Po nadrobieniu Gravity Falls oraz The Owl House czułem niesamowitą pustkę. Wiecie jak to jest. Serial, z którym spędziliście wiele godzin dobiega końca. I teraz co najwyżej możecie obejrzeć wszystko od nowa. Jednak pustka, smutek w serduszku i świadomość końca, pozostaną. Dlatego postanowiłem chwycić za Płazowyż (Ang. Amphibia), którego...
Po nadrobieniu Gravity Falls oraz The Owl House czułem niesamowitą pustkę. Wiecie jak to jest. Serial, z którym spędziliście wiele godzin dobiega końca. I teraz co najwyżej możecie obejrzeć wszystko od nowa. Jednak pustka, smutek w serduszku i świadomość końca, pozostaną. Dlatego postanowiłem chwycić za Płazowyż (Ang. Amphibia), którego oceny są może nie kosmiczne, ale wystarczająco wysokie, żeby przyciągnąć moją uwagę. Czy było warto? No więc…
Ale czym jest Amphibia?
Jest serialem animowanym albo kreskówką, jak kto woli. A tak na poważnie, historia opowiada historię 13-letniej dziewczyny imieniem Anne Boonchuy, która za sprawą tajemniczej pozytywki trafia do świata antropomorficznych płazów – żab, ropuch i jaszczurek. Zostaję przygarnięta przez żabią rodzinę, w której skład wchodzi nadaktywny Sprig, psychopatyczna Polly, a także nieco depresyjna głowa rodziny Hopediah aka Hop Pop. Na przestrzeni wielu odcinków, a tym samym przygód, zazwyczaj pełnych niebezpieczeństw, będzie musiała odkryć sposób, jak wrócić do domu. Innoświatowa sztampa? Zgadza się. Czy opis zgadza się z samym serialem? Tylko częściowo.
Sezon 1 – Czy to jest wieczorynka?
Ciężko mi teraz po obejrzeniu wszystkich trzech sezonów w to uwierzyć, ale byłem bliski porzucenia tej animacji już po pierwszym odcinku. Obejrzałem pilot i tak mi było nie w smak to co zobaczyłem, że uznałem, że to nie jest warte mojego czasu. Wierzcie lub nie, ale ja praktycznie nigdy nie rezygnuje z oglądania czegokolwiek. Jak już coś zacząłem, to muszę to skończyć. Jakoś to przeboleje i dotrwam do końca. Dlatego pomyślcie sobie, jak źle musiałem ocenić początek. Z kolejnymi odcinkami było lepiej, ale i tak nie był to poziom jakiego oczekiwałem.
Więc tak, miałem porzucić Amphibie po odcinku pilotażowym. Wtedy jednak dostałem znak od boga. A w zasadzie to od YouTube’a, który po The Owl House proponował mi masę filmów. Miniaturka i tytuł jednego z nich sugerował teorię dowodzącą, że te trzy seriale (Gravity Falls, The Owl House i Amphibia) rozgrywają się w jednym i tym samym świecie. Właśnie ta mała informacja sprawiła, że postanowiłem dać serialowi o płazach drugą szansę. W końcu coś powiązanego z dwoma małymi arcydziełami nie może być aż takie złe, prawda? No więc może. Po finale pierwszego sezonu byłem gotów ocenić go… No cóż, bardzo nisko. Ujmując to mało profesjonalnie zaczęło się od totalnego gówna, a skończyło na zwykłym gównie.
Wiele osób na pewno zaczęło ostrzyć widły i przygotowywać pochodnie po tym, co właśnie napisałem. I nie dziwię się. Amphibia ma w sobie wiele cech, które mogą przyciągnąć do siebie dziesiątki widzów. Dlaczego więc ja z początku nie mogłem się do nich zaliczyć? Chociaż przyznaję, że muzyka z intra kupiła mnie od razu.
Sprawa jest prosta. Od początku wiedziałem, że jest to animacja skierowana głównie do dzieci i młodzieży. Jednakże podobnie sytuacja miała się z wymienianymi przeze mnie już wielokrotnie Gravity Falls i The Owl House. Jednak one miały coś, czego Amphibia nie miała – fabułę, która do czegoś prowadziła i miała określony cel, mimo iż odcinki to było typowe “Monster of the week”. Były to animacje skierowane dla całych rodzin. Dzieci mogły poznać ważne lekcje życiowe, a dorośli zapoznać się ze świetną fabułą i lore.
I tak, odcinki Amphibii to typowe Monster of the week, czyli każdy odcinek jest o czymś innym i nie ważne, od którego zaczniemy oglądanie nie poczujemy, że coś przegapiliśmy. Problem w tym, że strasznie cierpi na tym cała fabuła, która praktycznie nie istnieje. Po pierwszym odcinku możemy się domyślić, że Anne, nasza protagonistka, pragnie wrócić do swojego świata. Ale czy coś z tym robi na przestrzeni wszystkich odcinków? Jakoś sobie nie przypominam. Pierwszy sezon nie ma żadnej fabuły. Ot w ciągu jednego odcinka mamy dwie krótkie historie, z których dzieci muszą wyciągnąć jakąś lekcję. Przez większość czasu czułem się, jakby oglądał wieczorynkę, która niegdyś leciała codziennie o 19:00 na TVP1. Nie za bardzo orientuję się, czy dalej tak jest. Nie ważne! Czułem się, jakbym oglądał jakieś Smerfy, Listonosza Pata, Boba Budowniczego albo Kubusia Puchatka. Jasne, super dla dzieci! Ale dla starszego odbiorcy? Już nie za bardzo.
Z biegiem odcinków ton animacji przechodził z dziecięcego na familijny. Poznawaliśmy bohaterów. Nawet ciekawych i unikatowych. Humor coraz bardziej zaczynano kierować do nieco starszego widza. Kilka razy zdarzyło mi się nawet prychnąć śmiechem, gdy pojawiały się ewidentne inscenizację memów takich, jak chociażby “Fly, you fools”, “I have the high ground” albo “I don’t want to live on this planet anymore”. Uwadze mojej nie uszła też satyra kilku legendarnych dzieł popkultury. Znalazło się nawet miejsce na łamanie czwartej ściany.
Więc tak, z odcinka na odcinka było coraz lepiej i zabawniej. Sęk w tym, że format odcinków i brak jakiegokolwiek poczucia celu i fabuły, sprawiał, że czuło się nudę i nie dało się przywiązać do czegokolwiek.
Źródło: AMPHIBIA – “Grubhog Day” (Disney Channel)
Sezon 2 – I o tym właśnie mówię!
Nie mam pojęcia co tu się wydarzyło. Czy showrunner/scenarzysta się zmienili, czy poszli po rozum do głowy i zrozumieli, co liczy się tak naprawdę. Skok jakościowy widać już od początku. I nie mówię tu o muzyce, kresce czy animacji. Te nie uległy żadnej zmianie. W końcu ktoś doszedł do wniosku, że w sumie fabuła i danie jakiegoś celu postaciom nie jest takie głupie.
Prawie każdy odcinek, oprócz paru wyjątków, składa się z dwóch historyjek z typu Monster of the Week. Zupełnie jak w pierwszym sezonie. Podobnie też przedstawiane są lekcje dla najmłodszych. Co więc się zmieniło i sprawiło, że moje zdanie o tej serii uległo zmianie o sto osiemdziesiąt stopni? Nareszcie dano nam tą cholerną fabułę i cel dla postaci! W końcu czuć, że do czegoś zmierzają, na czymś im zależy i wiedzą, co mają zrobić. Nareszcie dostaliśmy jakiś ciąg wydarzeń! Co więcej z głównymi bohaterami zaczęto coś robić. Zamiast skupiać się na postaciach drugo- i trzecioplanowych, które powinniśmy poznawać i zaczynać lubić przez ich pojawianie się w tle, w końcu mogliśmy poczuć, że główni bohaterowie są prawdziwie pierwszoplanowi. Powolutku zaczynaliśmy ich rozumieć. Z każdą kolejną przygodą coraz bardziej dorastali i uczyli się nowych rzeczy.
Źródło: AMPHIBIA – “Sprig vs. Hop Pop” (Disney Channel)
Sama historia dała nam jakąś stawkę. Sprawiła, że zaczęło nam zależeć. Amphibia zaczęła się jako dobranocka, a skończyła się na familijnym show, w którym dosłownie każdy znajdzie coś dla siebie. A końcówka sezonu? Cóż, powiedzmy, że na ostatnim odcinku miałem ciarki epickości, a zaraz po nich niemałego zonka. Nie zamierzam nic spoilować, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. W końcu była to z początku bajeczka dla małych dzieci. A skończyło się na jednym z mroczniejszych akcentów, z jakimi miałem do czynienia w animacjach dla całej rodziny. Do tej pory nie mam pojęcia, jak showrunnerowi udało się przekonać włodarzy Disneya, do wypuszczenia czegoś takiego. Przynajmniej na początku epizodu dano ostrzeżenie, że mogą pojawić się treści nieodpowiednie dla młodszego widza.
Sezon 3 – Yup, anime
Po ukończeniu drugiego sezonu byłem pod wielkim wrażeniem. Nie tylko wydarzeń fabularnych, ale przemiany jaką przeszedł cały serial. Droga od zera do bohatera. Byłem pod takim efektem “Wow”, że moje oczekiwania względem trzeciego sezonu były ogromne. Oczekiwałem podobnego skoku jakościowego. Wierzyłem, że będzie tylko lepiej i ostatecznie ocenię całą produkcję niezmiernie wysoko. Koniec końców przez takie myślenie tylko wykopałem pod sobą dołek. Tak też zderzyłem się z brutalną rzeczywistością, gdy pierwszy odcinek trzeciego sezonu nie spełnił moich oczekiwań. Chociaż przyznaję, że śmieszki z covidowej kwarantanny bardzo mnie rozbawiły.
Nie znaczy to jednak, że trzeci sezon był beznadziejny i wrócił do bezsensowności i bezcelowości pierwszego sezonu, choć kilka pierwszych epizodów mogło na to wskazywać. Na szczęście przez cały czas poziom stał na równi z drugim sezonem, a fabuła nie tylko szła do przodu, a domykała wszystkie wątki. Nawet te, o których przeciętny widz by nie pomyślał.
Co ciekawe trzeci sezon najbardziej przypominał mi pod wieloma względami anime. Zresztą serial zdawał sobie z tego sprawę i wielokrotnie wyśmiewał sam siebie w wielu momentach. Dostaliśmy masę epickości i momentów, które swoim rozmachem mogłyby stanąć na równi z Dragon Ballem. No i końcówka. Dała nam efektowne walki, aby na końcu łapać za serce. Ale to nie wszystko, co ciekawe. Nie chcę zdradzać za dużo, ale finalny epizod dał nam kilka dowodów na to, że trzy seriale, których nazw nie chcę mi się już wymieniać, znajdują się w tym samym świecie i w przyszłości możemy dostać nie tyle crossovery, co serie rozszerzające uniwersum.
Źródło: AMPHIBIA – “Wax Museum” (Disney Channel)
Od totalnego zera do bohatera
To chyba pierwszy przypadek, z którym się spotkałem, gdy serial, który byłem w stanie ocenić skandalicznie nisko, stał się jednym z lepszych i ciekawszych show. Zapewne wiele tu dała świadomość, że Amphibia jest tym dla Gravity Falls i The Owl House, czym był Alan Wake dla Control i Quantum Break. W każdym razie, to myślenie dało mi tylko powód, żeby nie porzucać rzeczonej kreskówki. Rzecz jasna fajnie było doszukiwać się smaczków łączących uniwersum. Ale to Amphibia sama sprawiła, że stała się przyzwoitą animacją, potrafiącą mocno zaciekawić.
Źródło: AMPHIBIA – “Return to Wartwood” (Disney Channel)
Czas zakończyć ten artykuł ładną klamrą zamykającą. Gravity Falls i The Owl House tylko podsyciły mój głód na animacje. Na szczęście Amphibia sprawiła, że przestałem go odczuwać. Myślę, że mogę sobie zrobić małą przerwę od poznawania nowych animacji. Przynajmniej na jakiś czas. Dzięki temu będę mógł w kolejnych Zdobywcach Animacji wypowiedzieć się na temat kreskówek, które obejrzałem jakiś czas temu i uważam, że mają to Coś.
Ale ok, bo brzmi to tak, jakbym insynuował, że Amphibia jest tak kiepskim show, że przez nią odechciało mi się oglądać cokolwiek. To bzdura. Jasne, ta kreskówka nie jest pozbawiona wad. Mogę na nią kręcić nosem i narzekać. Daleko jej do arcydzieła. Jest zdecydowanie najgorszą bajeczką z tego samego uniwersum co Gravity Falls i The Owl House. A jednak jest całkiem przyjemna. Sporo w niej ciepła, radości i szacunku do świata przedstawionego. Amphibia ma to coś, co tak skrupulatnie poszukuje w animacjach! Jednakże, o dziwo, to za mało, żeby wbić się na moją Topkę najlepszych seriali animowanych. Niemniej specjalne wyróżnienie ma gwarantowane. Nie mogę się doczekać kolejnego show z tego uniwersum. Coś cicho mi podpowiada, że Disney może mieć w planach, a przynajmniej nieśmiały pomysł z tyłu głowy, stworzenia kreskówkowego odpowiednika MCU. Czas pokaże!
Źródło: AMPHIBIA – “The Hardest Thing” (Disney Channel)