0

Pamiętam moje pierwsze zetknięcie się z trylogią Dead Space, jakby to było wczoraj. Jedynka przerażała, a dwójka podbijała tą chorą stawkę. Trójka natomiast… Trójka była całkiem zabawna w Co-op’ie. Koniec końców, dobrze wspominam całą serię, więc gdy usłyszałem o The Callisto Protocol mające być duchowym spadkobiercą Martwego Kosmosu, a jednocześnie tworzone przez tych samych twórców… Cóż, wiedziałem, że nie odpuszczę sobie tej premiery.

Dead Space – Spuścizna

W The Callisto Protocol wcielamy się w rolę niejakiego Jacoba Lee, będącego kosmicznym pilotem i szmuglerem. W wyniku pewnych zdarzeń trafiamy niesłusznie do więzienia Black Iron znajdującego się na tytułowym księżycu Jowisza. Gdyby tego było mało tej samej nocy wybucha pandemia, która w kilka chwil przejmuje kontrolę nad całym obiektem. Nasze zadanie jest proste: Wydostać się z tego kurwidołka najszybciej i najdalej jak się da. Niestety nie będzie to proste zadanie, gdyż na naszej drodze staną zarażeni, którzy zmutowali w dosyć nieprzyjazne maszkarony.

Pod względem rozgrywki i częściowo mechaniki gra bardzo przypomina Dead Space. Zasadniczo, jeśli graliście w rzeczoną trylogię to widzieliście już The Callisto Protocol. Jednak dla niezaznajomionych już spieszę z wyjaśnieniami. Powoli przemierzamy ciasne i klaustrofobiczne korytarze, przez większość czasu spowite w mroku. Co jakiś czas wyskakują nas nas zarażeni chcący zrobić nam kuku. Jest to survival horror, w którym łatwo zginąć i zostać przestraszonym. A Przynajmniej w teorii. O samej śmiertelności opowiem w następnych akapitach. Teraz skupmy się na grozie. Tej za wiele nie ma. Jednak od razu wtrącę, że projekt poziomów jest w Callisto Protocol fenomenalny. To, jak świetnie przedstawiono wszystkie lokacje i jak je dopieszczono zasługuje na specjalne wyróżnienie. Nie spotkałem ani jednego miejsca, na którego widok mógłbym się skrzywić. Poziomy są przepiękne! Chociaż może to źle zabrzmieć biorąc pod uwagę to, że większość miejsc przepełnionych jest krwią, flakami, piekielnymi naroślami, czy innymi makabrycznymi karykaturami jakby wziętymi z obrazów Beksińskiego. Niestety, mimo tego wszystkiego, mimo wszędobylskiego mroku, nie czuć tutaj grozy. Jest to horror, który w ogóle nie straszy. Znaczy, co chwila próbuję to robić, ale za pomocą jumpscare’ów. Nie ma gorszego sposobu do wywoływania strachu niż wyskakujące ni stąd, ni zowąd paskudne mordy w akompaniamencie nagłego, głośnego dźwięku. A tego jest w tej grze pełno. I przykro mi to powiedzieć, ale te jumpscare’y są niesamowicie nieudolne. Przez całą grę ani razu się nie wzdrygnąłem.

I uwierzcie mi, że nie staram się teraz wyjść na kozaka, którego nic nie rusza. Wbrew temu co napisałem na samym początku tej recenzji nie jestem docelowym odbiorcą horrorów. Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem ukończyłem Outlasta czy Layers of Fear. O kontynuacjach już nie mówię, bo za bardzo boję się, żeby je sprawdzić. Chodzi mi o to, że koniec końców The Callisto Protocol nie straszy. Nie jestem w stanie powiedzieć, co odpowiada za taki stan rzeczy. Jednak podejrzewam, że za tym wszystkim może stać nasza psychika. Od pierwszego Dead Space’a minęło już 14 lat. W ciągu tego czasu na świat wyszło wiele trzecioosobowych survival horrorów. Myślę, że po prostu przyzwyczailiśmy się do wszystkiego co ten gatunek ma do zaoferowania, a przynajmniej zaoferował do tej pory, więc mało co jest nas w stanie już zaskoczyć. Jednak ta kwestia jest na tyle rozbudowana, że należy jej się osobny artykuł. Mimo to, jest to doskonały przykład tego, czym The Callisto Protocol jest. A mianowicie bardzo bezpieczną grę, która robi wszystko co obiecała przed premierą, jednak nie eksperymentuje, nie wprowadza nic nowego, nie robi nic, by zmienić stałą już od lat formułę survival horrorów.

Doom Slayer – Początki

Do radzenia sobie z przeciwnościami losu twórcy oddali nam kilka narzędzi. Pierwszym jest broń do walki w zwarciu. Drugim, broń palna. Trzecim, karwasz GRP, dzięki któremu możemy kontrolować grawitację. Wszystkie te narzędzia możemy ulepszać w stacjach-drukarkach nazywanych Kuźniami. Rzecz jasna, o ile wydamy na to zdobyte w grze kredyty Callisto. Walutę możemy zdobywać podnosząc ją z martwych cielsk zarażonych, a także sprzedając przedmioty. To drugie jest niemal obowiązkowe, gdyż ekwipunek jest bardzo mały i ograniczony, co przywiodło mi na myśl serię Resident Evil. Nie raz, nie dwa byłem zmuszony do sprzedania przydatnych przedmiotów, żeby kupić ulepszenia albo co cenniejsze przedmioty. Skończyło się na tym, że w ekwipunku nosiłem tylko i wyłącznie amunicję oraz jedną apteczkę. Ano tak, apteczki. Niestety, ale nie mają one zbyt dużego znaczenia. Jasne, gra jest bardzo śmiertelna, ale jest to też powód, dla którego nie ma większego sensu noszenie większych zasobów zdrowia. Oczywiście warto jest mieć jakąś apteczkę przy sobie, jakbyśmy w którymś momencie się potknęli. Jednak całą nadwyżkę najlepiej sprzedawać. Chodzi o to, że żeby użyć apteczki nasza postać musi przykucnąć, wyjąć ją i użyć. A w ciągu tego czasu wróg zdąży już do nas podbiec i nas zaszlachtować. Co więcej, w trakcie starć z wrogów mogą wypaść mniejsze sztabki zdrowia, które natychmiast przywracają punkty zdrowia, bez żadnych zbędnych interakcji.

Wróćmy jeszcze na moment do samej walki, bo została ona tu stosownie rozbudowana. Walka w zwarciu nie opiera się na jednym prostym uderzeniu. Jest ona mięsista, gdzie każdy cios ma znaczenie. Pod tym względem bardzo przypomina tę zaprezentowaną w serii The Last of Us. W trakcie walki wróg nie stoi bezczynnie i też nas atakują. Tak też wprowadzony został tu system uników i bloków, który musimy nauczyć się stosować mając na względzie to jak wróg się porusza. Wiele frajdy sprawia też GRP, które przypomina gravity gun z Half-life’a. Urządzenie pozwala na podnoszenie przedmiotów, a także samych wrogów, a następnie ciskanie nimi. Jest to o tyle przyjemne, że na mapach pełno jest od kolców, wentylatorów i walców, które chętnie bliżej się zapoznają z naszymi adwersarzami.

Jest jeszcze broń palna. Tej jest kilka rodzajów. Oprócz podstawowego pistoletu i zdobytej w późniejszym etapie gry strzelby, wszystkie inne rodzaje musimy znaleźć samemu poprzez eksplorację. Jednak do ukończenia gry nie są one wymagane. Tym bardziej, że raczej mało kto będzie używał ich wszystkich. Osobiście korzystałem tylko z pistoletu i karabinu szturmowego.

Nieco wcześniej wspomniałem, że gra nie należy do najstraszniejszych z gatunku. Mniej więcej w połowie fabuły ta groza jeszcze bardziej zanika. The Callisto Protocol wciąż jest mroczne, krwawe i nieco strasznawe, a tempo gry od początku do końca zostało utrzymane. Nasz bohater jest już tak uzbrojony, a my nauczeni wszystkich mechanik, że zaczynamy w tę grę grać jak w najzwyczajniejszego w świecie akcyjniaka z zombie jak The Last of Us. Chociaż lepszym porównaniem byłoby tutaj Days Gone, ale z mniejszą ilością zombie i większą śmiertelnością. Jednak przyznam się wam szczerze, że moim pierwszym porównaniem było Gears of War. Chociaż nie ma ono z protokołem Callisto za wiele wspólnego. Sęk w tym, że nawet jeśli można było jakąś grozę czuć na początku, tak z czasem przestaje istnieć. Niczym się już nie przejmujesz. Nie uważasz na swoje plecy czy na to, co może wyskoczyć zza rogu. Idziesz przed siebie na pewniaka i walczysz. Stajesz się burzą, która nadchodzi i prowokuje. Szczerze mówiąc, gdyby zmienić paletę kolorów i dodać więcej światła, to równie dobrze mógłby to być jakiś pokrętny, dziwny i odmienny prequel historii Doomguya.

Protokół Callisto – Przyszłość

Grę można ukończyć w około 6 godzin. Mi zajęło to aż 12,5 godziny. Skąd taki rozstrzał? Moje podejście było powolne. Sporo skupiałem się na eksploracji. Przeszukiwałem każdy jeden kąt i niejednokrotnie wracałem do wcześniejszych pomieszczeń po pominięte przedmioty. Jednak i mój, i średni czas gry można by znacznie skrócić, gdyby wyeliminowano z produkcji nadmiar szybów wentylacyjnych i wąskich przesmyków. Jest ich aż do znudzenia za dużo.

Mojemu wzrokowi orła nie umknął też pewien szczegół. Co jakiś czas w grze można spotkać identyczne podświetlone bądź puste stoły konserwacyjne. Są ustawione w taktycznych miejscach na poziomach w równych odstępach. Wygląda to tak, jakby twórcy chcieli wprowadzić system craftingu, jednak zrezygnowali z tego pomysłu w ostatnim momencie.

Jako że zbliżamy się ku końcowi recenzji muszę wspomnieć o kilku minusach The Callisto Protocol. Zacznijmy od tych mniej znaczących. Pierwszym jest menu interfejsu, w którym mieszają się oznaczenia przycisków pada z tymi klawiatury. Drugim jest nie tyle błąd, co mały szczegół, który wybił mnie z imersji, a później o nim zapomniałem na resztę gry. Możecie uznać to nie tyle za minus, co swego rodzaju ciekawostkę. Na samym początku gry jesteśmy przysłowiowym gołodupcem z rurką w ręku. A mimo to, gdy przemierzamy całkowicie ciemne pomieszczenia, to z naszych oczu ciągle wyłania się poświata, jak z jakiejś latarki, przez co widzimy wszystko całkiem przyzwoicie. Trzeci minus tyczy się polskiego tłumaczenia. Momentami wygląda ono tak, jakby odpowiadał za nie nastolatek próbujący wrzucić jak najwięcej slangu. Znajdzie się też kilka literówek i uciętych słów. Pochwalę za to napisy w tle znajdujące się na teksturach.

No i najwyższa pora przejść do ostatniego minusa, który aż taki mały nie jest. I mam tu na myśli optymalizację. Będę mówił stricte o wersji PC-towej, jednak od razu zauważę, że wersję konsolowe też nie obyły się bez problemów – miały spadki FPS-ów i częste wysypki do ekranów głównych konsol. Na szczęście większość tych problemów załatał Day One Patch. Jeśli mowa o wersji na komputery osobiste… Niestety, ale nawet po premierowej łatce gra wciąż działała beznadziejnie. Po którymś razie przestałem już liczyć ile to razy dostałem okienko Unreala 4 z komunikatem błędu. Czytelność niektórych tekstów jest gorsza niż przy założonych tanich goglach VR. A klatkarz to tragedia. Może nie posiadam RTX 4090 ani najlepszego procesora, jednak mój PC-et jest na tyle dobry, że radzi sobie z każdą grą bez większej zadyszki. Tutaj byłem zmuszony grać na średnich ustawieniach, żeby mieć 50-60 FPS. Niestety nie przez większość czasu, gdyż klatkarz uwielbiał w dowolnych momentach skakać sobie jak na bungie. Co ciekawe, po włączeniu gry na Ultra z Ray-tracingiem, klatek było nieco więcej, jednak to zmieniało się, gdy dochodziło do walk, które przemieniały się w pokaz slajdów. Od czasów premiery Cyberpunka 2077 nie spotkałem się z tak beznadziejnie zoptymalizowanym produktem.

Jednak mimo tych wszystkich niedoskonałości bawiłem się wyśmienicie. Pod względem grafiki, udźwiękowienia i projektu poziomów to górna półka. Mechanika walki sprawia masę frajdy i satysfakcji. Nawet fabuła została tak skonstruowana, żeby zaintrygować gracza. Swoją drogą, końcówka jest otwartym zaproszeniem na sequel. Czy on powstanie? O tym raczej zadecydują już portfele graczy. Ja z pewnością nie miałbym nic przeciwko, gdyby powstało The Callisto Protocol 2.

Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam).
Kopia gry do recenzji została zakupiona przez recenzenta osobiście.

8.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika & Dźwięk
9.5
Gameplay
9.0
Fabuła
8.5
Optymalizacja
2.0
Ocena ogólna
8.0
Zalety
  • Świetna oprawa graficzna i projekt poziomów

  • Dead Space w nowych szatach

  • Interesująca fabuła

Wady
  • Tragiczna optymalizacja (W szczególności na PC)

  • Straszenie oparte na nieudolnych jumpscare'ach

  • Sztucznie wydłużana przez szyby wentylacyjne i ciasne przesmyki

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *