0

Atomowa wędrówka przez Anglię Północną jest przyjemna, chociaż trochę brakuje do świetnej przygody.

Gdy pierwszy raz zobaczyłem Atomfall, to był dla mnie całkiem dużym zaskoczeniem, zwłaszcza gdy zauważyłem, kto jest za niego odpowiedzialny. Rebellion w ciągu ostatnich 10 lat rzadko wyskakiwał ze swojej strefy komfortu w formie serii Sniper Elite oraz Zombie Army. Jasne, że pojawiały się małe wyskoki w formie Strange Brigade czy Evil Genius 2, lecz te gry raczej przeszły bez echa, a sam developer skupiał się na swoich pewnych produkcjach. No i w tym momencie, w trakcie Xbox Games Showcase 2024, pojawia się Atomfall, który wygląda zupełnie jak gra, której nigdy bym nie skojarzył z Rebellionem. Od początku, będąc bardzo zaintrygowanym, postanowiłem wkroczyć w świat atomowej Anglii Północnej. Nie była to zła wędrówka, ale mogło być lepiej.

Obudź się, jest problem

Gra rozpoczyna się w momencie, gdy budzimy się w bunkrze, nie pamiętając, kim ani gdzie jesteśmy. Po wyjściu na zewnątrz wita nas widok wspaniałej okolicy Kumbrii – a także elektrownia atomowa spowita mglistą, fioletową poświatą. Zaraz po wyjściu z bunkra zauważamy kultową czerwoną budkę telefoniczną, którą można też zobaczyć na okładce gry. Telefon w budce zaczyna dzwonić po zbliżeniu się, a po odebraniu odezwie się niepokojący i bardzo tajemniczy głos, który mówi nam: „Oberon musi umrzeć”.

Tajemniczy głos będzie nam towarzyszył w kolejnych spotkaniach w czerwonych budkach podczas wędrówki przez Windscale. Wiele elementów w Atomfall to właśnie takie dziwne i mało informujące dla bohatera wskazówki. Niestety, sama narracja w grze jest, moim zdaniem, dosyć nudna i mało angażująca. Sam początek jest dość ciekawy, lecz kiedy dostajemy pełną dowolność, gra traci tempo i – niestety – nie wyróżnia się zbytnio.

Gdy spojrzymy na Atomfall, na pierwszy rzut oka łatwo go skojarzyć z klimatem serii Fallout – i oczywiście sam myślałem podobnie przed premierą. Lecz wszystko zmieniło się z czasem. Główną rzeczą, która wyróżnia Atomfall, jest fakt, że zagrożeniem nie jest tylko promieniowanie i że nie jesteśmy w postapokaliptycznym świecie. Jasne, wokół jest promieniowanie, a nawet trucizna i okazjonalny przewód elektryczny zwisający z sufitu (na który zawsze udaje się nadepnąć), ale największym zagrożeniem jest tutaj infekcja. Złowieszcze, niebiesko-fioletowe chmury i narośla zakorzeniły się wokół strefy kwarantanny, pozornie powodując, że ludzie słyszą głosy… i spotykają niebiesko-fioletowe zombie.

Sam świat również jest sporych rozmiarów. Podzielony na pięć otwartych stref, oddzielonych krótkimi ekranami ładowania, można przejść każdą z nich w zaledwie kilka minut. Może to sugerować, że świat jest klaustrofobiczny lub zbyt mały, ale w sumie tak powinno być – znajdujemy się przecież w strefie kwarantanny w pobliżu elektrowni. Rebellion całkiem dobrze oddaje klimat północnej Anglii, do tego stopnia, że można szukać bardzo zbliżonych lokacji w internecie i zdecydowanie znajdziemy coś podobnego do przedstawionego w grze.

Rozgrywka nie dorównuje klimatowi

Tam, gdzie Atomfall zaczyna dla mnie słabnąć, jest sztuczna inteligencja wrogów i skradanie się. Nie będę owijał w bawełnę – SI wrogów jest po prostu tragiczna. Raz potrafią nas zobaczyć z odległości kilometra, a innym razem można przechodzić obok nich i mają nas totalnie gdzieś. Zabijanie po cichu też nie ma zbytnio sensu. Podchodzimy do przeciwnika od tyłu, aby go pokonać, ale cios kończący jest tak głośny, że nagle cała grupa przeciwników poznaje naszą lokalizację. W tym momencie wszyscy rzucają się na nas i po prostu umieramy.

Gdy atakuje nas większa grupa przeciwników, a my nie dysponujemy bronią palną i odpowiednim zapasem amunicji, po prostu nie mamy żadnych szans na wygraną. Przeciwnicy otaczają nas z każdej strony, zasypując gradem ciosów w twarz. Sama walka wręcz jest dosyć drewniana – hitboxy przeciwników nie są idealne i bardzo łatwo można chybić, mimo że celujemy prosto w twarz przeciwnika. Dużo lepiej sprawdza się broń palna. Sam system strzelania jest dosyć przyjemny, chociaż niestety w grze jest bardzo mało amunicji, więc nie strzelamy tak często, jakbyśmy chcieli.

Inną słabą kwestią jest bardzo ograniczony ekwipunek. Ważne przedmioty – w tym te potrzebne do zadań – zajmują w nim miejsce. Pojedynczy bandaż, który przywraca około jednej trzeciej zdrowia, zajmuje jedno z dwunastu miejsc w ekwipunku i nie stackuje się, przez co same przedmioty lecznicze zawsze zabierają znaczną część dostępnego miejsca. Cała rozgrywka nie jest jednak tak zła i ma też swoje dobre strony. Zdecydowanym plusem jest dobrze zrealizowana eksploracja.

Narracja opiera się na znajdowaniu i podążaniu za wskazówkami – niezależnie od tego, czy pochodzą one z rozmów z NPC, czy też zbierania skrawków papieru i notatek z otoczenia. Mamy mapy każdego obszaru, ale punkty zainteresowania wypełniają się dopiero po ich odkryciu. Często znajdujemy wskazówki, które prowadzą nas do konkretnych współrzędnych na mapie, lub NPC zaznacza miejsce, które możemy śledzić. Możemy także przypadkowo natknąć się na niektóre odkrycia, co daje swobodę w rozwoju fabuły – poza wyborem opcji dialogowych i decyzją, z którą frakcją chcemy się związać.

Eksploracja, mimo że dobra, nie jest idealna. Rebellion zdecydował się nie implementować systemu szybkiej podróży w Atomfall. Początkowo nie stanowi to problemu podczas pierwszego poznawania mapy, lecz im dalej w grze, tym bardziej odczuwa się brak tego systemu.

Graficzne dziwności i optymalizacyjne perełki

Graficznie Atomfall nie wyróżnia się na tle aktualnego rynku gier wideo. Jako że gra odbywa się w obrębie jednej dużej lokacji, niestety nie doświadczymy dużej różnorodności pod względem graficznym. Mapa składa się głównie z gór, wzgórz, lasów i skał.

Gra ma też problemy z anti-aliasingiem, co powoduje dziwne smużenie w tle – szczególnie widoczne na liściach drzew. Rebellion przesadził również z cieniowaniem w Atomfall. W grze dostępne są trzy różne ustawienia cieni i po włączeniu wszystkich jednocześnie można zauważyć dziwne, ciemne poświaty na postaciach. Wynika to z nakładania się różnych elementów cieniowania, co nie prezentuje się najlepiej.

Na PC można to w pewnym stopniu dostosować, ale na konsoli stanowi to problem. Jeśli chodzi o optymalizację, nie mam zastrzeżeń. Gra bez problemu przekracza 200 klatek na sekundę na RTX 5080 i utrzymuje poziom powyżej tej wartości przez większość rozgrywki.

Podsumowanie

Atomfall to całkiem przyjemna produkcja, która nie osiągnie nie wiadomo jakich wyżyn, lecz znajdą się osoby, które będą miały frajdę podczas grania. Nie znajdziecie tutaj niczego wyjątkowego, lecz łączy kilka znanych elementów w dosyć świeżą mieszankę. Jeżeli jesteście fanami brytyjskiego kilmatu i potraficie przymknąć oko na kilka problemów to Atomfall będzie dla was znośną przygodą.

Recenzja oparta o wersję gry na PC (Xbox App) oraz Xbox Series X.
Kopia gry do recenzji została pozyskana z subskrybcji Xbox Game Pass.

6.5

Ocena autora

Podsumowanie

Grafika
7.5
Technikalia
9.0
Gameplay
5.5
Zawartość i fabuła
6.0
Dźwięk
7.0
Ocena ogólna
7.0
Zalety
  • Ciekawy wybór miejsca akcji.
  • Przyjemny feeling strzelania.
  • Przyzwoita eksploracja.
  • Bardzo dobra optymalizacja.
Wady
  • Nudna fabuła.
  • Słaby system walki wręcz.
  • Tragiczna SI przeciwników.
  • Słabo przemyślany system ekwipunku.

Twój adres email nie będzie publikowany. Wymagane pola są oznaczone *