1

Stare, klasyczne animacje miały w sobie coś bez dwóch zdań magicznego. W podobny klimat, szczególnie pod względem oprawy graficznej i stylu artystycznego, celuje produkcja studia Little Sewing Machine zatytułowana Bye Sweet Carole. Pytanie tylko, czy to wystarczy, by uznać ją za produkcję udaną?

Moje oczy cierpią!

Raz na jakiś czas lubię wrócić do animacji sprzed lat. Wiele z nich to historie nie tylko piękne, ale też przedstawione w wyjątkowo urokliwy sposób. Bye Sweet Carole próbuje podążać tą samą ścieżką, lecz niestety nie do końca jej się to udaje. Doceniam cudowny styl artystyczny i ogrom pracy, jaki artyści włożyli w jego stworzenie, ale prawda jest taka, że momentami po prostu nie da się na to patrzeć. Dawno żadna gra nie sprawiła, by bolały mnie oczy do tego stopnia, że musiałem robić regularne przerwy, by odetchnąć.

Skąd taki efekt? Myślę, że z kilku powodów. Pierwszy i najbardziej oczywisty to dziwna poświata oraz rozmycie kolorów na konturach postaci i obiektów. Po bliższym przyjrzeniu się przypomina to efekt dwóch nakładających się filtrów — czerwonego i niebieskiego, jakby ktoś próbował na siłę uzyskać wrażenie obrazu pod tanie okulary 3D. Drugim powodem jest fatalna jakość i rozdzielczość tekstur. Gra wygląda na rozmazaną i rozpikselizowaną, jakby całość została narysowana w bardzo niskiej rozdzielczości, a następnie została rozciągnięta na współczesne monitory. Widać to szczególnie w momentach, gdy kamera przybliża scenę. Wtedy wszystkie niedoskonałości widać jak na dłoni.

Przynajmniej na pochwałę zasługuje optymalizacja. W rozdzielczości 4K, przy domyślnych ustawieniach (bo poza zmianą rozdzielczości nie ma tu właściwie żadnych opcji – co zresztą można zrozumieć, biorąc pod uwagę specyficzny kierunek artystyczny), gra utrzymywała wyjątkowo wysoki klatkarz. Nie napotkałem też żadnych problemów ze stabilnością czy działaniem samej produkcji. Pod tym względem jest naprawdę dobrze.

Bajeczna nuda

Bye Sweet Carole to klasyczna platformówka 2D podzielona na dziesięć rozdziałów. Każdy z nich przenosi nas do jednej lub kilku lokacji, zazwyczaj niewielkich, w których czekają różnorodne zagadki do rozwiązania. Niestety, większość nie należy do najbardziej wymagających ani pomysłowych. Część z nich jest tak prosta, że można je rozwiązać dosłownie w biegu. Na szczęście znajdą się i takie, które wymagają dokładniejszego zbadania otoczenia, odnalezienia odpowiednich przedmiotów i właściwego ich użycia. I to akurat może brzmieć dobrze, ale problem w tym, że wiele z tych zagadek okazuje się kompletnie nieintuicyjnych, często pozbawionych logiki i zmuszających gracza do bezmyślnego klikania wszystkiego po kolei w nadziei, że coś w końcu zadziała. Momentami przypominało mi to stare przygodówki point’n’click z ich słynnymi, groteskowymi rozwiązaniami zagadek, na które nikt o zdrowych zmysłach nie wpadłby ot tak.

W grze znajdziemy również kilka scen akcji. Część z nich to klasyczne quick time eventy, których na szczęście nie ma zbyt wiele. Początkowo obawiałem się, że będą nadużywane, jednak umieszczono je z wyczuciem. Jedyny zarzut, choć to już kwestia subiektywna, to ich prostota. Można je robić z zamkniętymi oczami.

Gorzej wypada system walki, który pojawia się może dwa, góra trzy razy w całej grze. Oczywiście nie oczekiwałem, że ktoś zaprojektuje tu drugiego Silksonga tylko po to, by urozmaicić kilka potyczek, ale liczyłem przynajmniej na coś solidnego. W rzeczywistości wygląda to tak, że wystarczy stanąć w miejscu i bezmyślnie wciskać przycisk ataku. To dosłownie wszystko. Trudno nie odnieść wrażenia, że lepiej byłoby całkowicie zrezygnować z tych starć lub zastąpić je wspomnianymi wcześniej quick time eventami.

Produkcja próbuje romansować z gatunkiem horroru, ale w praktyce jest nim jedynie z nazwy. Nie ma tu ani cienia grozy, niepokoju czy dreszczyku emocji. Nie dostaniecie gęsiej skórki, nic nie przyprawi was o szybsze bicie serca, a nawet tanich jump scare’ów tu nie uświadczycie. Jeśli więc szukacie prawdziwego horroru, Bye Sweet Carole możecie spokojnie pominąć. Pod tym względem nawet dawno zapomniane Limbo potrafiło być bardziej niepokojące.

Jeśli jednak interesuje was mroczny artyzm, to właśnie tutaj go znajdziecie. Starsi gracze z pewnością pamiętają bajki, które potrafiły przestraszyć bardziej, niż ktokolwiek chciał przyznać. Takie, które zostawiały w dziecięcej głowie ślad na długie lata. I właśnie w ten sposób straszy Bye Sweet Carole. To nie horror pełen krwi czy napięcia, lecz mroczna baśń. Dla dziecka gra może okazać się przerażająca, ale dorosły odbiorca co najwyżej uśmiechnie się pod nosem i pokiwa głową z uznaniem dla artystycznego kunsztu twórców.

W Bye Sweet Carole nie brakuje etapów zręcznościowych oraz sekwencji pościgów. Sam pomysł na te fragmenty był naprawdę dobry, niestety wykonanie już znacznie słabsze. Sterowanie bywa toporne, momentami nieintuicyjne, a co gorsza – mało responsywne. W praktyce oznacza to, że nawet doświadczeni gracze będą musieli powtarzać niektóre segmenty po kilka razy. Na domiar złego, część punktów kontrolnych została rozmieszczona w dość niefortunnych miejscach. Powrót do nich często oznacza konieczność ponownego oglądania tej samej scenki przerywnikowej (choć na szczęście można je pomijać). Dla równowagi warto jednak dodać, że większość punktów zapisu rozmieszczono naprawdę sensownie, więc problem ten nie występuje na każdym etapie.

Z pozytywnych aspektów warto wspomnieć, że w kilku momentach gry możemy sterować dwiema postaciami, z których każda potrafi przybierać dwie odmienne formy. Każda z nich umożliwia wykonywanie innych czynności lub dostanie się do wcześniej niedostępnych miejsc. Niewątpliwie urozmaica to grę i dodaje jej pewnej świeżości. Niestety, po ich odblokowaniu na tym kończą się jakiekolwiek nowości.

Częściowo pochwalić mogę również potwory, które przemierzają kolejne poziomy i rzucają się na nas, gdy tylko nas zauważą. W tych momentach Bye Sweet Carole na chwilę zamienia się w grę skradankową – musimy unikać przeciwników, ukrywać się i jednocześnie eksplorować lokację, rozwiązując zagadki. Niestety, każdy z tych potworów zachowuje się identycznie i szybko uczymy się, że w rzeczywistości są niegroźne niczym małe psiaki co dużo szczekają i łatwo ich uniknąć. Po krótkim czasie stają się jedynie nieprzyjemnym i zbędnym obowiązkiem, zamiast źródłem napięcia.

Scenariuszowy chaos

Najgorsze jednak zostawiłem na sam koniec – Scenariusz.

Fabuła Bye Sweet Carole to jeden wielki chaos i bajzel. Gra sprawia wrażenie, jakby sama nie wiedziała, czym chce być – baśnią, symboliczną opowieścią o traumie, czy może polityczno-światopoglądowym manifestem, który próbuje przedstawiać świat w skrajnych barwach czerni i bieli. Oczywiście da się to wszystko połączyć i stworzyć historię zarówno poruszającą, jak i głęboką. W historii popkultury nie brakuje dzieł, wręcz licznych dzieł, którym się to udało. Problem w tym, że w przypadku Bye Sweet Carole zabrakło spójności, wyczucia i narracyjnej finezji. Całość została napisana w sposób chaotyczny i momentami sprawia wrażenie pozbawionej kierunku. Nie wiem, jak wyglądała praca nad scenariuszem, ale mam nieodparte wrażenie, że twórcy próbowali przelać na grę zbyt wiele emocji i osobistych przemyśleń, przez co historia straciła klarowność i balans.

Tak, fabuła to niestety kompletny bałagan, który ostatecznie nie radzi sobie z niczym. Struktura historii jest nielogiczna, pełna dziur i czasowego chaosu. Samo to nie byłoby jeszcze problemem — w końcu istnieją świetne, niekonwencjonalne narracje, jak Alan Wake II, Memento, Everything Everywhere All At Once czy tegoroczne Weapons. Problem w tym, że Bye Sweet Carole przypomina raczej chaotyczny sen lub narkotyczny odjazd, w którym nic nie ma sensu i do samego końca go nie zyskuje. Całość sprawia wrażenie, jakby za scenariusz odpowiadało kilku autorów, którzy nie uzgodnili ze sobą żadnych szczegółów. Każdy napisał własny fragment historii, a potem ktoś próbował to wszystko zszyć w jedną całość, tworząc coś w rodzaju patchworku z przypadkowych, zupełnie odmiennych tkanin. Dialogi również nie ratują sytuacji. Brzmią sztucznie i nienaturalnie, przez co trudno wczuć się w emocje bohaterów. Zamiast poruszenia czy napięcia, często pojawia się raczej zażenowanie i niedowierzanie.

Potknięć ciąg dalszy

Przechodząc do kwestii aktorstwa głosowego, jest tu bardzo nierówno. Część aktorów naprawdę się postarała, by wypaść jak najlepiej, ale inni brzmią tak, jakby po prostu czytali swoje kwestie z kartki. W ich głosach brakuje emocji i zaangażowania, przez co trudno uwierzyć w odgrywane postacie. Dodatkowo lip sync praktycznie nie istnieje, a jakość samych nagrań bywa skrajnie różna. Niektóre kwestie brzmią czysto i profesjonalnie, podczas gdy inne sprawiają wrażenie nagranych tanim mikrofonem z supermarketu.

Można by próbować tłumaczyć te niedoskonałości stylizacją na dawne czasy i chęcią zachowania klimatu klasycznych przygodówek sprzed trzydziestu lat, ale to argument, który dziś po prostu nie wystarcza. Da się stworzyć produkcję inspirowaną retro stylistyką, a jednocześnie utrzymaną w wysokiej jakości. Najlepszy przykład? Cuphead z 2017 roku.

Bye Sweet Carole może jeszcze miałoby szansę stać się tytułem kultowym — ale tylko wtedy, gdyby ukazało się jakieś dwadzieścia lat temu. To produkcja archaiczna, źle zaprojektowana, z chaotyczną i niekonsekwentną fabułą, która sama nie wie, w jakim kierunku chce zmierzać. W efekcie całość sprawia wrażenie niestabilnego, pozbawionego sensu bełkotu. Podczas rozgrywki nie czułem nawet znużenia. Po prostu chciałem jak najszybciej dobrnąć do końca. Jedyne elementy, które zasługują na pochwałę, to dobra muzyka, ciekawy pomysł na styl artystyczny (bo wykonanie już zawodzi) oraz wyjątkowo solidna optymalizacja.

Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam).
Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę.

5.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
5.0
Udźwiękowienie
7.0
Gameplay
4.0
Fabuła
2.0
Strona techniczna
9.0
Ocena ogólna
5.0
Zalety
  • Pomysł na styl graficzny

  • Nie taka zła muzyka

  • Bardzo dobra optymalizacja

Wady
  • Oprawa graficzna przyprawia o dosłowny ból oczu

  • Pikseloza ekstremalna

  • Fabuła pozbawiona ładu i składu

  • Nudny, powtarzalny gameplay

  • Problematyczne sterowanie

  • Horrorem jest tylko z nazwy

  • Część zagadek jest mocno nieintuicyjna

O autorze

Bartosz "Lisek Volsgen" Michalik

Redaktor of all trades. Gra we wszystko, co mu się nawinie. Niestety są to zazwyczaj karcianki, symulatory i rogue-like’i. Wielki fan Persony i Undertale. Fanatyk gier fabularnych RPG (m.in. Dungeons & Dragons, Warhammer Fantasy).

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *