0

Rip and tear, until it is done.

DOOM Eternal to bezapelacyjnie jedna z moich ulubionych gier, którą jednocześnie osobiście uważam za najlepszego FPS’a w historii. Nie jestem w stanie zliczyć jak wiele razy przeszedłem tę produkcję, w tym parę razy na najwyższym możliwym poziomie trudności, oraz nie jestem w stanie policzyć, ile razy wracałem do każdej walk z bossami. Tak, ta gra to arcydzieło i od jego ukończenia nie mogłem się doczekać następnej odsłony, która przyszła o wiele szybciej niż się spodziewałem. Jednak, gdy zobaczyłem pierwszą zapowiedź DOOM: The Dark Ages podupadłem na duchu, a moje oczekiwania poszybowały na samo dno. Bo jak to DOOM, w którym nie jesteśmy zwinną i szybką maszyną śmierci a powolnym czołgiem? Coś tutaj jest mocno nie tak. Przecież to nie może zadziałać, prawda? Moi drodzy! Z niemałą radością informuję was, że się myliłem! Oj, jak bardzo się myliłem.

Kapitan Doom

Pomimo kilku zmian to wciąż ten sam DOOM, które pokochaliśmy. Mamy kilka pukawek do wyboru, nasze zdrowie i pancerz regenerujemy poprzez znajdywane i wypadające z wrogów “apteczki”, chodzimy z jednej areny do kolejnej zabijając hordy demonów, a to wszystko w akompaniamencie ostrego metalu. I wierzcie mi, że pomimo faktycznego bycia chodzącym czołgiem, gra wcale nie jest taka powolna, jak mogłoby się wydawać. Gra co prawda nie posiada tak świetnych rozwiązań, jak chociażby podwójne skoki, zrywy czy hak z łańcuchem przymocowany do supestrzelby, a mimo to Doom Slayer jest bardzo mobilny. Porusza się bardzo szybko, a gdy biega potrafi bardzo wysoko i daleko skakać. Paradoksalnie pomimo bycia chodzącym czołgiem The Dark Ages jest jednym z najbardziej dynamicznych DOOM’ów w historii marki.

A wierzcie mi, że w tej grze musimy być cały czas w ruchu, żeby przeżyć. Nawet na niższych poziomach trudności powolne i bezpieczne chodzenie i ostrożne strzelanie to pewna droga w zaświaty. Jednak, jak ktoś będzie grał zgodnie ze sztuką, DOOM: The Dark Ages okaże się grą wręcz banalną. Tutaj bycie w ruchu to wszystko. Trzeba nieustannie biegać i skakać, bo wystarczy, że przystaniemy na moment, a zostaniemy zmasakrowani przez hordy piekielnych pomiotów. I słowo “hordy” jest tutaj użyte nie bez przyczyny. Bo choć nie możemy mówić tu o setkach uderzających na nas wrogów jak to było w zeszłorocznym Warhammer 40,000: Space Marine 2, tak tutaj potrafimy na raz walczyć z kilkudziesięcioma wrogami na raz, jeśli nie więcej. Momentami dzieje się na ekranie wiele, aż nazbyt wiele. Trafiamy w centrum huraganu, gdy huraganem jesteśmy my. Jesteśmy częścią wielkiego, dynamicznego chaosu. To zdecydowanie nie jest gra dla osób, które nie są w stanie sobie poradzić i orientować się na czas w ferworze szalonej walki, w której jesteśmy atakowani z każdej strony na raz.

Dobrze, ale jak mamy przeżyć bez podwójnych skoków i zrywów, nawet jeśli Slayer jest bardzo szybki? I tutaj wchodzi zamiennik za te mechaniki, a także za znane również z Eternala granatów oraz naramiennej wieżyczki. Mowa o tarczy z ostrzami piły mechanicznej. Prawdziwy twardziel nie ucieka przed atakami. Prawdziwy twardziel przyjmuje je na klatę. A konkretnie na tarcze, która nie tylko potrafi zablokować nadchodzące ataki, ale również je sparować i odrzucić do nadawcy. I jest to praktycznie najważniejsza mechanika w całej grze. Kontrowanie ciosów to coś, co będziemy robić nagminnie, nie tylko jeśli chcemy przeżyć, ale jeśli chcemy być skuteczni i widowiskowi na polu walki. Dodatkowo możemy rzucać tarczą niczym Kapitan Ameryka, co większość słabszych przeciwników zmasakruje na miejscu, a w silniejszych wbije się i unieruchomi na chwilę, sprawiając, że łatwiej będzie się do nich zbliżyć i ich wykończyć.

DOOM: The Dark Ages to gra, w której, jasne, musimy być szybcy i zabójczy, ale jeśli jednocześnie nie będziemy myśleć i dostosowywać się w ekspresowym tempie do sytuacji, to również skończymy marnie. Nie możemy ot tak biegać i strzelać do wszystkiego co się rusza. I choć nie mamy tutaj już słabych punktów wrogów jak w Eternalu, tak wrogowie często posiadają różnego rodzaju zbroje, tarcze i właściwości. Do każdego wroga musimy podchodzić indywidualnie, a biorąc pod uwagę, jak wielu ich potrafi być w jednej chwili, żonglowanie bronią dosłownie w locie staje się obowiązkowe. I tutaj muszę zauważyć dla reszty wyjadaczy, że jest problem z tak zwanym quick swapem, czyli bardzo szybką zmianą broni. Przez całą grę, choć próbowałem, nie byłem w stanie użyć tej sztuczki. Nie mówię, że definitywnie nie da się tego zrobić, ale obawiam się, że trzeba odkryć sposób, jak to robić i od nowa się tego nauczyć.

Zostając na moment przy temacie narzędzi mordu jest ich całkiem sporo. Część z nich wraca z poprzednich odsłon, jak chociażby legendarna superstrzelba. Inne to tylko z pozoru nowe bronie, które po prostu wyglądają inaczej, ale działanie mają takie same jak znany z poprzednich odsłon oręż. Żeby jednak nie było, są też zupełnie nowe pukawki, o nowym działaniu, jak na przykład wyrzutnia kuli na łańcuchu. Niestety zmartwić muszę wielu fanów, ale w The Dark Ages nie ma legendarnego BFG! Herezja? Tak, ale z drugiej strony twórcy przygotowali dla nas dość ciekawy zamiennik.

Każdą pukawkę, broń do walki wręcz (np. kiścień), a także tarczę możemy ulepszać w specjalnych kapliczkach za złoto oraz dwa inne zdobywane surowce. Ulepszenia, jakie wykupujemy to nie tylko proste zwiększenie obrażeń. Wiele z nich nie tylko ma wpływ na to, jak strzela i działa dany gnat, ale i potrafi dodać nowe mechanikę, które dodają jeszcze więcej zamieszania do i tak chaotycznych starć, a także zmuszają nas do tworzenia i robienia najwymyślniejszych morderczych kombinacji.

Poruszyć chciałbym też kwestię tak zwanych Glory Killi, czy też Zabójstw Chwały, jak kto woli. Ta mechanika zawitała już w DOOM’ie z 2016 roku, ale i miała swoją kontynuację w Eternalu. Są to widowiskowe egzekucję, które wykonywaliśmy na wrogich maszkarach. Po mocnym zranieniu wroga i jego ogłuszeniu potrafiliśmy w bardzo brutalny sposób go dobić. Może to źle o mnie świadczy, ale uwielbiałem oglądać tego rodzaju animacje. Niestety, ale Glory Kille zostały prawie całkowicie usunięte z The Dark Ages. Teraz jeśli mocno zranimy wroga i go ogłuszymy, możemy co najwyżej machnąć pięścią, a ten umrze. Każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony, naprawdę szkoda tej mechaniki. Dodawała moim zdaniem sporo klimatu i poczucia byciem bezlitosną i brutalną chodzącą zagładą. Z drugiej strony, potrafiły one nieco spowolnić akcję. Nie wiem, czy najlepszym sposobem na wyjście z tego impasu byłoby oddaniem graczom decyzji na samym początku gry czy chcą mieć włączone Glory Kille, czy też nie. Niemniej, to też nie tak, że takowych zabójstw nie ma wcale. Otóż one wracają, ale tylko w przypadku wyjątkowo silnych przeciwników, którzy mają swój pasek zdrowia. I nie, nie są to bossowie. Dla nich będę miał poświęcony cały osobny akapit.

DOOMzord

Pod względem bossów, The Dark Ages idzie tropem zapoczątkowanym przez poprzednie odsłony. Przez większość czasu, jeśli mamy styczność z wrogiem posiadającym pasek życia, to najpewniej jest to nasze pierwsze spotkanie z danym typem wroga, którego w dalszej części gry będziemy spotykać nagminnie, albo specjalny, lepiej opancerzony wariant znanego już przeciwnika. A co z bossami z prawdziwego zdarzenia? Przez większość gry byłem pod tym względem mocno rozczarowany, bo nie spotkałem ani jednego. To na szczęście zmieniło się w ostatnich rozdziałach gry, gdzie dosłownie byliśmy zarzucani jeden boss fight za drugim. Powiem nawet więcej, zostały one świetnie wykonane i widzę potencjał na to, żeby specjalnie do nich wracać w przyszłości. Ale to już na nieco wyższym poziomie trudności, bo na normalnym bossowie nie są żadnym wyzwaniem. Szkoda tylko, że twórcy nie postanowili umieścić bossów co kilka misji, zamiast zostawiać wszystko na ostatnią chwilę. Myślę, że na pewno zyskałaby na tym różnorodność.

Pochwalić też muszę poziomy, które będziemy przemierzać. Wizualnie prezentują się one wyśmienicie. Pełne są szczegółów. Widać, że zostały bardzo dobrze przemyślane, a twórcy mają nie tylko duży szacunek do swojego dziecka, ale mają też pomysł na to jak powinno wyglądać. Każda lokacja wygląda wprost przecudnie i nie są one takie monotematyczne. Są bardzo różnorodne, a momentami nawet odwiedzimy miejsca, których nie spodziewaliśmy się, że kiedykolwiek zobaczymy w tej marce i że tego potrzebowaliśmy. Wystarczy powiedzieć, że developerzy postanowili zainspirować się co nieco mitologią wykreowaną przez H.P. Lovecrafta. Dodatkowo, jako, że mamy do czynienia z prequelem, zdarzy nam się odwiedzić lokacje, które znaliśmy czy raczej widzieliśmy w tle w poprzednich odsłonach, jednak za ich dobrych, nie zrujnowanych dni. Absolutnie nie są to kopie poziomów tego, co już znaliśmy! Po prostu mają kilka wspólnych punktów widokowych, które pozwolą nam poczuć się jak Leonardo DiCaprio z pewnego legendarnego mema z filmu Pewnego razu… w Hollywood.

Tym co mnie najbardziej zaskoczyło jest konstrukcja map od strony technicznej. Rzecz jasna mamy misje, w których jak poprzednio przemierzamy liniowe, korytarzowe poziomy pełne aren oraz etapów zręcznościowych, oraz z porozsiewanymi sekretnymi pomieszczeniami. To, jak i samo działanie minimapy kompletnie nie uległo zmianie. Zaskoczył mnie natomiast fakt, że duża część map jest całkowicie otwartych. Dostajemy pokaźną przestrzeń, którą możemy przemierzać jak tylko chcemy, idąc wprost do celu, albo wybierając drogę krajobrazową, wykonując cele poboczne lub liżąc każdą ścianę w poszukiwaniu mrowia sekretów, z czego większość ciężko tak nazwać, bo można je znaleźć już na pierwszy rzut oka. Warto wspomnieć też o destrukcji otoczenia. Oczywiście nie występuje ona na takim poziomie, jak to jest chociażby w serii Battlefield czy The Finals, ale natkniemy się na dziesiątki, jeśli nie setki różnego rodzaju przedmiotów jak beczki, skrzynie, wiaty, wózki, etc., które ulegają kompletnemu zniszczeniu, również pod naszymi opancerzonymi buciorami. Niby nic, a wierzcie mi, że cieszy. Drobnym mankamentem produkcji jest kwestia recyklingu niektórych miejsc. Nie jest on nagminny, jednak jest on momentami zauważalny.

DOOM: The Dark Ages to nie tylko bieganie, skakanie i strzelanie. Na przestrzeni całej gry zostaniemy kilkukrotnie wsadzeni do cielska wielkiego mecha Atlasa, a także posadzeni na grzbiecie zmodyfikowanego cyberwszczepami smokami. I jedno, i drugie pozwala nam szerzyć niczym nieskrępowaną masakrę i chaos. To bardzo przyjemna odskocznia, jednak podana w przemyślanych wyważonych dawkach, ponieważ nie oferuje na tyle rewolucyjnego gameplay’u, żebyśmy chcieli korzystać z nich przez cały czas. Na dłuższą metę potrafiłyby porządnie znudzić. Na szczęście twórcy wszystko sobie dobrze przemyśleli oferując tego rodzaju zabawę przez odpowiednią ilość czasu.

Heavy Metal as f*

DOOM: The Dark Ages to prequel do dwóch znanych i uwielbianych przez graczy odsłon: DOOM (2016), a także DOOM Eternal. W trzeciej już odsłonie tej współczesnej serii, poznajemy przeszłość Doom Slayera, który jako zniewolona superbroń bogów przynosi zagładę wszędzie tam, gdzie jest wysyłana. Poznamy nie tylko przeszłość Slayera oraz skąd wziął się jego nieskończony gniew i nienawiść, ale i weźmiemy udział w mrocznej wojnie przeciw armii demonów prowadzonej przez ambitnego księcia piekieł.

Mimo, że historia dzieje się wiele lat przed tym co znaliśmy z dwóch pierwszych odsłon serii, nie znaczy, że Slayer jest jakimś nieopierzonym marines. Co to to nie! Od samego początku jesteśmy znani jako najpotężniejsza broń niebios, wysyłana wszędzie tam, gdzie sytuacja jest uważana za straconą. Jesteśmy niepowstrzymaną siłą, której każdy krok czy skok jest niczym uderzenie pioruna – dosłownie. Slayera boi się każdy, nie tylko demony, ale i nawet sojusznicy. Na nasz widok zawsze reagują w odpowiedni bojaźliwy sposób, wypowiadając kwestię, które jasno mówią, żeby nas nie denerwować i nie wchodzić nam w drogę. Z tymi kwestiami też mam mały problem. Jest ich mało. Oznacza to, że bardzo często słyszymy te same odzywki, co może nie tyle jest męczące, ale jest z pewnością zauważalne.

Bez dwóch zdań DOOM: The Dark Ages to jedna z najbardziej filmowych i wypełnionych scenkami przerywnikami gra z serii. Jest tu o wiele większy nacisk na fabułę niż w poprzednich odsłonach. Jednak sama historia jest co najwyżej poprawna, bez nie wiadomo jak wciągającej fabuły pełnej zaskoczeń. Historia wciąż jest tłem pod niesamowity i wciągający jak bagno bez dna gameplay. Chociaż muszę tu pochwalić design wszystkich występujących postaci, w szczególności tych pochodzenia diabelskiego i innych nie-ludzi. Może pod względem charakteru czy historii nie zapadną oni w pamięć, ale wizualnie na pewno.

Nie mogę też nie wspomnieć, że DOOM: The Dark Ages posiada pełen polski dubbing. Niestety nie można tego zmienić w ustawieniach gry. Jedyna opcja to zabawa z ustawieniami językowymi platformy, na której gramy – w moim przypadku Steama. Z początku, gdy zdałem sobie sprawę z tego, planowałem od razu wyłączyć grę i spróbować zmienić wersję językową. Jednak z jakiegoś powodu postanowiłem wysłuchać, co nasi aktorzy głosowi mają do powiedzenia. I muszę przyznać, że naprawdę stanęli na wysokości zadania. Polskich głosów słucha się bardzo przyjemnie, nie wytrącają z immersji, a co najważniejsze są klimatyczne. Niemniej nie jest to najlepszy polski dubbing w grach z jakim miałem styczność i coś podpowiada mi, że angielska wersja językowa może wypadać lepiej. Ale o tym dopiero przekonam się przy drugim podejściu do gry.

Slayer doskonały

Jeśli poczujecie się kiedykolwiek bezużyteczni pomyślcie, że DOOM: The Dark Ages wspiera DLSS 4 Multi Frame Generation, czyli innymi słowy generator dodatkowych klatek. Otóż optymalizacja w tej grze to coś niesamowitego, po czym podnosiłem szczękę z ziemi. Graficznie gra wygląda rewelacyjnie, na ekranie nierzadko dzieje się chaos nie do ogarnięcia, często na sporych otwartych mapach, a mimo to w żadnym momencie nie złapała zadyszki. W 1080p na najwyższych możliwych ustawieniach graficznych jakich tylko się da, gra utrzymywała stale 144 klatek na sekundę i nawet nie myślała o spadkach. Ktoś teraz zapyta: “Hola, hola! Tylko 144 klatek?”. No tak, na chwilę obecną twórcy pozwalają wybrać jedną z kilku predefiniowanych opcji docelowego klatkarzu, gdzie 144 fps to wartość najwyższa. Jednak czy naprawdę potrzeba więcej? Cóż, to temat na osobną i zapewne rozległą dyskusję.

Czy więc możemy możemy nazwać DOOM: The Dark Ages grą idealnie dopracowaną od strony od technicznej? Naprawdę chciałbym, żeby tak było. Niestety, gra posiada drobny bug, który niestety powtarzał się praktycznie co dwie, trzy misje, przez co nie mogę nazwać tego tytułu w pełni idealnym. Otóż w trakcie rozgrywki muzyka lubi się po prostu wyłączyć. Oznacza to, że jesteśmy zmuszeni do grania bez żadnego podkładu. Na szczęście można też naprawić ten błąd, wychodząc do menu i wczytując grę ponownie. Niestety jest to okupione powrotem do wcześniejszego punktu kontrolnego. Pół żartem, pół serio, ale jako pełną ciekawostką, chciałbym wspomnieć o innym problemie. Mowa tutaj o tym, że przy otrzymywaniu obrażeń Doom Slayer wydaje dźwięki. Zupełnie jakby odczuwał ból! Na szczęście ktoś z developerów w porę się zorientował i w ustawieniach gry dał opcję wyłączenia tego niekanonicznego kłopotu.

To doskonały moment, by porozmawiać nieco o ścieżce muzycznej nowego DOOM’a. Zapewne nie tylko ja pokochałem utwory, które stworzył utalentowany kompozytor Mick Gordon, a później Andrew Hulshult i David Levy, którzy od DLC The Ancient Gods przejęli po nim pałeczkę. Soundtrack obu gier cały czas bezustannie gości na moich playlistach i nawet lata po premierze uwielbiam do nich wracać. Są to cudowne metalowo-elektroniczne utwory pełne charakteru i takiej nieopanowanej agresji i gniewu. Z gigantycznym więc bólem serca muszę poinformować, że muzyka w The Dark Ages to jedno wielkie rozczarowanie. Nowy zespół muzyczny, który został wybrany do stworzenia ścieżki dźwiękowej nie podołał wyzwaniu.

Tutaj muszę się jeszcze wtrącić, bo niektórzy mogą mnie opacznie zrozumieć. Rozczarowanie nie zawsze równa się temu, że coś jest złe. A tego nie mogę powiedzieć o The Dark Ages. Muzyka w najnowszej odsłonie nie jest tragiczna, słucha się jej bardzo przyjemnie. Ostre brzmienia, które nieustannie dobywają się z naszych słuchawek skutecznie podnoszą adrenalinę i bicie serca. Idealnie wkomponowują się w dynamiczne, mordercze starcia. Więc skoro tak jest, to dlaczego mówię, że muzyka nowego DOOM’a jest wielkim rozczarowaniem? Cóż, niestety, ale nie ma ona kompletnie pomysłu na siebie. Pozbawiona jest jakiegokolwiek charakteru i duszy. Ta muzyka po prostu jest i tyle. To nic więcej jak tło, żeby nie było cicho. Praktycznie nie ma tu utworu, który mógłby się wyróżnić. Po grubo ponad 15 godzinach rozgrywki nie jestem w stanie przywołać żadnej piosenki – poza jedną przygrywającą w trakcie którejś z finalnych misji, – która jakkolwiek wybiłaby się ponad szereg i sprawiłaby, że chciałoby się ją słuchać do znudzenia. A tak właśnie było z dwoma poprzednimi odsłonami tej piekielnej marki. Przez to wszystko nie mogę odsunąć od siebie wrażenia, że przez całą grę słuchałem tylko jednego i tego samego, niczym się nie wyróżniającego utworu. Niestety, ale z przykrością muszę stwierdzić, że The Dark Ages to najgorsza pod względem muzycznym odsłona serii.

DOOM: The Dark Ages jak na ironię, choć nie wybija się ścieżką dźwiękową, to jedna z najbardziej “metalowych” gier w jakie grałem od dawna. Praktycznie każde ujęcie można by wrzucić na okładkę jakiejś płyty. Bo powiedzcie mi, czy jest coś bardziej metalowego niż latanie na smoku-cyborgu z dopalaczami, ściganie statków kosmicznych demonów z piekielnych odmętów, gdy my jako średniowieczne wcielenia zagłady strzelamy z wieżyczek zamontowanych na plecach przerażającego gada? To gra jedyna w swoim rodzaju, z fenomenalnym klimatem i wspaniałą atmosferą i poczuciem, że to nie my jesteśmy w zagrożeniu, a wszyscy inni. The Dark Ages to jedna z najbardziej dopakowanych akcją i testosteronem gier tego roku.

Jako zaślepiony fanatyk DOOM Eternal muszę stwierdzić, że pomimo pierwszych zwiastunów i zapowiedzi, The Dark Ages to gra fenomenalna, którą przeszedłem w ponad 15 godzin jednym ciągiem z krótką przerwą na toaletę oraz jedzenie. Ani na moment nie myślałem, żeby odstawić tę produkcję na kiedy indziej. Nie mogłem się od niej oderwać i wiem, że wrócę do niej jeszcze nieraz, ale tym razem już na nieco wyższych poziomach trudności. Choć uwielbiam Eternala i jeszcze przez bardzo długi czas pozostanie w moim sercu na pierwszym miejscu, tak nie mogę uciekać od faktu, że jego nowy, młodszy braciszek depcze mu po piętach. Gdyby nie fakt, że muzyka jest sporym rozczarowaniem, a twórcy zdecydowali się zrobić kilka kroków w tył, by z rozpędu zrobić ich jeszcze więcej do przodu, nie tylko The Dark Ages pobiłoby swojego poprzednika, ale i całkowicie go zdeklasowało. Z jednej strony rozumiem, że twórcy nie chcieli nas przytłaczać oraz chcieli zrobić więcej miejsca dla nowych mechanik, ale z drugiej nie widzę żadnych przeciwskazań, by współgrały one ze starymi takimi jak hak z łańcuchem czy zrywy. Niemniej, The Dark Ages to na chwilę obecną najlepsza strzelanka pierwszoosobowa tego roku i coś czuję, że mało który tytuł będzie mógł mu zagrozić w zdobyciu zasłużonej statuetki. To gra fenomenalna, którą polecam każdemu miłośnikowi dynamicznych FPS’ów. Nie będziecie zawiedzeni.

Od siebie liczę jedynie na to, że przy okazji następnej odsłony, twórcy postanowią znaleźć złoty środek, który połączy najlepsze elementy wszystkich DOOM’ów, serwując nam strzelankę absolutną.

Recenzja oparta o wersję gry na PC (Steam).
Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę Bethesda.

9.0

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
9.0
Udźwiękowienie
7.5
Gameplay
10.0
Fabuła
7.0
Strona techniczna
9.5
Ocena ogólna
9.0
Zalety
  • Optymalizacja doskonała

  • Ekstremalnie dynamiczny gameplay, od którego nie można się oderwać

  • Możliwość latania na smoku i kierowania mechem

  • Wspaniale wyglądające, szczegółowe i dobrze przemyślane poziomy

  • Świetnie zaprojektowani bossowie

  • Najbardziej heavy metalowa gra roku

  • Robi kilka kroków naprzód...

Wady
  • ...Jednocześnie robiąc kilka w tył

  • Rozczarowująca muzyka

  • Błędy z zanikaniem muzyki

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *