0

Początkowo podtytuł tej relacji miał brzmieć “Okiem laika”, ale to nie byłaby całkowita prawda, bo tegoroczny Pyrkon nie był moim pierwszym konwentem fantastyki. Kilka miesięcy przed rozpoczęciem pandemii Covid-19 brałem udział w toruńskim Coperniconie. Od lat chciałem wziąć udział w podobnym wydarzeniu, więc miałem wielkie oczekiwania, ale to co zastałem na miejscu przerosło je. Copernicon 2019 był jednym z najlepszych wyjazdów w moim życiu. Więc skoro tak dobrze było na średniej wielkości konwencie, który odwiedziło parę tysięcy(nie posiadam jednoznacznych danych) osób, to jak musi być na tym największym, zbierających kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset tysięcy zajawkowiczów? Musiałem to sprawdzić! Niestety koronawirus pokrzyżował mi plany. Całe więc szczęście, że nie musimy już przejmować się tym wirusem. Nareszcie w 2022 roku mogłem odwiedzieć poznański Pyrkon!

Jednak Pyrkon to, Pyrkon tamto! Ale czym tak naprawdę jest? Według opisu samego zainteresowanego to:

Pyrkon to jeden z największych w Europie festiwali fantastyki, na którym każdy miłośnik gier, filmów, komiksów czy literatury poczuje, że znalazł swój skrawek nieba. To 56 godzin nieprzerwanej zabawy, czasu spędzonego na prelekcjach wybranych z niemal tysiąca punktów programu, graniu w gry, oglądaniu wystaw i fantastycznych wiosek oraz spotkaniach z twórcami fantastyki z całego świata! To również zakupy u 280 wystawców mających w asortymencie nie tylko gadżety ze znanych i mniej znanych uniwersów, ale też unikatowe, rękodzielnicze wyroby. Jednak przede wszystkim to Fantastyczne Miejsce Spotkań z magiczną atmosferą, którą możecie poczuć tylko tutaj i tylko przez trzy dni w roku!

Źródło: https://pyrkon.pl/o-pyrkonie/

I w dużym skrócie wszystko się zgadza. Pyrkon to olbrzymie wydarzenie, wspaniałe miejsce spotkań, w którym można poznać pozytywnie zakręconych ludzi. A w jeszcze większym skrócie to miejsce, w którym po prostu możesz dobrze się bawić. W tej oto relacji opiszę wam moją przygodę z Pyrkonem 2022. Przeczytacie o tym, co widziałem i czego doświadczyłem w ciągu tych 3 magicznych dni. Obawiam się, że atrakcji było za dużo, żeby móc ogarnąć je wszystkie. Jednak wziąłem udział i widziałem wystarczająco dużo, żebyście mieli całkiem dobry obraz całego Konwentu.

Mały memik na rozgrzanie

Dzień 1 – Piątek

Do Poznania przybyliśmy kilka minut po 6:00. Po małym spacerze po centrum miasta i wstępnym zapoznaniu się z nim, odwiedziliśmy jedną najpopularniejszych sieci fast foodowych na małą kawę. Mając trochę czasu przed zameldowaniem w hotelu, postanowiliśmy przejrzeć wszystkie punkty programu Pyrkonu i wybrać te dla nas najciekawsze. A wierzcie mi, że było ich od groma. Praktycznie na każdą godzinę mieliśmy kilka wyborów i wiedzieliśmy, że bez kompromisów się nie obędzie. Chyba, że w jakiś sposób dorwalibyśmy się do słynnego Zmieniacza Czasu z Harry’ego Pottera. Chwilę po 8:00 odwiedziliśmy miejscową restaurację serwującą śniadania, po czym od razu ruszyliśmy w kierunku Międzynarodowych Targów Poznańskich.

Wyszliśmy z żałożenia, że skoro jeszcze mamy kilka godzin do zameldowania, a konwent oficjalnie zaczyna się o 14:00 to nie zaszkodzi podejść pod Targi i jeśli będzie już otwarte, to od razu odbierzemy identyfikatory, a później to się zobaczy. Plan był prosty i przyjemny w teorii. Wzięliśmy więc walizki i… miny szybko nam zrzedły, gdy minęliśmy połowę Mostu Dworcowego. Naszym oczom ukazała się niemożebna kolejka na blisko 200 metrów! Zaskoczeni(I to nie pozytywnie) ustawiliśmy się na końcu i modliliśmy się w duchu, żeby wyrobić sie do godziny zameldowania. Po kilkunastu minutach zaczęliśmy żartować, że może z miejsca się nie ruszyliśmy, ale za to jesteśmy w połowie kolejki. Blisko po godzinie czekania na prażącym słońcu z ciekawości i z nudów postanowiłem sprawdzić, jak długa jest kolejka. Więc ruszyłem. I szedłem, i szedłem, i szedłem… Kolejka ciągnęła się do końca ulicy, zakręcała i ciągnęła się jeszcze dalej. Żeby was nie skłamać cała kolejka mogła mieć dobre 1,5 kilometra. Plus tego wszystkiego jest taki, że zrozumiałem fenomen piękna Pyrkonowych kolejek. Od razu zakumplowaliśmy się i znaleźliśmy wspólny język z kolejkowymi sąsiadami. Przed nami mieliśmy cosplayerów Jokera oraz żołnierza SCP, gdy za nami miejsce zajmowała młodzież ostro zajawiona Mangą i Anime. Dwie skrajne grupy, które na pozór były strasznie odległe, jednak okazały się na tyle pozytywnie pokręcone, że bez problemu udało się nam z nimi dogadać. Tak też po długim czasie oczekiwania umilonym rozmową i grą w UNO, kolejka zaczęła się ruszać. A my nareszcie odebraliśmy nasze identyfikatory.

Z walizkami w rękach weszliśmy na teren festiwalu. Przystanęliśmy przed wielką mapą, żeby lepiej zapoznać się z tym, co gdzie się nie znajduje. Nie zrozumieliśmy nic. Ruszyliśmy pozwiedzać, by w praktyce przekonać się i spamiętać każde miejsce godne uwagi. Pomimo bardzo wczesnej godziny, paru godzin do oficjalnego otwarcia i, cóż, w zasadzie wszystkiego zamkniętego, to ludzi było tu naprawdę dużo. Na szczególną uwagę zasługują tłumy cosplayerów. Sądziłem, że na miejscu zobaczę może kilku-kilkunastu cosplayerów. W rzeczywistości 1/3 uczestników konwentów była przebrana. Można to podciągnąć nawet pod połowę, jeśli podliczymy bardzo “bieda” cosplaye pokroju tylko kocich uszek czy przefarbowanych włosów. I od razu muszę złożyć ogromne wyrazy szacunku dla osób w wieluwarstwowych przebraniach, a także tak zwanych furry. Średnia temperatura w tenże weekend wynosiła 35 stopni. Mi było gorąco w samym podkoszulku i krótkich spodenkach. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jakie piekło musieli przechodzić cosplayerzy. Mogę mówić wiele złego o co poniektórych, ale w ciągu tych trzech dni zyskali sobie mój ogromny szacunek.

Niestety zapomniałem zapytać tych wspaniałych ludzi o pozwolenie na umieszczenie zdjęcia w relacji. Jeśli jakimś sposobem je widzicie i wam się nie podoba to napiszcie, a my wprowadzimy odpowiednią korektę 🙂

W każdym razie nasz spacer po terenie konwentu zaczęliśmy, jak się domyślacie, od wejścia. Wejścia wschodniego, precyzując. Pomijając wielką mapę festiwalu, pierwsze co rzuciło się nam w oczy to kolisty budynek z wysoką wieżą na szczycie. Został on przeznaczony do prelekcji związanych z mangą i anime. Idziemy dalej i mijamy strefę z autobusem, gdzie możemy oddać krew. Zaraz za nim znajduje się mała budka sprzedająca Redbulle. W tamtej chwili była oblegana przez tłumy. Każdy chciał odebrać jak najszybciej swojego jednego darmowego energetyka. I tutaj mam małe zastrzeżenie do całego wydarzenia. Na terenie Pyrkonu było od groma stanowisk z Redbullami. Nie jest to nic aż tak złego, oczywiście. Gorzej, kiedy miejsc, w których można było kupić butelkę wody prawie nie było. A muszę przypomnieć, że upały były wręcz piekielne i bez przerwy chciało się pić. Po kilku energetykach pod rząd serce chciało wyskoczyć z piersi i zatłuc mnie osobiście.

Wróćmy jednak do naszego małego spaceru, bo znowu pozwoliłem sobie na małą dygresję. Minęliśmy niepozorne wejście do strefy z prelekcjami RPG i ruszyliśmy w stronę sceny plenerowej. Po lewej mijaliśmy wydzieloną strefę gastronomiczną, gdy po prawej mieliśmy strefę festiwalową. Weszliśmy do niej. Była przestronna. Bez problemu była w stanie pomieścić każdą dużą grupę. Pawilon ten składał się ze strefy integracyjnej, warsztatowej, areny i wiosek. W dużym skrócie to dwie wielkie hale, w których wydzielonych strefach można było pointegrować się z innymi i dać się ponieść swoim hobby i fantazjom.

Zdając sobie sprawę z tego, że jeszcze wiele przed nami opuściliśmy strefę festiwalową. Następny na naszej drodze okazał się gigantyczny pawilon przeznaczony dla wystawców, a nazwany Vendorlandem. To miejsce, gdzie można spotkać najróżniejszych komercyjnych, jak i małych, prywatnych sprzedawców. Innymi słowy to kraina kapitalizmu i wyrzucania pieniędzy, zazwyczaj, w błoto. Portfel boli. W tamtej chwili wszystko było jeszcze zamknięte i obstawione przez gżdaczy. Zaraz obok Vendorlandu znajdowała się równie duża strefa gier. Mowa tutaj o grach bitewnych, planszowych, czy stołowych RPG. Można było przysiąść na chwilę i pograć w coś. Jeśli nie mieliśmy akurat żadnej gry przy sobie to żaden problem, bo organizatorzy zorganizowali tęgą wypożyczalnie. Co ciekawe, gdy kolejka przed wejściem zaczęła się ruszać, weszliśmy po kilku(nastu/dziesięciu) minutach. Jednak tyle wystarczyło, żeby wielu konwentowiczów zdołało osiedlić się w tej strefie i rozpocząć własne rozgrywki. To się nazywa szybkość! Na samym i najbardziej oddalonym końcu natknęliśmy się na Poznań Congress Center. To właśnie tam miało miejsce większość prelekcji, rozdawnictw autograf oraz wspaniałych koncertów.

Zobaczyliśmy wszystko. Opuściliśmy Pyrkon, wykorzystaliśmy wspaniałą umiejkę identyfikatorów “Jazdus Poznanius Darmowus”, zameldowaliśmy się w hotelu i od razu wróciliśmy na teren Targów Poznańskich.

Więc na jaką prelekcję poszliśmy pierwszą? A może postanowiliśmy zobaczyć początek festiwalu na scenie? Albo zdecydowaliśmy się pograć w jakąś planszówkę w wyznaczonym do tego pawilonie? Nic z tych rzeczy. Małe piwko i ustawiliśmy się w kolejce do wciąż zamkniętego Vendorlandu. Kolejka z każdą chwilą robiła się coraz większa. Pilnujący gżdacze odwalili kawał świetnej roboty umilając nam wszystkim oczekiwanie, angażując nas w proste aktywności, często polegające na darciu ryja. Wszystko, co dobre musi sie kiedyś skończyć. Ruszyło odliczanie do otwarcia strefy. “…3, 2, 1!” i rzuciliśmy się, jak banda tępych amerykańców na sklep w Black Friday. Wydarłem się z kumplami “ATAKOWAĆ!!!”, i po sekundzie usłyszeliśmy z innej strony kolejki szturmującej odzew “Nie brać jeńców!”.

I zaczęło się. Opętał nas duch kapitalizmu i konsumpcjonizmu. Chodzimy między stanowiskami wydawców. Oglądamy je dokładnie. Pilnujemy, by niczego nie przegapić. Widzimy coś fajnego, kupujemy od razu. Nie hamujemy się, tracimy tysiące złotych w zawrotnym tempie. W końcu przystajemy na moment, żeby odetchnąć od zakupowej gorączki, pójść na jakiś obiadek i piwko. Siadamy, patrzymy na zegarek i załamujemy się. Vendorland wzięliśmy szturmem równo o 14:00. Wyszliśmy z niego kilkanaście minut po 18:00. Mieliśmy plany. Chcieliśmy wziąć udział w wielu prelekcjach i nic z tego nie wyszło. Czy żałowaliśmy straty czasu na zakupy? O dziwo, nie do końca. Jednak i tak zgodziliśmy się, że następnym razem do strefy wystawców udamy się tylko z konieczności.

Byliśmy niesamowicie zmęczeni. W końcu byliśmy na nogach od 6:00, a w busie spaliśmy może 3 godziny. Aczkolwiek uznaliśmy, że mamy jeszcze wystarczająco sił na jeden mały punkt programu. Punkt, który wiedzieliśmy, że nie możemy przegapić za żadne skarby – koncert Dave’a Rodgersa. Nie słyszeliście o nim? A słyszeliście może takie utwory jak “Running In The 90’s” albo “Déjà vu”? No to już wiecie wszystko.

Nie jestem typem osoby, która chodzi na koncerty. Jednak po występie Dave’a Rodgersa chyba zmienie swoje nastawienie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dużo skakałem, wymachiwałem rękoma i śpiewałem razem z tłumem. Bawiliśmy się wyśmienicie! Co prawda po wyjściu z sali koncertowej kończyny nie chciały się mnie słuchać, a głos zdarłem całkiem, jednak było warto! I to jeszcze jak!

Wykończeni wróciliśmy do naszego noclegu, padliśmy na łóżka i tak jak byliśmy, tak zasnęliśmy.

Dzień 2 – Sobota

Wstaliśmy skoro świt. Śniadanie w tej samej restauracji, co dzień w cześniej i ruszyliśmy prosto na Pyrkon. Tym razem wiedzieliśmy, że nie możesz odwalić takiej maniany jak wczoraj. Przyjechaliśmy tu na prelekcje i żeby się bawić, a nie tylko robić zakupy. Znaczy, to też, ale nie tylko.

Skierowaliśmy swoje kroki do niepozornej, znajdującej się w odosobnieniu strefy wyznaczonej do prelekcji RPG. Przesiedzieliśmy tam praktycznie połowę dnia. Dowiedzieliśmy się kilku ciekawych, nowych rzeczy, sporo się pośmialiśmy i poznaliśmy wielu równie zajawionych co my graczy i mistrzów gry.

Co dalej? Wyciągnięto mnie na Belgijkę, o której nie wiedziałem kompletnie nic. Powiem więcej, bo zanim wytłumaczono mi, że jest to taniec, byłem przekonany, że to rodzaj jakiejś pysznej czekolady. Ekhm! Zestresowany, bo kompletnie nie znałem tego tańca, ruszyłem za resztą, jak bydło na rzeź. Jednak nie było tak źle. Szybko wytłumaczono mi zasady, po czym znalazło się jakąś partnerkę i jazda. Szczerze? To było zajebiste! Polecam Belgijkę każdemu.

Co dalej? Poszliśmy na jakieś prelekcje, które może nie tyle były złe, ale my chyba nie byliśmy ich targetem. Posłuchaliśmy chwilę, znudziliśmy się i zaczęliśmy grać na telefonie. Nie brzmi to jak oznaka szacunku wobec prelegentów, jednak nic na to nie poradzę. Najważniejsze, że dotrwaliśmy do 21:00. Zapytacie, co takiego było o tej 21:00? Oto odpowiedź:

Tym razem nie napiszę kompletnie nic. Niech zdjęcia i filmy mówią same za siebie!

Koncert podsumuję tak: PERCIVAL ROZJEBAŁ!

Wyszliśmy równie zmęczeni, co zadowoleni. I tak minął nam dzień drugi konwentu. To był naprawdę udany dzień.

Dzień 3 – Niedziela

Niestety, ale wszystko musi sie kiedyś skończyć. Nie dopuszczaliśmy tej myśli do siebie, choć od prawdy nie można było uciec. Mimo wszystko postanowilśmy wykorzystać ostatni dzień do granic możliwości. Porzuciliśmy plany o prelekcjach i postanowiliśmy w pełni skupić się na tym, na czym zasadniczo opiero się Pyrkon – na spotkaniach z pozytywnie zakręconymi ludźmi. Nawiązaliśmy wiele nowych znajomości. Pograliśmy w pudełkową Jengę. Pobiliśmy się otulinowymi. I to ostro. Prowadzący arenę musiał nas powstrzymywać, bo byliśmy bliscy porozwalania na sobie mieczy. Porobiliśmy też kilka konwentowych questów. Pograliśmy trochę w piłkę na Nintendo Switch.

Stworzenie Vifonu

A gdy przyszedł czas poszliśmy na kolejny koncert. Tym razem grać miała Orkiestra MPK Miasta Poznania z repertuarem Epic Music, czyli najsłynniejszej muzyki z filmów i gier. Czy było dobrze? Było bardzo dobrze!

Otrząsnąwszy się z koncertowej gęsiej skórki udaliśmy się na ostatnią w tym sezonie Belgijkę. Po czym rodzieliliśmy się. Reszta mojej grupy poszła Bóg jeden wie gdzie. Ja natomiast… Ja natomiast poszedłem za zewem metalu. Do moich uszu dotarł piękny kobiecy growl. Niczym marynarz zwabiony syrenim śpiewem zbliżyłem się do sceny plenerowej. Okazało się, że grał wtedy zespół Merkfolk, o którym wcześniej nie słyszałem i bardzo tego żałuje. Są całkiem, całkiem.

Było wspaniale. Niestety, ale to była ostatnia rzecz, na którą mogliśmy sobie pozwolić. Zebraliśmy się i z ciężkim sercem opuściliśmy teren Targów Poznańskich. Nie pozostało nam nic innego, jak powiedzieć Pyrkonowi i Poznaniu najsmutniejsze “Do widzenia!”. Cóż, wygląda na to, że czas najwyższy wrócić do szarej, ponurej i brutalnej rzeczywistości. Jednak to z pewnością nie koniec naszej przygody z Pyrkonem. Już nie możemy doczekać się przyszłorocznej edycji!

Na sam koniec pozwolę zacytować sobie Kolesia z Postala: Niczego nie żałuję!

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *