Fani serii Assassin’s Creed od lat, niemal od jej początków, prosili o przeniesienie akcji do czasów rewolucji francuskiej oraz feudalnej Japonii, epoki samurajów i ninja. O ile rewolucję francuską mogliśmy przeżyć już dekadę temu w Assassin’s Creed: Unity, tak na podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni musieliśmy czekać aż do...
Fani serii Assassin’s Creed od lat, niemal od jej początków, prosili o przeniesienie akcji do czasów rewolucji francuskiej oraz feudalnej Japonii, epoki samurajów i ninja. O ile rewolucję francuską mogliśmy przeżyć już dekadę temu w Assassin’s Creed: Unity, tak na podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni musieliśmy czekać aż do teraz. Nic więc dziwnego, że oczekiwania wobec Assassin’s Creed: Shadows były ogromne. Niestety, entuzjazm fanów został ostudzony już przy pierwszym, dla wielu kontrowersyjnym, zwiastunie. Jednak jak prezentuje się finalny produkt? Czy Shadows to rozczarowanie, które lepiej pominąć? A może to spełnienie marzeń fanów serii, warte każdej złotówki? Na to wszystko odpowiemy już dzisiaj.
Zanim przejdziemy dalej, warto na moment odnieść się do kontrowersji związanych z Assassin’s Creed: Shadows. Dotyczą one jednego z dwóch głównych bohaterów, a mianowicie czarnoskórego samuraja, Yasuke. Nie zamierzamy oceniać decyzji deweloperów dotyczącej doboru postaci ani zajmować stanowiska w tej sprawie. Każdy powinien podejść do tego indywidualnie. Warto jednak zaznaczyć, że Yasuke istniał naprawdę i był związany z legendarnym daimyō Odą Nobunagą. Jego życiorys pozostaje jednak owiany tajemnicą. Brak tu jednoznacznych źródeł potwierdzających jego dokładne pochodzenie, sposób, w jaki trafił do Japonii, a także to, czy rzeczywiście był samurajem. Nie nam również oceniać, na ile wiernie Ubisoft podszedł do kwestii wierności historycznej. To temat dla historyków, a ostateczną ocenę, czy gra oddaje japońską kulturę z należnym szacunkiem, najlepiej pozostawić rodowitym Japończykom.
Wcielając się na moment w adwokata diabła, pragnę zauważyć, że Ubisoft od zawsze traktowało historię z dużą swobodą, zmieniając znane fakty i dopowiadając własne elementy. Dlatego w tej recenzji nie będę poświęcać uwagi żadnym kontrowersjom. Kluczowa jest jakość scenariusza; To, jak finalnie przedstawiono fabułę i bohaterów.
Sztampa
Skoro mowa o fabule i bohaterach, to właśnie od nich warto zacząć. Czy mamy tu do czynienia z mistrzowskim scenariopisarstwem? Niestety, nie. Czy to oznacza kompletną porażkę? Również nie. Historia jest, najprościej mówiąc, przeciętna. Nie zachwyca, ale też nie zniechęca. Jej największym problemem jest nierówność, ale do tego jeszcze wrócimy.
Historia skupia się na losach dwójki bohaterów – samuraja Yasuke oraz shinobi Naoe – którzy w wyniku splotu wydarzeń łączą siły, by zniszczyć tajemniczą organizację Shinbakufu. W tym celu zakładają ukrytą Ligę, mającą nie tylko rozprawić się z przeciwnikami, ale także uczynić Japonię lepszym miejscem. Warto zaznaczyć, że obie te grupy nie są bezpośrednim odpowiednikiem Templariuszy czy Asasynów, choć – bez zdradzania szczegółów – istnieją pewne powiązania. Cała opowieść to klasyczna historia zemsty, próby odzyskania utraconego honoru i dążenia do zmiany świata. To dość schematyczny motyw, często spotykany w grach i innych mediach. Nie jest to oczywiście wadą, ale kluczowe pytanie brzmi: czy został on przedstawiony w ciekawy i angażujący sposób?
Jak już wspomniałem, fabuła Shadows jest mocno nierówna. Na duże wyróżnienie zasługuje jednak długi prolog, który umiejętnie wprowadza graczy w historię. Nie tylko pozwala szybko zrozumieć bohaterów i ich motywacje, ale także sprawia, że można ich polubić już na starcie. Co więcej, w naturalny sposób uczy podstaw sterowania i mechanik rozgrywki. Dopiero po około godzinie lub dwóch wstępu gra otwiera się przed nami w pełni. Rozpoczyna się pierwszy i drugi akt, a my zostajemy wrzuceni do otwartego świata.
Choć niektóre prowincje wymagają od nas wyższego poziomu doświadczenia, tak cały świat możemy eksplorować swobodnie i podejmować dowolne aktywności. Podobnie jest z organizacją Shinbakufu. Możemy polować na jej członków w dowolnej kolejności, z wyjątkiem najwyższego mistrza. Dostajemy całkowicie wolną rękę. Każde takie polowanie – nazwijmy je rozdziałami – to osobny łańcuch misji, trwający od dwóch do trzech godzin. W jego trakcie poznajemy nowych bohaterów, odkrywamy kolejne rejony świata, a często także dowiadujemy się więcej o naszym celu i jego motywacjach.
I niestety oba pierwsze akty są nie tyle najsłabszą, co najbardziej nierówną częścią całej fabuły. Poszczególne rozdziały mocno odstają od siebie jakościowo. Niektóre wprowadzają interesujących bohaterów, angażujące wątki i zaskakujące zwroty akcji. Co więcej, starają się pokazać, że świat nie jest czarno-biały, a nawet najlepsze intencje mogą prowadzić do tragedii. Z drugiej strony trafiają się jednak misje, w których bohaterowie są niemal rycerzami na białych koniach, a ich przeciwnicy złymi do szpiku kości, sztampowymi złoczyńcami, pozbawionymi jakiejkolwiek głębi. Podobnie nierówne są dialogi – raz wypadają świetnie, innym razem przypominają poziomem nieszczęsne Dragon Age: Veilguard.
Mimo wielu mankamentów, fabuła potrafi zaskoczyć momentami prawdziwego geniuszu. Tak jak prolog, na duże uznanie zasługuje również finał i epilog. Ostatnie godziny gry dostarczają mnóstwo emocji i kilka świetnych zwrotów akcji, które potrafią naprawdę zaskoczyć.
Assassin’s Creed: Shadows to jedna z najbardziej filmowych odsłon serii. Gra obfituje w przerywniki filmowe, które zostały naprawdę dobrze wyreżyserowane. Momentami możemy nawet poczuć się, jakbyśmy siedzieli w kinie. I faktycznie, całą historię, nawet pomijając kwestię nierówności w pierwszym i drugim akcie, ogląda się jak solidny film akcji – pod warunkiem, że nie oczekujemy czegoś ambitnego na miarę Biednych Istot czy Strefy Interesów (choć to zupełnie różne filmy, oba gorąco polecam). Assassin’s Creed: Shadows jest tym dla gier, czym MCU dla kinematografii. To typowy blockbuster, którego głównym celem jest dostarczenie dynamicznej, rozrywkowej historii. I pod tym względem Shadows sprawdza się znakomicie.
A jak wypada rozgrywka dwoma bohaterami jednocześnie? Na początek trzeba uzbroić się w cierpliwość – przez pierwsze 10 godzin jesteśmy zmuszeni do gry jako shinobi Naoe, a Yasuke dostaje jedynie krótki, kilkudziesięciominutowy wstęp. Dopiero po ukończeniu prologu i pierwszego aktu zyskujemy pełną swobodę w przełączaniu się między postaciami. Wybór bohatera wpływa na to, kto pojawia się w przerywnikach filmowych i dialogach, ale nie oznacza to, że całą grę można przejść tylko jednym z nich. Niektóre misje fabularne oraz poboczne aktywności wymagają wcielenia się w konkretną postać, a w wielu scenach oboje bohaterów występuje jednocześnie, z możliwością osobnego wyboru kwestii dialogowych. W praktyce oznacza to, że nie da się całkowicie pominąć jednego z nich – ale to w żadnym wypadku nie jest wadą. Zarówno Naoe, jak i Yasuke to jedni z ciekawiej napisanych protagonistów w serii, a śledzenie ich losów to czysta przyjemność.
Dla fanów współczesnego wątku w serii mam złe wieści – w Shadows jest go tyle, co kot napłakał. Wiadomo jedynie, że wcielamy się w anonimowego użytkownika domowego Animusa, a co jakiś czas odzywa się do nas tajemnicza postać. I to by było na tyle. Cały wątek współczesny zamyka się w zaledwie kilkunastu minutach, co czyni go jeszcze skromniejszym niż w Assassin’s Creed IV: Black Flag, gdzie mogliśmy nie tylko coś tam skromnego zobaczyć, ale i swobodnie poruszać się po współczesnym świecie.
Może to wynikać z faktu, że po raz pierwszy w historii serii w Shadows wprowadzono tzw. Animus Hub – swoiste menu, z którego można wybierać, kupować i instalować poszczególne odsłony Assassin’s Creed. Trzeba jednak zaznaczyć, że jak na razie Animus Hub obejmuje jedynie gry wydane od Assassin’s Creed: Origins wzwyż.
Wracając do Shadows – ukończenie głównej fabuły wraz z kilkoma zadaniami pobocznymi i odrobiną eksploracji zajęło mi blisko 45 godzin. Jestem jednak pewien, że gracze dążący do wymaksowania wszystkiego (w tym ja) spędzą w tej grze co najmniej 100 godzin, jeśli nie więcej. A mowa tu wyłącznie o misjach i aktywnościach rozsianych po mapie świata.
Żywy świat
Sama gra skrywa mnóstwo easter eggów i ukrytych aktywności. Podobnie jak w Red Dead Redemption 2, świat Assassin’s Creed: Shadows nie jest jedynie tłem, a naprawdę żyje. W miastach i na traktach można spotkać ludzi, którzy chcą porozmawiać lub potrzebują pomocy. Co jakiś czas natrafimy także na ciekawe wydarzenia lub sceny. Wszystko to sprawia, że eksploracja staje się czymś więcej niż tylko środkiem do celu. Świat gry aż prosi się o podziwianie. Oczywiście można przebiec przez całą historię, ale warto zwolnić. Usiąść na koniu, przemierzać kraj w spokojnym tempie i pozwolić sobie na chłonięcie atmosfery.
Jednak to zaledwie połowa tego, co świat Shadows ma do zaoferowania. Stopień dopracowania Japonii w tej grze jest wręcz niewiarygodny. Każda lokacja, każde miasteczko, a nawet najmniejszy las zostały zaprojektowane z ogromną dbałością o szczegóły. Poza głównymi drogami znajdziemy nie tylko pola i łąki, ale także gęste, niezwykle bujne lasy. W porównaniu do wcześniejszych odsłon serii oraz innych gier, te gęstwiny wypadają wręcz przytłaczająco. Choć w poprzednich Assassin’s Creed uwielbiałem przemierzać świat na przełaj, tutaj nie ma to większego sensu. Tereny są pełne stromych wzniesień i nieprzebytych lasów, przez które co prawda da się przechodzić, ale często robi się to dosłownie na ślepo. Nawet możliwość ścinania roślin mieczem nie pomaga w nawigacji. Dodatkowo wspinaczka górska, znana z trylogii RPG, została usunięta, co sprawia, że wiele tras, które wcześniej moglibyśmy pokonać, staje się nieosiągalnych.
Ale to wciąż nie wszystko. O wyjątkowości świata Shadows nie świadczy wyłącznie jego żywa zawartość czy dbałość o detale w projektowaniu lokacji. Gra prezentuje się również fenomenalnie pod względem graficznym. Bez dwóch zdań jest to jedna z najładniejszych produkcji dostępnych obecnie na rynku. Gdy dodamy do tego jeszcze efekty pogodowe takie jak deszcz czy silne podmuchy wiatru, które mają autentyczny wpływ na otaczający nas świat, otrzymujemy coś na zupełnie nowym poziomie. Jednak twórcy nie zatrzymali się tym. Chcieli jeszcze więcej i zrobili to. W Assassin’s Creed: Shadows występują zmienne pory roku, co ma niebagatelny wpływ na to jak wygląda świat. Ubisoft stworzył Japonię, która potrafi zachwycać na każdym kroku. To świat, który żyje, oddycha i zachwyca. Widoki potrafią dosłownie zapierać dech w piersiach.
Dwa różne podejścia
Jak już wiadomo, w Assassin’s Creed: Shadows wcielamy się w dwójkę bohaterów – samuraja Yasuke oraz shinobi Naoe – i nie jest to jedynie kosmetyczna różnica. Rozgrywka każdą z postaci oferuje zupełnie inne doświadczenia.
Yasuke to chodząca góra mięśni. Ten wielki samuraj jest niesamowicie silny i wytrzymały, jednak traci na szybkości i zręczności. W otwartych starciach przypomina chodzące narzędzie zagłady. Można rzucić go na całą armię wroga, a on pokona każdego i nawet się przy tym nie spoci. Oczywiście nie oznacza to, że jest niepokonany. Różnica poziomów wciąż ma znaczenie, a brak czujności, unikania czy parowania może szybko zakończyć przygodę naszego samuraja.
Z kolei Naoe to zupełne przeciwieństwo Yasuke. Może nie dorównuje mu w bezpośrednim starciu, ale nadrabia wszystko zręcznością, szybkością i niesamowitymi zdolnościami skradania się. Jako shinobi idealnie wpisuje się w klasyczny styl dawnych Asasynów. Może swobodnie biegać i skakać po dachach, korzystać z linki z hakiem (choć nie jest ona aż tak wszechstronna jak w Syndicate) i bezszelestnie eliminować wrogów z ukrycia. W likwidacjach pomaga jej oczywiście legendarne ukryte ostrze. Nie oznacza to jednak, że w otwartym starciu Naoe jest bezużyteczna – wręcz przeciwnie. Choć zadaje mniej obrażeń i jest mniej wytrzymała niż Yasuke, to dzięki swojej zwinności może prowadzić dynamiczne, efektowne walki. W rękach gracza, który dobrze opanuje jej umiejętności, potrafi być niezwykle skuteczna, a przy tym widowiskowa.
Jeśli chodzi o walkę, to największym grzechem twórców pozostaje, bez dwóch zdań, sztuczna inteligencja przeciwników. Nie ma co się oszukiwać: wrogowie nie należą ani do szczególnie spostrzegawczych, ani do przesadnie rozgarniętych. Niestety, seria wciąż nie zrywa z trendem „głupich” oponentów. Jak byli nieporadni w poprzednich odsłonach, tacy pozostali. Nawet na wyższym poziomie trudności, na którym grałem, mimo że potrafią zadać spore obrażenia, to nadal łatwo można ich wyprowadzić w pole.
Seria Assassin’s Creed już dawno przestała być wyłącznie grą akcji z elementami skradania. Od wielu lat coraz śmielej romansuje z gatunkiem RPG i Shadows nie jest tu wyjątkiem. Za wykonywanie zadań, aktywności pobocznych oraz eliminację przeciwników zdobywamy punkty doświadczenia, które przekładają się na poziom postaci. Zdobywane w ten sposób (choć nie jest to jedyna metoda) punkty umiejętności możemy inwestować w rozbudowane drzewka rozwoju. Każdy z bohaterów ma aż sześć osobnych drzewek, zawierających unikalne zdolności, umiejętności oraz pasywne bonusy. Choć Yasuke i Naoe dzielą ten sam poziom doświadczenia, to punkty umiejętności przydzielane są oddzielnie. Każdy z nich rozwija się więc na swój sposób. Dodatkowo, za zdobyte surowce możemy ulepszać u kowala nasz ekwipunek, co ma równie duży wpływ na skuteczność w walce, jak rozwój statystyk i umiejętności. Cały system progresji jest prosty, czytelny i przyjemny w obsłudze, a jednocześnie daje poczucie realnego wpływu na styl rozgrywki.
Samuraj budowniczy
Miłym, choć całkowicie opcjonalnym dodatkiem w Assassin’s Creed: Shadows jest możliwość rozbudowy własnej kryjówki. Niedługo po ukończeniu prologu otrzymujemy w zarządzanie niewielki skrawek ziemi, z którym możemy zrobić niemal wszystko. O ile posiadamy odpowiednią ilość surowców!
Do naszej dyspozycji oddano sześć funkcjonalnych budynków, które możemy wznosić i ulepszać, zyskując przy tym różnego rodzaju bonusy wpływające na rozgrywkę. Co warto zaznaczyć, ich maksymalne rozwinięcie następuje dość szybko, dlatego pojawia się pytanie: co zrobić z nadmiarem surowców i wolnym miejscem?
Tu do gry wkracza nasza kreatywność. Na terenie kryjówki możemy swobodnie rozmieszczać różnego rodzaju elementy – od budynków i drzew, przez głazy, dekoracje, aż po zwierzęta. Wszystko zależy od naszej wyobraźni i dostępnych schematów. Gracze, którzy lubią „Simsowe” zabawy w budowanie i personalizację, z pewnością odnajdą tu sporo frajdy.
Piękna róża z kolcami
Niestety, nierówna jakość fabuły i niewyróżniająca się na tle poprzednich odsłon sztuczna inteligencja przeciwników to nie jedyne mankamenty Shadows. Choć oprawa graficzna robi ogromne wrażenie, tak mimika twarzy nie doczekała się zauważalnych usprawnień względem wcześniejszych części. A na pewno nie na pierwszy rzut oka.
Od czasu do czasu można też zauważyć problemy z doczytywaniem się tekstur, zazwyczaj na tych samych, powtarzalnych obiektach. Jeszcze bardziej uciążliwe okazują się jednak błędy wynikające z kolizji. Zarówno bohaterowie, jak i ich konie potrafią nieprzyjemnie „zablokować się” na przeszkodach czy ścianach.
Na dłuższą metę irytujący jest również bug dźwiękowy, który co jakiś czas sprawia, że dźwięk zaczyna rwać lub trzeszczeć przez kilka do kilkudziesięciu sekund. To drobiazgi, które nie rujnują całkowicie rozgrywki, ale w grze o takim budżecie i skali? Po prostu nie powinny mieć miejsca.
Tuż przed rozpoczęciem nowej gry Assassin’s Creed: Shadows oferuje trzy interesujące opcje, które znacząco wpływają na sposób rozgrywki. Pierwszą z nich jest tzw. Tryb kanonu – opcja, która rezygnuje z wyborów dialogowych na rzecz fabuły ustalonej przez twórców. To ciekawa funkcja, która pozwala wrócić do bardziej liniowego doświadczenia, przypominającego starsze odsłony serii.
Drugą funkcją jest możliwość wspomagania eksploracji. Po jego włączeniu gra automatycznie zaznacza na mapie interesujące punkty, zadania poboczne oraz precyzyjne lokalizacje celów. Co istotne, gra „szantażuje” gracza, sugerując, że aktywne wspomaganie może zablokować zdobycie niektórych osiągnięć. Jeśli zdecydujemy się na wyłączenie wspomagania to odkrywanie nowych znaczników będziemy musieli robić poprzez obserwacje i odkrywanie świata. Jeśli chodzi o cele misji to dostajemy zaledwie parę wskazówek, gdzie on może się znajdować. Na ich podstawie musimy przeszukiwać świat gry. Na początku to rozwiązanie wydawało mi się ciekawą odmianą i szansą na głębsze zanurzenie się w świat gry. Jednak z czasem zacząłem odczuwać frustrację. Coraz częściej miałem wrażenie, że zamiast się dobrze bawić, zwyczajnie tracę czas. Ostatecznie, mniej więcej w połowie gry, zdecydowałem się włączyć wspomaganie.
Oczywiście to kwestia indywidualna. Niektórzy z przyjemnością poświęcą czas na samodzielne odkrywanie świata, inni, tak jak ja, mogą w pewnym momencie sięgnąć po ułatwienia. Niemniej, blokowanie osiągnięć dla osób, które wybierają wygodniejszy styl gry, wydaje się nie do końca fair. Decyzja twórców jest zrozumiała. Chcieli najpewniej nagrodzić w ten sposób bardziej „immersyjnych” graczy, ale mimo wszystko pozostawia to pewien niesmak.
Najbardziej przypadła mi do gustu funkcja Trybu Realistycznego, która sprawia, że postaci w grze mówią w swoim rodzimym języku. Innymi słowy – Japończycy posługują się japońskim, a Portugalczycy portugalskim. Zdecydowanie polecam włączenie tej opcji, ponieważ znacząco podnosi poziom immersji i buduje niepowtarzalny klimat. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu japońska wersja językowa. Seiyū (Aktorzy głosowi) wykonali kawał znakomitej roboty. Bez wątpienia to najlepiej zrealizowana wersja językowa gry i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie grania w Shadows z angielskim dubbingiem. Z założenia każda nacja ma mówić we własnym języku i faktycznie, tak jest… ale tylko do pewnego momentu. Przykładowo, Portugalczycy na początku gry mówią po portugalsku, jednak im dalej w fabułę, tym rzadziej sięgają po swój język. Dochodzi do takich kuriozów, że nawet pomiędzy sobą, prywatnie, mówią po japońsku. To drobny, ale zdecydowanie zauważalny zgrzyt, który burzy nieco konsekwencję świata przedstawionego i Trybu Realistycznego.
Nieco rozczarowująca okazała się dla mnie ścieżka dźwiękowa. I żeby było jasne – nie jest zła! Wręcz przeciwnie, świetnie oddaje ducha gry, wzmacnia klimat i pomaga lepiej wczuć się w atmosferę Shadows. Nawet utwory śpiewane czy rapowane po japońsku, miały swój urok i zdecydowanie wzbogacały całe doświadczenie. Jednak mimo tego wszystkiego, zabrakło mi dwóch istotnych elementów. Po pierwsze, wyraźniejszych nawiązań do muzyki z poprzednich odsłon, zwłaszcza do kultowego Ezio’s Family, które na przestrzeni lat stało się swoistym motywem przewodnim całej serii. Choć Shadows stara się iść własną drogą, to odrobina tej muzycznej tożsamości byłaby mile widziana. Po drugie, brakuje tu choćby jednego utworu, który na dłużej zapadłby mi w pamięć. Teraz, gdy myślę o ścieżce dźwiękowej, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego konkretnego motywu. Pamiętam jedynie, że było klimatycznie i „coś sobie brzdąkało w tle”.
Wychodząc z cienia
Nie czuję się kompetentny, by oceniać wierność twórców wobec realiów historycznych i kulturowych, zwłaszcza że kultura Dalekiego Wschodu nie jest mi szczególnie bliska. Niemniej jednak to, co miałem okazję zobaczyć w Assassin’s Creed: Shadows, w dużej mierze pokrywało się z moimi, zapewne nieco uproszczonymi, wyobrażeniami na temat Japonii, jakie noszę jako Europejczyk. Dzięki temu śledzenie fabuły oraz eksplorowanie świata przedstawionego było dla mnie niezwykle przyjemnym i wciągającym doświadczeniem.
Assassin’s Creed: Shadows to bez dwóch zdań produkcja, w którą powinien zagrać nie tylko fan serii, ale każdy gracz ceniący sobie RPG akcji z elementami skradania. Osoby nieznające wcześniejszych odsłon nie muszą się niczego obawiać. Gra, poza kilkoma subtelnymi mrugnięciami okiem, nie wymaga żadnej znajomości poprzednich części. To nie jest tytuł bez wad, ale z pewnością pokazuje, że marka zmierza w dobrym kierunku. Shadows stanowi niemal idealny pomost pomiędzy nowszymi, rozbudowanymi częściami nastawionymi na RPG i otwarty świat (jak Origins, Odyssey czy Valhalla), a starszymi, bardziej klasycznymi odsłonami, skupionymi na skradaniu, parkourze i precyzyjnej eliminacji celów (jak choćby Assassin’s Creed II). System dwóch bohaterów działa świetnie, pozwalając graczom obrać własne podejście – czy to jako potężny, niepowstrzymany samuraj, czy zwinna, skuteczna skrytobójczyni działająca z cienia.
Shadows to gra, którą z czystym sercem mogę polecić każdemu, nawet pomimo kilku błędów technicznych, paru nie do końca przemyślanych decyzji czy miejscami nierównej fabuły. Szczerze mówiąc, bawiłem się przy tym tytule wybornie i jestem absolutnie pewien, że w najbliższych dniach wymaksuję wszystko, co jeszcze mi zostało. Assassin’s Creed: Shadows to jeden z najlepszych Asasynów od lat, a bez wątpienia najlepszy przedstawiciel ery RPG zapoczątkowanej przez Origins. Po raz pierwszy od czasów Assassin’s Creed II mam szczerą nadzieję, że twórcy nie porzucą tak szybko nowego kierunku i że doczekamy się kontynuacji historii Naoe i Yasuke.
Może Assassin’s Creed: Shadows 2? Trzymam za to kciuki.
Recenzja oparta o wersję gry na Xbox Series X. Kopia gry do recenzji została podarowana przez wydawcę Ubisoft Polska.
8.5
Ocena autora
Podsumowanie
Grafika
10.0
Udźwiękowienie
8.0
Gameplay
9.0
Fabuła
7.0
Strona techniczna
7.5
Ocena ogólna
8.5
Zalety
Przepiękna oprawa graficzna
Efekty pogodowe i zmienne pory roku
Interesujący protagoniści
Wspaniały i dopracowany świat
Masa aktywności pobocznych, które mimo wszystko nie dają poczucia przesytu
Możliwość wyboru własnego podejścia do gry - na głośno lub na cicho