Jest tego trochę.

A co z samym miejscem akcji? Wszystko rozgrywa się na Bliźniakach, dwóch wyspach. Leżące na nich państwa niemal ciągle prowadzą ze sobą wojny. Wojny o zasoby, gdyż świat powoli ogarnia plaga, która niszczy każdy napotkany rejon, tworząc z niego niezdatne do życia nieużytki.

Jednak to nie tak, że skoro mamy tutaj tony brudu to jest to gra stonowana. Co to, to nie. Za grę odpowiadają Japończycy, a jak wiemy, ci mają rozmach. Gra jest pełna absurdalnej epickości, która nie raz i nie dwa łamie wszelkie prawa fizyki i zdrowego rozsądku. Jest niczym Dragon Ball albo Naruto, gdzie każde kolejne starcie jest zrobione z jeszcze większą pompą i z mocami, od których niejedna planeta rozpadłaby się w pył. Gdy do tego wszystkiego dodamy reżyserię z najwyższej półki, poczujemy się jakbyśmy jednocześnie oglądali i brali udział w najwspanialszym filmie.

Historia, która zostanie z nami na dłużej

Tym jednak co najbardziej urzekło mnie w fabule i przyciągnęło na te 55 godzin rozgrywki byli przede wszystkim świetnie napisani bohaterowie. Niezależnie czy mówimy o głównym bohaterze, jego drużynie pierścienia, antagonistach czy o zwykłym sprzedawcy kapusty. Ich charaktery zostały oddane perfekcyjnie. Od czasu ostatnich dwóch Person nie spotkałem się z postaciami, na których tak bardzo zaczęłoby mi zależeć. Związałem się z nimi do tego stopnia, że razem z nimi wszystko przeżywałem, a w odpowiednich momentach się wzruszałem czy płakałem. Twórcy zaoferowali nam istny rollercoaster emocji.

I to też nie tak, że bohaterowie stoją w miejscu. Przechodzą swoje przemiany i rozwój, które wypadają aż nadto wiarygodnie. Dano czas, by wszystko mogło rozwijać się we własnym naturalnym tempie. I nim się obejrzeliśmy, nie wiedząc nawet kiedy, bohaterowie nie byli już tymi samymi osobami co wcześniej, a w ich więzi i przyjaźnie naprawdę można uwierzyć. Koniec końców, choć napisy już mam od jakiegoś czasu za sobą, wciąż czuję pustkę, a na myśl o zakończeniu łzy ponownie pojawiają się w kącikach moich oczu

Nieco wcześniej zacząłem temat zadań pobocznych, który trzeba poruszyć szerzej. Pomimo faktu, że wiele zadań oferowanych w grze zostało zaprojektowanych interesująco, tak większość z nich to najzwyczajniejsze w świecie fedexy, które polegają na wtórnym “Zbierz 10 kwiatów”, “Kup i zanieś żonie patelnie”, “Zabij 5 ogromnych szczurów “. Niestety jest to jeden z nielicznych problemów Final Fantasy XVI. Jednakże nawet takie, a raczej w szczególności takie zadania zawsze ciągną za sobą nowe informacje o lore, wzmacniają więzi z bohaterami niezależnymi i światem. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że bycie kurierem sprawia, że pomimo otaczającego nas zewsząd mroku zaczynamy kochać życie i wszystkich dookoła. Przebieg poboczniaków to tylko wymówka, by dostarczyć nam informacje i kolejne emocjonalne ładunki. Jedne zadania poruszały, gdy inne przerażały i szokowały.

Dodam jeszcze, że jak na japońską grę to 99% dialogów posiada swój pełen dubbing. Co, wierzcie mi, jest rzadkością. Z kolei my, Polacy, zostaliśmy zaszczyceni nie tak oczywistą polską wersję językową z napisami, której jakość stoi na najwyższym poziomie.

Devil May Cry, ale jRPG

Nie wiem jak wam, ale dla mnie walka w Final Fantasy zawsze kojarzyła się ze starciami turowymi. XVI postanowiła zrezygnować z tego rozwiązania na rzecz bardziej dynamicznej akcji. Ponoć najbardziej zagorzali fani serii postanowili zrobić review bombing z tego właśnie powodu. Nie jestem wielkim fanem, więc też nie jestem w stanie ich zrozumieć, jednak uważam, że jest to krytyka bezpodstawna, gdyż mechanika walki to istne cudo. Jest dopracowana, satysfakcjonująca i mięsista. Twórcy bez dwóch zdań inspirowali się tutaj kochaną przeze mnie marką Devil May Cry. Wiele umiejętności działa, a nawet wygląda jak te, których używała trójka znanych łowców demonów. Z padem w ręce czułem się tu niemal jak w domu.

Mechanika walki stawia mocny akcent na kombinacje w wykorzystaniem zdolności Eikonów. Można stać w miejscu mashować przycisku ataku i w odpowiednim momencie klikać unik, ale wtedy trzeba się liczyć z tym, że jednego przeciwnika można bić wiele minut. To istne gąbki na cięcia. Tutaj trzeba grać efektownie, by być efektywnym. Choć nie wszystkie umiejętności są dostępne od samego początku, to jest ich na tyle dużo, że każdy odnajdzie tu własny styl rozgrywki. Mój opierał się na żonglowaniu przeciwnikami w powietrzu, szybkimi, ale silnymi ripostami, a także zdolności Przebudzenia, która pozwalała na półprzemianę w Eikona.

Twórcy zdawali sobie sprawę z tego, że niektórzy turowi fani serii, którzy sięgną po najnowszą odsłonę, a także mniej obeznani z gatunkiem slasherów gracze mogą nie być w stanie poradzić sobie z dynamiczną walką. Dlatego do gry zaimplementowano pięć ułatwień, które będą m.in. wykonywać za nich kombosy albo uniki, i to bez żadnej blokady achievementów czy wyśmiewania.

Wisienką na tym bitewnym torcie są bez dwóch zdań walki z bossami. To najprawdopodobniej najbardziej rozbudowane i widowiskowe starcia jakie widziałem w grach wideo. Ich rozmach jest gigantyczny. Już pierwszy mini-boss w grze został zaprojektowany tak, by wywołać masę emocji. A gdy dochodzimy do pierwszego prawdziwego starcia z bossem w prologu… Tego nie da się określić prostymi słowami. Bitwa ta ma taki rozmach, jakby to już teraz było starcie z finalnym przeciwnikiem. A to nie wszystko, gdyż każda kolejna przebija pod względem epickości poprzednią. Coś niesamowitego!

Co za dużo, to niezdrowo

Niestety nie wszystko w Final Fantasy XVI jest idealne. Weźmy na ten przykład walkę, którą przed chwilą wychwalałem pod niebiosa. Starcia z czasem robią się powtarzalne, przez co zaczyna się ich po prostu unikać i walczyć tylko wtedy, gdy naprawdę trzeba. Na szczęście nowe zestawy umiejętności dochodzą w równych odstępach czasowych, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby rzucić się w wir eksperymentów.

Mapa, którą przyszło nam przemierzać podzielona jest 4 instancje. Zostały one wykonane bardzo ładnie i jest wiele miejsc, na których można zawiesić oko. Aczkolwiek ich rozmiar pozostawia wiele do życzenia. Podobnie do braku opcjonalnej minimapy. Każda instancja składa się z wytyczonych przestrzeni połączonych szeregiem zamkniętych korytarzy. Chętnie zobaczyłbym pełen otwarty świat, po którym można by się poruszać bez żadnych niewidzialnych ścian i ograniczeń. Podejrzewam, że jak zwykle chodzi o zasoby konsoli. Do wyboru była przepiękna grafika i stabilność działania, albo wielki otwarty świat, który mógł być zapełniony wieżami, znajdźkami i questami rodem z tanich mmo. Twórcy podjęli dobrą decyzję na etapie rozdzielania zasobów przy tworzeniu gry. Mimo to, niedosyt pozostał.

Z innych rzeczy, które nie do końca wyszły są animacje ciał postaci w trakcie spokojniejszych dialogów, które rozgrywają się najczęściej przy zadaniach pobocznych. W większości przypadków postaci stoją jak kłody drewna. Flashbacki z Obliviona/Skyrima gwarantowane. Jednak nawet w takich przypadkach aktorzy głosowi dają z siebie wszystko, a mimika twarzy to cud, miód i orzeszek. Podkreślam, że mówię tutaj o animacji ciał w trakcie dialogów pobocznych, gdy tymczasem wszystko związane z głównym wątkiem to prawdziwa sztuka.

Mistrz Soken i Nex-Gen

Czy słyszeliście o takim nazwisku jak Masayoshi Soken? Jeśli nie, to wiele przegapiliście. To najprawdziwszy Bóg Chadów muzyki, którego dorobek i biografia są równie wielkie co muzyka, którą tworzy. Jego kompozycje to Sztuka, czego dowodem niech będzie Legendarny Soundtrack Final Fantasy XVI. Jeśli miałbym wybrać element, który przyćmiewa wszystkie inne bez zastanowienia wybrałbym właśnie muzykę. Coś genialnego!

Mówi się, że grafika nie jest najważniejsza. To prawda. Jednak to właśnie strona wizualna jest tym, na czym spoczywa nas wzrok na samym początku i zawsze przyjemnie jest popatrzeć na coś, co wygląda po prostu pięknie. A Final Fantasy XVI właśnie takie jest. Nie chcę wydawać przedwczesnego sądu, ale jest to najładniejsza gra tego roku, a na pewno najlepiej wyglądający tytuł na PlayStation 5. Niektóre ujęcia zakrawają wręcz o fotorealizm. Ciężko mi uwierzyć, że gra potrafi tak dobrze wyglądać. Zadziałało tutaj wszystko. Tekstury, elementy cząsteczkowe, a w szczególności oświetlenie.

Jednak na tym nie kończą się dobrodziejstwa audio-wizualne. Instancjonowane mapy, choć pozostawiają wiele do życzenia to ich level design jest naprawdę niezły. Nawet gdy mówimy o otwartych przestrzeniach, gdzie nie mamy niczego poza rozległymi łąkami. Prawdziwe pazurki projektanci pokazali natomiast przy poziomach fabularnych, do których dostęp mamy (teoretycznie) tylko raz.

Ostateczna Fantastyka

Final Fantasy XVI, mimo że fenomenalne to nie jest idealne. Tytuł przeszedłem w trybie 4K 30fps i przez 99% czasu ten klatkarz był utrzymany. Wyjątkiem były bardziej efektowne cutscenki, w trakcie których potrafiło dojść do niewielkich chrupnięć. Na szczęście były to sporadyczne przypadki.

W każdym innym aspekcie technicznym gra błyszczy. Opcje wyboru przed początkiem gry są rozbudowane i nie skupiają się tylko na zmianie gammy czy kontrastu. Jeśli chcemy zagrać jeszcze raz jakąś wcześniejszą misję fabularną nie musimy się bawić save’ami, a wystarczy, że podejdziemy do odpowiedniego miejsca i wybierzemy to co nas interesuje. Jeśli jednak po napisach końcowych nam mało, to czeka na nas Nowa Gra+ z trudniejszymi przeciwnikami, nowymi trybami i przedmiotami, a także zwiększonym maksymalnym poziomem postaci.

Niestety, choć przyznaję to z ogromnym bólem serca to Final Fantasy XVI nie pokona w tym roku Zeldy w walce o tytuł najlepszego. Nawet ja nie jestem w stanie bez wyrzutów sumienia wystawić tej produkcji pełnego 10/10, choć uważam, że było naprawdę, ale to naprawdę blisko. Niemniej, to bez dwóch zdań mój personalny zwycięzca tytułu gry roku 2023 i nikt mi tego nie odbierze. To wspaniała historia, która wciągnęła mnie bez reszty, przynosząc mi masę emocji i wspomnień. Final Fantasy XVI pozostanie w moim sercu już na zawsze i mam nadzieje, że już wkrótce w waszych również. Ponieważ jest to tytuł, którego absolutnie nie można przegapić.

Recenzja oparta o wersję gry na PlayStation 5.
Kopia gry do recenzji została kupiona przez recenzenta.

9.5

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
10.0
Fabuła
10.0
Muzyka
10.0
Gameplay
9.5
Ocena ogólna
9.5
Zalety
  • Mięsista mechanika walki

  • Muzyka to istny majstersztyk

  • Wciągająca fabuła wywołująca wszelkie możliwe emocje

  • Prawdziwie Next-Genowa oprawa graficzna

  • Wspaniale napisani bohaterowie

  • Ciekawy świat i lore

  • Starcia z bossami to zupełnie inny poziom epickości

Wady
  • Niektóre zadania poboczne, choć ciekawe fabularnie, to zwykłe fedexy

  • Starcia pomimo swojej soczystości mogą po pewnym czasie prowadzić do powtarzalności

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *