Nie bez powodu gry o destrukcji otoczenia cieszą się tak dużą popularnością. Nie chodzi jednak o tytuły pokroju Battlefielda, Rainbow Six: Siege, Fortnite czy The Finals, w których zniszczenia, choć efektowne, pełnią jedynie rolę dodatku. Prawdziwą satysfakcję z demolki oferują produkcje takie jak chociażby Teardown, Noita oraz niesłusznie zapomniane...
Nie bez powodu gry o destrukcji otoczenia cieszą się tak dużą popularnością. Nie chodzi jednak o tytuły pokroju Battlefielda, Rainbow Six: Siege, Fortnite czy The Finals, w których zniszczenia, choć efektowne, pełnią jedynie rolę dodatku. Prawdziwą satysfakcję z demolki oferują produkcje takie jak chociażby Teardown, Noita oraz niesłusznie zapomniane serie Red Faction i Just Cause, które przyciągały graczy właśnie tym aspektem rozgrywki. Deconstruction Simulator, stworzony przez naszych rodaków, opiera się w całości na tym jednym fundamencie. Czy w niszczeniu faktycznie kryje się metoda? Przekonajmy się.
Imperium zniszczenia
Rozgrywkę w Deconstruction Simulator rozpoczynamy od krótkiego wprowadzenia fabularnego i samouczka. Nasz dotychczasowy szef wysyła nas pod niewłaściwy adres, by zburzyć dom, który, jak się okazuje, wcale nie był przeznaczony do rozbiórki. Mimo wątpliwości wykonujemy polecenie, w wyniku czego niszczymy budynek należący do postronnej osoby. Oczywiście to my stajemy się kozłem ofiarnym, a w efekcie zostajemy zwolnieni. Bohater jednak nie zamierza się poddawać. Zakłada własną firmę i postanawia wspiąć się na sam szczyt branży wyburzeniowej, by udowodnić, kto tu naprawdę rządzi. W praktyce jednak fabuła ma znaczenie czysto symboliczne i znika tuż po samouczku. To zresztą dobra decyzja. Historie w tego typu symulatorach są zwyczajnie zbędne. Tym bardziej że wprowadzeniu towarzyszy pełny voice acting, który wypada po prostu fatalnie. Tak sztywnego i pozbawionego emocji dubbingu dawno nie słyszałem. Na szczęście pojawia się on tylko na początku gry i szybko znika. Jeśli jednak komuś brakuje jakiejkolwiek namiastki fabuły, pewnym substytutem mogą być krótkie, kilkuzdaniowe opisy poszczególnych zleceń, które wykonujemy w trakcie rozgrywki.
Niestety już na początku muszę wspomnieć o najpoważniejszej wadzie produkcji, która znacząco wpływa na komfort rozgrywki. Mowa oczywiście o optymalizacji i stanie technicznym gry. Testowałem Deconstruction Simulator na solidnym sprzęcie wyposażonym między innymi w kartę graficzną RTX 5080 oraz procesor Ryzen 7 9800X3D – konfigurację, która bez problemu radzi sobie z najbardziej wymagającymi tytułami AAA w rozdzielczości 4K i wysokich ustawieniach graficznych, utrzymując przy tym stabilny i wysoki klatkarz.
Tymczasem Deconstruction Simulator, produkcja o niewielkiej skali i bardzo małych mapach, miała ogromne problemy z utrzymaniem stabilnych 60 klatek na sekundę. Podczas intensywnej destrukcji liczba klatek potrafiła spaść nawet do 20–30. Włączenie DLSS (niestety bez obsługi generatora klatek) poprawia sytuację jedynie nieznacznie – średnio o około 10-20 klatek.
Trudno mi przyjąć argument, że gra jest tak zasobożerna, ponieważ każdy element otoczenia składa się z wielu drobnych części widocznych po zniszczeniu. Na rynku znajdziemy większe i zdecydowanie ładniejsze tytuły oferujące równie, a często nawet bardziej zaawansowaną fizykę destrukcji, które działają znacznie płynniej. Dopóki twórcy nie pochylą się nad tym problemem, wielu graczy może mieć poważne trudności z płynną i komfortową rozgrywką. A szkoda byłoby zniechęcać się do tej produkcji z tak błahego powodu, ponieważ… wciąga jak diabli!
I came in like a wrecking ball
Po ukończeniu samouczka, który w przystępny i klarowny sposób tłumaczy podstawy rozgrywki, otrzymujemy możliwość wyboru trybu gry. Do dyspozycji mamy tryb standardowy oraz relaksacyjny, a różnice między nimi sprowadzają się głównie do tego, czy chcemy skupić się na czystej, niczym nieskrępowanej demolce, czy też dodać do tego elementy zarządzania finansami i pilnowania terminów zleceń. Jeśli samouczek czegoś nie wyjaśnia, nie ma powodu do obaw. Zasady rozgrywki są na tyle proste, że z łatwością zrozumie je nawet dziecko. Całość jest wyjątkowo intuicyjna i szybko pozwala wpaść w rytm niszczenia.
Zlecenia, które możemy przyjmować, bywają różne, ale zazwyczaj sprowadzają się do kilku powtarzalnych zadań. Najczęściej polegają na rozmontowaniu konkretnych mebli i przetransportowaniu ich do wynajętego przez klienta pojazdu, czasem zaś możemy wziąć je dla siebie. Często musimy też wyburzać wskazane ściany, a niekiedy całe budynki. W przypadkach rozbiórki budynków nic nie stoi na przeszkodzie, by zagarnąć dla siebie meble i elementy konstrukcyjne, takie jak okna, drzwi, cegły czy deski. Wszystko to przydaje się później, o czym napiszę dalej.
Do samej destrukcji można podchodzić na kilka sposobów. Najszybszym i najskuteczniejszym jest niewątpliwie wynajęcie dźwigu z kulą wyburzeniową. Obsługa jest prosta, szybka i bezbolesna. W niecałą minutę można zmieść z powierzchni ziemi cały budynek. Problem w tym, że wynajem na pojedyncze zlecenie jest bardzo kosztowny, a kula niszczy wszystko na swojej drodze, więc jeśli w środku były przedmioty, które chcieliśmy przywłaszczyć, a nie zabraliśmy ich wcześniej, to cóż, nie mamy już czego zbierać.
Na ogół i tak biegamy z zaufanym młotem, waląc we wszystko i obserwując, jak świat się sypie. Szkoda jednak, że zabrakło w grze systemu ulepszania tego narzędzia. Młot nie pozwala na totalną rozwałkę jednym ciosem. Za każdym razem trzeba kilka razy uderzyć w tę samą pojedynczą ścianę nim obróci się wniwecz, co z czasem przekłada się to na monotonię i nużącą powtarzalność rozgrywki.
Zawsze możemy też podejść do rozbiórki w sposób najbardziej precyzyjny, choć najbardziej czasochłonny. Możemy każdy pojedynczy element rozebrać ręcznie. Choć może to trwać wyjątkowo długo, wynagradza nas obfitością odzyskanych materiałów, które możemy zabrać z powrotem do firmy i wykorzystać później.
Ale po co właściwie zbierać te wszystkie materiały i meble? Odpowiedź jest prosta: dla większego zysku. Oprócz realizowania klasycznych zleceń rozbiórkowych możemy podejmować się również zamówień. Polegają one na tym, że ktoś potrzebuje konkretnego przedmiotu lub zestawu przedmiotów, a jeśli mamy je w magazynie, możemy zapakować je do jednego z kilku kurierskich aut i sprzedać. To fajny sposób na dodatkowy zarobek, aczkolwiek brakuje mi tu czegoś pokroju sklepu internetowego, w którym moglibyśmy samodzielnie wystawiać przedmioty na sprzedaż, ustalać ich ceny i kontrolować cały proces. Niektóre rzeczy potrafią zalegać w magazynie naprawdę długo, zanim znajdzie się na nie kupiec, o ile w ogóle się znajdzie. Zamówienia są więc przyjemnym urozmaiceniem, ale wciąż widać tu spory niewykorzystany potencjał.
Zarobione na zleceniach i zamówieniach pieniądze możemy inwestować w rozwój naszego biznesu oraz ulepszanie narzędzi. W przypadku tych drugich wpływa to jedynie na szybkość i skuteczność ich działania. Znacznie ciekawiej robi się jednak przy rozbudowie firmy. Możemy kupować dodatkowe półki i miejsca składowania na odzyskane materiały oraz meble, choć nie ma to większego sensu, jeśli wcześniej nie powiększymy powierzchni magazynu. Warto też zainwestować w większe pojazdy, które pozwolą przewozić jednorazowo więcej towaru z placu rozbiórki do naszej siedziby.
Nie można też zapomnieć o najważniejszym, czyli o pozwoleniach. To one dają nam dostęp do coraz większych i bardziej okazałych posiadłości do rozbiórki. Zanim jednak będziemy mogli zdobyć konkretne pozwolenie, musimy udowodnić, że sobie poradzimy, wykonując wymaganą liczbę wcześniejszych zleceń. Dopiero wtedy odblokowujemy dostęp do bardziej ambitnych i dochodowych prac.
Jest dobrze, ale…
Deconstruction Simulator to gra, która potrafi wciągnąć bez reszty. Niektóre zlecenia zajmują nawet ponad godzinę, a mimo to trudno się od nich oderwać. Niszczenie budynków lub ich skrupulatne rozbieranie daje ogromną satysfakcję i zwyczajnie sprawia frajdę. Niestety, do ideału sporo tu brakuje, i to nie tylko z powodu fatalnej optymalizacji, o której wspominałem na początku.
Stan techniczny tej produkcji pozostawia sporo do życzenia. Elementy krajobrazu i otoczenia potrafią doczytywać się na naszych oczach. Fizykę co prawda tu znajdziemy, ale jest ona dość… wybuchowa. Po zniszczeniu czegokolwiek resztki nie spadają naturalnie zgodnie z prawami grawitacji, lecz rozlatują się w losowych kierunkach, często daleko poza miejsce wyburzenia. W efekcie musimy biegać po całej mapie i zbierać je ręcznie, co z czasem zaczyna irytować. Dodatkowo niektóre elementy konstrukcji potrafią pozostać nienaruszone mimo tego, że cała reszta budynku runęła. Wystarczy rzut oka, by zobaczyć ściany lub drzwi wiszące w powietrzu. I myślę, że to nie był zamierzony zamysł twórców.
W grze nie uświadczymy jakiejkolwiek muzyki czy choćby prostego ambientu w tle i na dłuższą metę taka cisza potrafi doprowadzić do szaleństwa. Pod względem oprawy graficznej Deconstruction Simulator prezentuje się całkiem przyzwoicie, czego zasługę możemy niewątpliwie przypisać silnikowi Unreal Engine. Nie dorównuje jednak innym produkcjom opartym na tej technologii. Mimo to, jak na grę symulacyjną, wygląda naprawdę solidnie i potrafi momentami cieszyć oko.
Po pewnym jednak czasie gra potrafi nużyć swoją powtarzalnością i koniecznością wykonywania tych samych czynności. Choć sam gameplay jest przyjemny i daje sporo satysfakcji, to na dłuższą metę nie jest w stanie uciec od monotonii. To nie jest produkcja na wielogodzinne sesje, lecz raczej tytuł, do którego warto zaglądać od czasu do czasu – zrobić jedno zlecenie, odłożyć i wrócić po kilku dniach. Drażnić może też opieszałość naszego bohatera. Porusza się on ospale, a przy przenoszeniu większych przedmiotów tempo spada do prędkości ślimaka. Choć z czasem można się do tego przyzwyczaić, niektórym graczom ten element może skutecznie działać na nerwy.
Koniec końców spędziłem przy Deconstruction Simulator ponad 20 godzin i nie żałuję ani minuty. Choć można narzekać na optymalizację, błędy techniczne i pewną powtarzalność rozgrywki, trudno zaprzeczyć, że gra po prostu sprawia frajdę. Potencjał na poprawki z pewnością istnieje i mam nadzieję, że twórcy nie porzucą swojego dzieła, tylko wezmą się za naprawienie tego, co nie działa tak, jak powinno. To produkcja przyjemna i satysfakcjonująca, a cena 55 złotych na Steam wydaje się w pełni uczciwa i adekwatna do oferowanej zawartości.
Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam). Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę.
7.0
Ocena autora
Podsumowanie
Grafika
7.0
Udźwiękowienie
3.0
Gameplay
8.5
Zawartość
8.5
Strona techniczna
6.5
Ocena ogólna
7.0
Zalety
Destrukcja bawi i przynosi satysfakcję
Wciąga jak diabli
Choć widać pewien recykling poziomów, jest spora różnorodność w zawartości
Redaktor of all trades. Gra we wszystko, co mu się nawinie. Niestety są to zazwyczaj karcianki, symulatory i rogue-like’i. Wielki fan Persony i Undertale. Fanatyk gier fabularnych RPG (m.in. Dungeons & Dragons, Warhammer Fantasy).